[1754 słowa]
Znów pojawił się moment, w którym John zapragnął wykonać krok w jego stronę.
Jamie widział to, patrząc na jego szyję, której ścięgna stężały gdy ten próbował przełknąć niewątpliwą pustkę w ustach. Widział jego oczy, chaotycznie unikające jego oczu i stopy, które zadrżały na ziemi, szorując o cichy piach. Milczeli. Wiatr stawał się coraz głośniejszy, jakby liście targane w koronach nabrały rozmiarów, a odległe morze wspomogło się megafonem przy szumieniu.
Jamie Fraser przyglądał mu się kątem oka, nagle wprawiony w dyskomfort. Oczekiwanie na ruch lorda Johna Greya było dla niego bardzo emocjonujące, jednak stresowała go niepewność, co do swoich następnych ruchów, a poza tym nielitościwe słońce piekło mu lewy policzek jak królika nad paleniskiem. Zdawało by się, że wszystko na około czeka aż lord John wreszcie zdecyduje się na jakiś krok, niezbyt gwałtowny, chociażby ostrożne spojrzenie, komplement dla nieba, jednakże John wiedział, że przy rozstrojeniu serca odważne decyzje następują po sobie jak ogień trawiący wszystko, co tknięte alkoholem i po niewinnym spojrzeniu na twarz towarzysza, spragnione serce mogłoby zapragnąć dużo więcej. Zatem John Grey buntował się, milczał, jak drżący posąg, emanujący ciepłem, lecz owiany we wstydliwej walce.
Nie umieli czytać w swoich myślach. I dalsza cisza donikąd nie prowadziła. Oboje o tym wiedzieli. Przy tym lord - w panującej sytuacji mniej tym rozbawiony niż przeważnie - wiedział też, że Jamiemu prędzej przyszłoby do głowy, by przejść przez kamienie, niż że jest tym, który powinien wyprowadzić ich z tego pola niezręczności.
Zatem nieszczęśliwie tego świadomy, John stanął na wysokości własnych doskonałych manier i odwrócił się na powrót ku twarzy Jamiego, absolutnie nieumyślnie prezentując rozgrywającą się walkę. Jakże mógłby wiedzieć, że oczy młodego Szkota są w stanie zaglądać tak głęboko w człowieka. To, co wówczas się stało, stało się nieświadomie, ale dobrze dla nich obojga. Wrażenie, którego Jamie doznał, było właściwie obce, bo tak dawno zatracone. Jak wszystko, co wyrafinowane przepadło z miłością przed laty. Tak by się zdawało.
Nie umiał znaleźć odpowiednich słów. Lord John Grey wybierał cierpieć własną niespełnioną miłość, niżeli wprawiać Jamiego Frasera w... dyskomfort. Zachowywał dystans, teraz na kłodzie, którą zajmowali i w życiu, które wybierali spędzać razem, chociaż zupełnie beztrosko na spacerach, rozmowach i nad tą niemal już symboliczną szachownicą. Był zawsze oddalony, ale promieniował ciepłem własnej osoby na wystarczającą odległość. Stosownie powściągliwy, jednak otwarty wobec niego jak ocean przed masztem. Uwięziony w tragicznej pozycji. Lord John dokładał sobie świeżych ran, każdego ich wspólnego dnia, byleby nawet nie przejść obok ran obecnych już na Jamiem. Wzbraniał się przed tym, tak imponująco zdeterminowany. Tak bardzo mu na tym zależało. Tak bardzo w ogóle mu zależało. Młody Szkot naturalnie jakoś zdawał sobie z tego sprawę. I właśnie nie umiał nadać słów temu, co się w nim teraz zmieniło, że nagle tak wyraźnie to poczuł.
Poruszone myśli rozpierzchły się jak kopnięty żar, ogniste iskry wzniosły się bezładną chmurą w ciemności jego głowy, tworząc nowe kombinacje. Wyobraził sobie, że jest aniołem, królem, herosem, pięknym i silnym, doskonałym na ciele, twarzy i duszy, ubrany we wszystkie błyszczące kamienie i szaty spływające złotem, a za plecami ma skrzydła, potężny znak bycia nadprzyrodzonym, i aureola lśni mu nad głową, i cała jego osoba promienieje w świetle Słońca, kiedy on wzniesiony jest pod samo niebieskie niebo. Jeszcze chwilę drżał na ramionach, pod wrażeniem własnego wyobrażenia, aż chwilowy wystrzał ekstazy ucichł i pozostał tylko gorąc wstydu na twarzy. Wizja była niczym innym, a desperackim zastępstwem konkluzji zbyt wygórowanej dla ruin umysłu Jamiego.
“Jesteś dobrym przyjacielem, John” powiedział mu Jamie, wracając z trasy pędzących myśli na ziemię “Szanujesz mnie. I czujesz to do mnie... I dobrze się stało, że Bóg cię mnie sprowadził”.
Lord John naprawdę docenił te słowa, chociaż były tak dosadne.
“Miło mi to słyszeć”, odparł po prostu.
“Zasługujesz, by to usłyszeć. To mały... niezrównany z twoją troską fragment mojej sympatii, którą mogę ci ofiarować” mówił poważnie Jamie, kiwając głową. “Szczerze, wydaje mi się, że taki był plan” opornie zabrał oczy z twarzy Johna by spojrzeć na niebo “byśmy spotkali się podczas naszych dróg”.
Lord John dał temu parę dodatkowych myśli, po czym postarał się odpowiedzieć beztrosko.
“Cóż, byłoby to miły gest opatrzności, ponieważ przy tak ciemnych dniach, które cię spotkały, potrzebowałeś przyjaciela”.
“Aye” mruknął Jamie po swojemu, zapadając w zadumę. “Moje, jak to nazwałeś, ciemne dni...” Jamie podjął swoją decyzję “jest w nich nieco więcej światła, od kiedy ty ze mną jesteś.”
John wyprostował się, wznosząc wyżej na siedzisku. Jamie skopiował ten ruch.
“Siedzę tutaj z tobą” rozpoczął Jamie “nad brzegiem jeziora i potrafię dostrzec rzeczy, które myślałem, że na zawsze zniknęły z mojego świata. Ja, widzisz, czuje zapach kwiatów jabłoni” skierował wzrok przekątnie na las za nimi, gdzie na pękatych pniach drzew kiwały się bukiety białych kwiatów, ciężkich od nektaru; a dalej, niby zamglone wspomnienie, stłumiony kolor wrzosowiska ciągnął się aż po góry “Mógłbym... rozwieść się teraz nad wszystkim, ale nie chcę robić tego w ten sposób, chcę to powiedzieć wprost. Nadeszła pora, abym przestać grzeszyć i zacząć pożytkować życie, które zostało mi dane. Przeszedłem swoje próby. Ale moja droga nadal trwa i zaczynam rozumieć... John, już rozumiem, że nie mogę odwrócić się od Boga, ponieważ raz spotkałem się Diabłem. Bo to wszystko jest darem”.
Jamie powiódł powoli wzrokiem dookoła. Po drżącej na wietrze trawie, upstrzonej rumiankiem i mniszkami, po wodzie, sunącej falami, mieniącej się kolorami nieba i słońca, sięgnął wzrokiem po błękitny łańcuch gór za horyzontem. Przez chwilę przyglądał się temu wszystkiemu, obserwowany zagubionym spojrzeniem Johna, aż nagle ich oczy spotkały się. “Ty, John, jesteś moim darem” powiedział, nie wywołując w nim żadnej zewnętrznej reakcji. “I przepraszam za całą przykrość, która ci sprawiłem moim zwlekaniem”.
Jamie zamilkł i trwało to chwilę, wystarczająco, by jego rozmowa zorientował się, że to jego kolej na słowa. Ale John nadal milczał, patrząc niby beznamiętnie, a Jamie był cierpliwy. Przynajmniej do czasu.
“John?”
“Nie sądzę, żebyś w pełni rozumiał, co mówisz, Jamie” rzekł wreszcie, tonem wielokrotnie chłodniejszym od tego, którego Jamie się spodziewał “To były... piękne słowa, które właśnie wypowiedziałeś. Ale wygląda na to, że masz większy interes z Bogiem, niż ze mną”.
“Nie” odparł prosto, na co John zatoczył oczami łuk i odwrócił głowę. “Nie! Bynajmniej. John, nie usłyszałeś, co powiedziałem?”
“Ależ usłyszałem. Nawet to skomplementowałem. Twoja wiara jest godna wyróżnienia, Jamie.”
“Drwisz ze mnie?” zapytał, zaczynając czuć złość.
Lord John wstał z kłody bez słowa. Odszedł od niego parę kroków. Refleks słońca zagrał na jego lewej epolecie, kłując Jamiego w oko. Zacisnął powieki, rozjuszony.
“Oczywiście, że nie” odrzekł John bez zainteresowania.
“Czy to nie jest to, czego chcesz?” wychylił się do niego nadal siedząc na kłodzie.
“A czy to na pewno jest to, czego ty chcesz?” wykrzyknął John, odwracając się do niego.
“To jest to, czego potrzebuje” warknął Jamie, wstając do pionu. “To jest to, na co zasługuje, po wszystkim przez co przeszedłem! Byłem... w naprawdę ciemnym miejscu przez bardzo długi czas. Mam dość cierpienia. Więc skoro jesteś tutaj i jesteś dla mnie, i wszystko zaczyna ponownie tworzyć sens, to nie zamierzam tego tracić.” mówił wściekle “Być może nie widzę całego obrazu, być może popełniam błąd, bo nie myślę teraz o wszystkim, ale w moich oczach... jesteś teraz wszystkim, czego potrzebuje.”
Poniesiony gniewem zbliżył się do niego o dwa kroki, a teraz, uspokojony, wykonał jeszcze kolejne dwa, powoli.
“Bóg wiedział” zaczął jeszcze raz, ostrożniej dobierając słowa “że poczuje przy tobie to, co powinienem, by ponownie zacząć żyć”.
