XIX. Wieżyczka

124 15 1
                                    

 Melanie wstrzymała oddech, wpatrując się w chłopaka w przerażeniu.

- Nie przywitasz się, sweetcheeks? - Powiedział brunet, przewracając ostrym narzędziem między palcami. Był to skalpel, który sprawiał, że unieruchomionej dziewczynie brakowało tlenu. Zdjął swoją maskę i ukazał szereg ostrych zębów. Dziewczyna połknęła przysłowiową "gule w gardle" i spotkała wzrokiem... No tak w zasadzie puste oczodoły chłopaka. Serce brunetki już całkowicie straciło równomierność skurczy, a wszelkie kończyny odmawiały współpracy. Chłopak widząc przerażenie Melanie zaśmiał się. 

 Podniósł teatralnie skalpel w górę, na co z ust dziewczyny wydobył się pisk lęku. Zamknęła oczy i obawiała się najgorszego.

~Perspektywa Melanie~

W tym momencie chciałam, aby wrócili tu Ci agenci i żeby mnie wzięli do niewoli - cokolwiek innego niż to, co teraz się tutaj dzieje. Przynajmniej wiem, czemu tamten chłopak chciał mnie uratować - żeby ten tu mógł mnie zabić! Podświadomie żegnałam się z życiem, kiedy to cała rozłąka ze światem żywych nie nadchodziła. Poczułam rozluźnienie w nadgarstkach, które swoją drogą na pewno były bardziej czerwone niż zakwitnięte róże. Ze zdziwienia zachłysnęłam się powietrzem i odruchowo chciałam pochylić się do przodu. Uniemożliwiły mi to jednak skutecznie dłonie chłopaka, które niemal natychmiastowo pociągnęły mnie w tył. 

- Myślisz, że jak zaczniesz biec, to uciekniesz? - Spytał prześmiewczo poniekąd wprowadzając mnie w zażenowanie. Nie chciałam uciekać, to był odruch, a teraz czuje się głupio. Co prawda jeszcze żyję, a to najważniejsze. 

 Mimo strachu spojrzałam na niego z pod byka i zachowałam milczenie, co jak się okazało - strasznie go irytowało. Chociaż nie zareagował na to jakoś znacznie, po jego gestach i tonie wymawianych słów mogłam to zauważyć.

- Dobra, to teraz słuchaj. - Zdawał się być poważny. - Masz dwadzieścia sekund na ucieczkę. Jeśli uda Ci się stąd wyjść, droga wolna. Ale jeśli nie, to nawet nagrobka nie będziesz miała.

 Nie chowając prawdy otworzyłam ze zdziwienia usta. Że - Co? Przerażenie idealnie malowało sią na mojej twarzy, a strach to chyba jedyne, co wtedy czułam. Muszę polegać na sobie i tylko na sobie, a jeśli zawiodę, to mój koniec. Już nigdy nie zobaczę mamy, ja-

- 20, 19, 18...

 Muszę uciekać.

 Podniosłam się najszybciej z ziemi, odwróciłam się od chłopaka i pobiegłam przed siebie. Skręcałam pomiędzy składowanymi tu kontenerami i szukałam wyjścia, kiedy usłyszałam krzyk.

- Lepiej, żeby Cię tu już nie było! 

 Zmroziło mi krew w żyłach, ale wiedziałam, że muszę ratować swoją skórę. Niestety, nie mogłam znaleźć pieprzonego wyjścia! To chyba jest nieskończone.

Moją uwagę przykuła odbijająca delikatnie światło latarni drabina, stojąca przy jakiejś kontenerowej wieżyczce. Spojrzałam w górę i widząc, jak wysoka jest konstrukcja stwierdziłam, że może stamtąd zobaczę bramę wyjazdową! 

 Podeszłam bliżej sprawdzając stan drabiny. Chyba jest stabilna, dam radę. 

 W tym momencie usłyszałam za sobą kroki i już wiedziałam, że mam mało czasu. Odwróciłam się za siebie, aby zobaczyć go stojącego jak gdyby nigdy nic z rękami w kieszeniach i uśmiechem na ustach. Serce stanęło mi na moment, jednak zachowałam resztki rozsądku i wspięłam sie po szczeblach drabiny. Nie chciałam się już zatrzymywać, ponieważ mój - bądźmy bezpośredni- morderca jest tuż za mną. Nie miałam co do tego wątpliwości, kiedy poczułam znaczne obciążenie drabiny za mną. Okay, I'm done.

Po chwili morderczej wspinaczki znalazłam się na szczycie. Spojrzałam w dół na drabinę i zobaczyłam, że brunet też jest prawie na szczycie.

Nie wiem co mną wtedy kierowało, ale podeszłam do niego, chwyciłam za rękawy. On spojrzał ma mnie zdziwiony, a ja ze strachem w oczach pociągnęłam go w tył. Jego szarawe ręce puściły się szczebli, a on sam spadł w dół. Te sekundy przeciągały się w minuty, godziny. Widziałam, jak spada na dół i uderza o podłoże.

C-Czy ja- ?

On- Zabiłam go? - Zapytałam sama siebie zakrywając usta dłońmi. Teraz to ja jestem mordercą? 

Możliwe, że jednak przeżył. W końcu jakby nie patrząc, nie jest to AŻ tak wysoka konstrukcja.

 Nie wiedziałam co myśleć, więc odgoniłam sprzed oczu wszystkie cele, z wyjątkiem opuszczenia tego miejsca. Rozejrzałam się wokół i jak się okazało - miałam rację. Teren jest ogromny i nie zbyt dobrze oświetlony. 

Co jednak nie usprawiedliwia mojej osoby, ponieważ brama wyjściowa była po drugiej stronie wieżyczki. 

 Widząc ten obiekt, wróciła do mnie nadzieja na przeżycie, a uśmiech samoczynnie wkradł mi się na usta. Jednak nie na długo, ponieważ poczułam czyjeś ręce na plecach, które zepchnęły mnie z wieży, pozostawiając mi spotkanie z twardą rzeczywistością, jaką jest beton. Jednak za nim spadłam, mogłam usłyszeć śmiech. Chory śmiech, który nie należał do "mojego" mordercy.

𝐍𝐢𝐞 𝐓𝐲𝐦 𝐑𝐚𝐳𝐞𝐦 || 𝐂𝐫𝐞𝐞𝐩𝐲𝐩𝐚𝐬𝐭𝐚Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz