Rozdział 67

312 19 2
                                    

Na zewnątrz panował nocny chłód. Nawet zimowy płaszcz nie był dość ciepły na takie okoliczności. Miranda opatuliła się nim i szybkim krokiem zmierzała do zamku by jak najkrócej przebywać na zimnie. Przechodząc przez Hogsemade stwierdziła, że wszystkie domy zrobiły sobie imprezy. W każdym barze słychać było siódmoklasistów. Przeklęła pod nosem, że tak dobry dzień musiał się tak fatalnie skończyć. Przez chwilę przeszło jej przez myśl czy by nie wrócić do baru, ale duma jej na to nie pozwalała. Jak zwykle wyprostowana i pewna siebie, z podniesioną głową prezentowała się jakby nic się nie stało chociaż tak naprawdę jej emocje buzowały. Mając pierwszego chłopaka zawsze wszystko jest ,,pierwsze", ale pierwszej kłótni chciała uniknąć albo chociaż przesunąć na jak najpóźniej jak się da. Mimo wszystko jej znajomość z Draco była bardzo zła jeśli nie tragiczna. W głowie pozostała obawa, że mogą wrócić do takiej relacji jeśli coś pójdzie nie tak. Odkąd opuściła gospodę nie mogła odpędzić się od wrażenia, że ktoś ją obserwuje. Miała pewność kiedy opuściła Hogsmeade i zobaczyła kilka sylwetek podążających za nią. Przyspieszyła kroku. Nie czuła się pewnie bez różdżki dlatego chciała jak najszybciej dostać się do zamku. Skręciła do Zakazanego Lasu. Jego samego się nie bała, uważała, że stworzenia żyjące tam są ciekawe i warte uwagi, a droga tamtędy była najkrótsza. Przedzierała się między drzewami wciąż odwracając się, by zobaczyć czy nadal ktoś ją śledzi. Ponownie przeklęła pod nosem, ale tym razem siebie i swoją głupotę. Mogła zostać w tym przeklętym barze. Nie poczuła nawet obecności napastnika. Momentalnie znalazła się na ziemi przygnieciona ciężarem jakiegoś czarodzieja, który biegnąc z boku wpadł na nią przewracając ją razem ze sobą. Miała już go ochrzanić kiedy zorientowała się, że to nie było przez przypadek. Szybko po nim doszła jeszcze czwórka chłopaków. Chciała się podnieść, ale ten, który ją przewrócił, przytrzymał jej głowę przy ziemi. Do ust dostał się piach i liście, które próbowała wypluć. Było zbyt ciemno, żeby rozpoznać ich po twarzy czy mundurku. 

- Kim jesteście!?- Wysyczała starając się unieść głowę. Usłyszała pogardliwy śmiech całej piątki. 

- To jest ten moment kiedy zaczynasz żałować swojej wyniosłości. ,,Oh, gdybym tylko nie była tak zimną suką i interesowała się innymi".- Czarnowłosa próbowała sobie przypomnieć do kogo należy ten głos, ale nie potrafiła. Co gorsza, chłopak miał rację. Przez jej głowę przebiegły podobne myśli. Gdyby kojarzyła uczniów ze szkoły...była zbyt przejęta zaistniałą sytuacją, żeby analizować wszystkie możliwości kto ją napadł.- Podpowiem ci.- Nachylił się nad nią i przybliżył tak blisko, że jego wargi dotykały jej ucha. Skrzywiła się czując mokre od śliny usta.- Już nie jesteś tak harda bez magii. 

Slytherin otworzyła szerzej oczy. Oczywiście. 

- Tylko tak źli czarodzieje jak Puchoni uciekają się do takich metod.- Nagle poczuła mocne kopnięcie w brzuch. Wypluła ślinę i oplotła ręce w talii próbując zakryć obolałe miejsce. Po chwili jednak kolejne uderzenie dosięgło ją z tyłu, w plecy i było tak mocne, że mimowolnie wygięło swoje ciało w łuk. 

