Park na warszawskim Ursynowie nie był duży, wgnieciony wręcz w tysiące bloków, w których żyły młode rodziny z dziećmi, młodzi dorośli, studenci, seniorzy. Park nie był duży, ale posiadał ogromny plac zabaw, miejsce gdzie rodzice chętnie zaprowadzali swoje dzieci, aby te mogły się pobawić, a oni w spokoju mogli porozmawiać ze znajomymi - rodzicami innych dzieci.
Paulina jako siedmioletnia dziewczynka nie rozumiała czemu nie mogła mieszkać blisko takiego cudownego placu zabaw, gdzie poznałaby wiele nowych koleżanek. Zamiast tego mieszkała w domku na wsi z rodzicami i dziadkami, chodziła do szkoły na wsi i nie bała się ubrudzić biegając w ogródku czy bawiąc się z koleżankami i kolegami na przerwach w szkole. Stała w parku wraz z młodszym bratem i kuzynką. Jednak wtedy chciała poczuć się jak dziewczynka z miasta, której rodzice mieszkali w bloku, pracowali w mieście, a ona chodziłaby do szkoły gdzie miałaby jednej koleżanki, bardzo dobrze się uczyła, a resztę dnia spędzała na placu zabaw bawiąc się z innymi dziećmi. Kto wie, może, któreś z nich pozostało by jej przyjacielem na zawsze.
Spędzała kilka dni wraz z mamą i braciszkiem u cioci na wakacjach. Mimo, że jej brat był
w lepszej pozycji bo wujek był jego chrzestnym to nigdy, przynajmniej wtedy nie czuła się jako gorsza osoba. Kluczowym słowem jest – wtedy.Zjeżdżalnia czy karuzela, na której wariowało jej rodzeństwo było przystosowane do mniejszych dzieci i Paulina miała problem by się z nimi bawić, rosła szybko jak na drożdżach i nie mieściła się wszędzie gdzie jej rodzeństwo. Po chwili, gdy znów uderzyła się w głowę dziewczynka stwierdziła, że nie ma co się męczyć i zeszła na ziemię. Podbiegła do mamy i powiedziała:
- Jestem za duża dla nich, pójdę na huśtawkę, tam dalej. – wskazała rączką na znajdującą się za zjeżdżalniami i domkiem huśtawkę – Będziesz mnie widzieć i przyjdę jak tylko zawołasz mnie. – zwróciła się do mamy patrząc na nią proszącym wzrokiem.
- Dobrze idź, ale uważaj na siebie – powiedziała mama dziewczynki i odprowadziła ją wzrokiem. Po czym odwróciła się do szwagierki i jej męża, do których podeszli znajomi i wszyscy dorośli pogrążyli się w rozmowie.
Huśtawka była idealnym miejscem na obserwacje innych. Mimo, że było niedzielne popołudnie na placu zabaw nie było zbyt wielu ludzi, zbyt wielu dzieci. Paulina szurała nogami po dziwnej okładzinie jaką wyściełany był plac zabaw i spoglądała na brata i kuzynkę, dobrze wiedziała, że jej siostra cioteczna czasem potrafi zmienić się w diabła. Nie chciała, żeby jej brat cierpiał przez siniaki czy inne urazy, miał tylko pięć lat, powinien być uśmiechniętym chłopczykiem, a nie płaczącym maminsynkiem. Zatracona w obserwacji nie zauważyła, jak obok niej na krzesełku zasiada chłopczyk, mniej więcej w jej wieku blond włosy urwis gramolił się próbując odepchnąć się od ziemi i rozbujać mocno huśtawkę.
- Dlaczego się nie bujasz? – spytał wyrywając ją z zapatrzenia i patrząc z dezaprobatą na brak użytku z huśtawki.
- Patrzyłam na brata, został z siostrą w domku i niby się bawią. – wskazała na domek przy zjeżdżalni gdzie właśnie jej brat kręcił klockami, aby ułożyć z nich linie w kółka, przy czym jej kuzynka cały czas psuła mu zabawę, zmieniając jego kółka na krzyżyki. – A ty co tu robisz? Gdzie masz rodziców? Ogólnie nie powinnam z tobą rozmawiać, nawet nie wiem jak masz na imię. – strzelała pytaniami jak z karabinu po czym dokończyła ostatnie zdanie nawet nie patrząc na chłopca.
- Michał jestem, widzisz już się znamy, a moi rodzice są tam. – wskazał małą rączką na ludzi, którzy przysiedli się do jej mamy i wujostwa. – A ty jak masz na imię? Nigdy cię tu nie widziałem. – spytał nadal szurając nogami, aby rozbujać huśtawkę, która z oporem nie chciała się rozruszać.