John przymknął oczy, przyswajając te słowa. Zacisnął szczękę, biorąc głęboki wdech i wbił w Jamiego zdeterminowane spojrzenie.
“Jesteś pewien? Cieszy mnie twój nagły zryw spontaniczności, ale czy deklarując taką rzecz, czy wziąłeś pod uwagę wszystkie strony... konfliktu” dokończył z zawahaniem. Nie umiał w krótkiej chwili znaleźć milszego określenia, ale nie chciał przedłużać swojej kwestii. W środku aż słaniał się w boleści, by usłyszeć więcej tak fantastycznych słów od Jamiego.
“John, nie zrobiłbym niczego, by cię skrzywdzić. Jestem teraz potwornym egoistą, ale nigdy nie zapominaj” rzekł chrapliwym, niskim szeptem “że to wszystko twoja wina”. Uśmiech zagrał skromnie na twarzy Jamiego i lord Grey na momencie przefrunął w lepsze miejsce.
“Zatem...” powolnie zagarnął powietrze.
“Zatem.” Jamie skinął poważnie głową, niczym żołnierz gotowy na polecenia.
Lord John sięgnął za pazuchę swojego munduru i szukał w nim, spoglądając bez zainteresowania na jezioro, aż wydobył swój złoty zegarek kieszonkowy. Zapatrzył się na cyferblat. Uśmiechnął się do siebie, jakby wskazówki go rozbawiły.
“To co?” zaczął John lekko, uśmiechając się w taki sposób, że Jamie mimowolnie się zaraził. “Wracamy do Ardsmuir?”
Jamie nie rozumiał jego rozbawienia.
“Naturalnie.”
John otworzył szerzej oczy, patrząc na Jamiego w zdumieniu. Szeroki uśmiech nie schodził mu z twarzy. Młodszy Szkot tylko przechylił głowę, czekając aż John zechce wytłumaczyć powód swojego zdziwienia.
“Dobry Boże, Jamie, ty naprawdę o niczym nie pomyślałeś. Ale niech będzie, z przyjemnością zajmę się wszystkim, co problematyczne.”
“Nie rozumiem” przyznał Jamie, szczerze się starając.
“Powinniśmy wracać” stwierdził John, mijając go bez dotyku i ruszył w stronę ścieżki, która z lasu na zboczu sprowadziła ich na plażę.
“Wreszcie coś, co mogę pojąć” powiedział Jamie, ruszając za nim.
“Nie wracamy do żadnego więzienia, James!” zawołał John, odwracając się. Jego głos poniósł się ponad cichym szumem jeziora. Przez chwilę szedł tyłem. “Chyba musiałbyś być szaleńcem, żeby pomyśleć, po tym wszystkim wrócimy do Ardsmuir.”
“Ale co innego nam pozostaje?”
John zaśmiał się lekko i wzruszył ramionami. Jamie spił ten widok raptownie.
“Właściwie wiele opcji. Ale teraz przychodzi do głowy mi jedna, taka... najciekawsza” powiedział John, krzywiąc się trochę. Stracił rezon, coś go niepokoiło.Jamie zatrzymał się na widok jego zwątpienia. John również. Stali przed sobą, oddaleni o ponad metr, a wiatr głucho szarpnął nad ich głowami.
“Powiedz.”
“Jamie, chcę żebyś wiedział, że nie będę niczego od ciebie oczekiwał. Nie nadejdzie taki dzień” przyrzekł John.
“No przecież wiem” odparł Jamie spokojnie.
Linie strapienia na czole lorda natychmiast zniknęły.
“Cóż...” uśmiechnął się, radosny. “Zatem owym najciekawszym wyjściem, o jakim myślę jest moja nowa posada, zaproponowana przez mojego przełożonego, a przeze mnie bardzo chętnie przyjęta”.
“Ah, nowa posada.” westchnął Jamie, pozwalając sobie na uśmieszek. “No dalej, nie trzymaj mnie w niepewności.”
“Kolonie, Jamie.” powiedział John. “Możemy popłynąć do Nowego Świata. Chciałbyś tego? Wiem, że to wielka wyprawa. Jestem świadom twojego przywiązania do Szkocji. Naturalnie, jesteś już wolnym człowiekiem, wystarczy jeden mój podpis by oczyścić cię ze wszystkiego, a nawet zrobić więcej, ale... To wielka wyprawa.”
Jamie nabrał powietrze do płuc. Wznowił marsz. Przechodząc obok Johna, objął go lekko w talii, ponad jego ręką. Miał nad nim przewagę wzrostu. Postanowił nie przejmować się tym, jak jego kompan się spiął.John długo jeszcze będzie się martwił. Ale Jamie musi myśleć inaczej, teraz, skoro się zobowiązał. Panowie wrócili na drogę, którą przybyli na plażę, jednak nigdy już nie pojawili się w Ardsmuir. Razem rozpoczęli zupełnie nową podróż. Jednak czy będą mieli dość czasu, by nauczyć się bliskości?