Nie wiem dokładnie, w którym momencie doprowadziłem się do takiego stanu. Nie wiem jak w ogóle mogłem na to pozwolić. Zignorowałem mnóstwo czynników, które miały na to wpływ. Zmiana otoczenia, nowa praca, nowi ludzie, nowe miasto, mnóstwo stresu. To wszystko stało się uciążliwe i przytłaczające. Ciężkie. Powietrze, którym oddycham, stało się cięższe. Przestałem chcieć oddychać. Ale musiałem coś z tym zrobić. Musiałem iść na terapię. Pomóc sobie. Dać sobie pomóc. Przeleciałem listę psychologów w moim miejscu zamieszkania. Większość niczym się nie wyróżniała, ale zaintrygował mnie jeden profil. "Doktor Earman", same najwyższe oceny, same pozytywne komentarze. W dodatku przyjmował tylko kilka ulic dalej. Wybrałem numer zapisany na stronie. Odebrała młoda kobieta, sekretarka. Gdy spytałem o najbliższy wolny termin, odparła, że jeden z pacjentów odwołał dziś wizytę i mogę się zapisać. Było mi to na rękę.
Trzy godziny później byłem już na miejscu. Gabinet znajdował się w starej, zniszczonej kamienicy na drugim piętrze. Drzwi klatki schodowej nie domykały się, a jej wnętrze prezentowało się równie obskurnie co budynek zzewnątrz. Farba odłaziła od ścian, fugi w oknach odstawały. Jedyne co się wyróżniało to drzwi od gabinetu, które ujrzałem docierając kilkadziesiąt schodów wyżej. Były one zupełnie nowe, w żywszym kolorze niż reszta budynku. Na środku widniała metalowa plakietka z wygrawerowanym napisem "Poradnia Doktora Earmana". Chwyciłem za klamkę i moje ciało natychmiast przepełniło bardzo dziwne uczucie. Zrobiło mi się zimno, ale poczułem się również bezpieczny i niewiarygodnie spokojny. Na wejściu przywitała mnie sekretarka, wyglądała równie młodo jak brzmiał jej głos w słuchawce. Powiedziała, że doktor już czeka na mnie w gabinecie i wskazała na kolejne drzwi w poczekalni. Bezzwłocznie wszedłem do kolejnego pomieszczenia. Moim oczom ukazał się niewysoki, starszy mężczyzna, uśmiechający się do mnie przyjaźnie. Schludnie ubrany w koszulę i garniturowe spodnie. Jego głowę zdobiła kompletna łysina. Jednak jedna rzecz przykuła moją uwagę najbardziej. Nienaturalnie wielkie, odstające od głowy uszy. Podszedł do mnie i wyciągnął rękę na przywitanie, ciągle się uśmiechając. Od momentu podania mu ręki, pamiętałem niewiele z samej wizyty. Miałem dziurę w pamięci z tamtej godziny. Pamiętam tylko jak przez mgłę rozmowę o moich problemach, jego spokojny, łagodny głos i uśmiechniętą twarz. Tylko jeden moment z naszej rozmowy utkwił mi wyraźnie w pamięci. W pewnym momencie mojego monologu o moim samopoczuciu, uśmiech na chwilę zniknął z twarzy doktora. Patrzył się na mnie z poważną miną, dokładnie wpatrywał się w moje oczy. Gdy tylko skończyłem mówić, zapytał zupełnie innym, mocniejszym niż wcześniej głosem:- Czy słyszysz swoje koszmary?
Po tym pytaniu wpadłem w jakiś dziwny trans. Stałem się lekko otumaniony, zacząłem słyszeć piętrzące się w mojej głowie szepty. Po chwili umilkły, a moją głowę wypełniła spokojna melodia grana na flecie i dźwięk dzwonów przypominających kościelne. Przez cały ten czas patrzyłem się tępo w ścianę przed sobą. Nagle z transu wyrwało mnie pytanie doktora:
- Czy wszystko w porządku?
Znów był uśmiechnięty. Znów ten łagodny głos. Tak jakby to wszystko było przywidzeniem. Odparłem, że tak, że zmęczenie daje mi się we znaki. To jedyne co pamiętam dobrze z tej wizyty. Potem trzeźwość umysłu odzyskałem przed kamienicą. Czułem niewyobrażalny spokój, brak stresu, wszystko było lekkie, czułem się świetnie. Wszystkie moje problemy wewnętrzne zniknęły, jak ręką odjął. Następnego dnia obudziłem się wesoły, zero problemów z samopoczuciem, świetny dzień w pracy, brak dyskomfortu. Nie byłem pewien co dokładnie się stało, ale wiem, że pomogło.
Trwało to tydzień. Tydzień czułem się, jakbym wygrał wszystko co możliwe. Jakby życie było bajką. Dokładnie tydzień później zacząłem czuć, jakby to wszystko co pozytywne zanikało. Wszystko znów robiło się coraz cięższe. W dodatku przez cały ten tydzień nie miałem żadnego snu. Wszystkie noce były dla mnie podobną dziurą, co rozmowa z Earmanem. Wtedy zadzwonił telefon. Numer wskazywał na poradnię. Odebrałem, a w słuchawce niespodziewanie przywitał mnie znajomy, aksamitny głos. Doktor Earman. Spytał, czy pamiętam o umówionej na dziś wizycie u niego. Nie pamiętałem nawet, że się na nią zapisywałem, ale poczułem jakby spadł mi z nieba. Chwilę później byłem już na miejscu. Wszystko wyglądało tak samo jak przy ostatniej wizycie. Ta sama zniszczona budowla, ta sama farba odstająca od ścian na klatce, to samo uczucie spokoju i bezpieczeństwa chwytając za klamkę. I ta sama dziura w pamięci z wizyty owocująca tym samym poczuciem lekkości i braku problemów.
Schemat powtarzał się co tydzień. Owszem, widziałem, że było w tym coś dziwnego i niezwykłego, lecz uczucie, które czułem po wizytach było tego warte, a niepokój związany z całym tym zjawiskiem i tak magicznie znikał po spotkaniach z doktorem. Czułem się jak na jakimś haju. Czułem się najlepiej w moim całym życiu.
Dwa miesiące później zaczęły dręczyć mnie koszmary. Z dnia na dzień zacząłem śnić. Wszystkie sny były przerażająco realistyczne i potworne do granic możliwości. Budziłem się zlany potem kilkanaście razy każdej nocy, żeby po minucie usypiać znów jak dziecko i śnić kolejne koszmary. Każdy był inny, ale każdy był tak samo okropny. Noce stały się najgorszą częścią dnia. Chciałem się bać ich nadejścia, ale nie potrafiłem. Gdy budziłem się o poranku, za każdym razem czułem ten irracjonalny spokój, który znikał dopiero gdy usypiałem kolejnej nocy.
Liczyłem dni do następnej wizyty u doktora Earmana. Potrzebowałem jego pomocy. Potrzebowałem kogoś, kto pozbędzie się tych koszmarów.Ostatniej nocy przed dniem spotkania w poradni, koszmary stały się o wiele intensywniejsze. Co pięć minut budziłem się, żeby za chwilę usnąć i przeżyć kolejny odcinek terroru. Jednak śniąc któryś już koszmar z kolei, usłyszałem głośny trzask. A później spokojną melodię graną na flecie i dźwięk dzwonów kościelnych, jakby w oddali. Obudziłem się. Mój pokój oświetlało bardzo słabe światło lampki. Na drugim końcu mojego łóżka siedział Doktor Earman. Patrzył na mnie pustym, przerażającym wzrokiem z poważną miną. Po chwili jego usta otworzyły się, a w nich spostrzegłem żyletki w miejscu zębów. Usłyszałem słowa wydobywające się z jego gardła ochrypłym głosem, które z tej perspektywy wydawało się otchłanią:
- Słyszę twoje koszmary.
Jego uszy odstawały od głowy jeszcze bardziej niż zawsze i wydawały się znacznie większe, a po chwili pociekły z nich stróżki czarnej substancji. Wtedy straciłem przytomność.
Obudziłem się rano. Poczułem, jak wszystkie złe odczucia zwaliły się na mnie jakby sterta głazów w lawinie. Poczułem niewyobrażalny stres i przerażenie. Chwyciłem za telefon i wybrałem numer do poradni. W odpowiedzi usłyszałem głos operatora oznajmiający, że wybrany numer nie istnieje. Impulsywnie wstałem, ubrałem się w coś, co było pod ręką i wsiadłem w samochód, żeby po chwili być pod kamienicą, w której przyjmował Earman. Wszystko wyglądało tak samo. Wszystko, poza drugim piętrem. W miejscu, w którym zawsze znajdowały się drzwi wejściowe do poradni, były stare, zniszczone, niczym nie różniące się od reszty drewniane drzwi. Chwyciłem za klamkę. Nie poczułem nic. Nacisnąłem ją. Zamknięte. Zacząłem walić pięściami i krzyczeć, żeby mi je otworzono. Po kilku minutach mojego hałasowania, otworzyły się inne drzwi na piętrze. Wyszła z nich starsza kobieta i zagroziła wezwaniem policji, jeśli się nie uspokoję. Gdy wspomniałem o doktorze Earmanie, popatrzyła na mnie jak na wariata. Odparła, że żadnej poradni tu nigdy nie było ani nie zna nikogo kto się tak nazywa, a w mieszkaniu w którego drzwi waliłem, nikt nie mieszka. Właściciel zmarł rok temu. Będąc w szoku, rzuciłem się schodami w dół, a później z powrotem do samochodu. Przejechałem dwieście kilometrów do miasta, w którym kiedyś mieszkałem, prosto na moją działkę na obrzeżach, obok lasu.
Nie śpię od siedmiu dni. Piję tylko kawę i nic nie jem. Nie mogę usnąć. Gdy tylko przymykam oczy, w mojej głowie rozlega się melodia grana na flecie i dzwony kościelne, a mój umysł wypełnia obraz przedstawiający Earmana stojącego za oknem. Jednak najbardziej przerażający jest fakt, że z każdym zamknięciem oczu jest coraz bliżej.