- I co nam zrobisz pierdolona księżniczko!?- Mira drgnęła słysząc to przezwisko. Wcześniej słyszała je tylko z ust Draco i miało zupełnie inny wydźwięk. Było ciepłe i lekko dokuczliwie, ale przepełnione miłością. To...to wzbudzało w niej odrazę i pogardę do siebie samej. 

- Cz...-odkaszlnęła- czy to nie oczywiste...? Będziecie skończeni w szkole kiedy o wszystkim się dowiedzą.- Śmiechy ustały i Miranda z satysfakcją stwierdziła w głowie, że dała im do myślenia. 

- No chyba, że nikt nie znajdzie ciała.- Jeden z nich, nadal nie znała ich imion, złapał ją za włosy zmuszając do wstania i rzucił ją na najbliższe drzewo. Chociaż próbowała zatrzymać się rękoma, uderzyła głową o pień i osunęła się wzdłuż. Napastnicy nie pozwolili jej na odpoczynek. Ten, który najwięcej mówił, podszedł do niej i ukucnął. W ręku trzymał butelkę ognistej whisky.- Odwaga znika w takich chwilach, co?- Mira bez wahania splunęła mu w twarz. 

- Nie zabijecie mnie. Nie mogę umrzeć przez takich idiotów.- Kiedy Puchon zamachnął się butelką, schowała głowę w ramiona. Chłopak uderzył szkłem o drzewo. Spadły na nią odłamki butelki i chociaż trochę ją poraniły, zyskała szansę. Wzięła największy odłamek i wyciągnęła rękę tworząc szramę na policzku napastnika. Syknął boleśnie i oddalił się od niej na kilka kroków. 

- Marx!- Zmartwieni koledzy podeszli do niego szybko. Slytherin szybko skorzystała z kolejnej okazji i mimo bólu podniosła się i zaczęła uciekać. Po raz pierwszy żałowała, że większość jej butów była na obcasie. Szybko ją dogonili i uderzając nią o kolejne drzewo znów zmusili dziewczynę do siadu. 

- Co za suka...!- Rękę ze szkłem zdeptał butem tak mocno, że Miranda aż krzyknęła. Kilka razy z całej siły nadepnął na nadgarstek i dziewczyna była już pewna, że jest on złamany. Kolejny znów kopnął ją w brzuch i że tym razem miała za sobą drzewo, w żaden sposób nie mogła się wygiąć by zelżyć cios. Z ust poleciała krew. 

- Z nogami też coś trzeba zrobić, bo znowu nam kózka ucieknie.- Któryś z nich bez słowa podszedł do Miry. Złapał obiema rękami z stopę i szybkim, płynnym ruchem skręcił ją w nienaturalną stronę. Slytherin krzyknęła głośno a z oczu poleciały łzy. Z drugą zrobił to samo. Dziewczyna nie miała już jak biec. Jeszcze kilka razy kopnął ją w brzuch. Miranda pomyślała z goryczą, że ten Puchon najlepiej wiedział jak zrobić komuś krzywdę. Jego uderzenia na pewno doprowadziły do ran wewnętrznych. Po policzku ,,głównego" oprawcy ciekła krew, ale nie przeszkadzało mu to, żeby dokończyć dzieła. Znów ciągnąc ją na włosy zmusił do powstania. Szarpał tak mocno, że miała wrażenie jakby wszystkie włosy miała zaraz stracić. Zgiął rękę w pięść i uderzył w prawy policzek a potem prosto w nos. Na pewno został złamany. 

- Czy ktoś chce się jeszcze zabawić!?- Śmiejąc się pchnął Mirandę w stronę pozostałych. Każdy odsyłał ją do następnego po uderzeniu w jakąś część ciała. Kilkukrotnie przeszła tak kółko, mimo złamanych, lub skręconych kostek nie pozwoliła sobie na upadek. Po kilku minutach ledwo się już trzymała, w myślach błagała by w końcu się to skończyło. Zraniony Puchon jakby usłyszał jej prośbę.- Bez krzyków zrobiło się nudno. Kończymy- Kiedy stanęła przed nim, ten zamiast ją uderzyć wbił w bok stłuczoną butelkę. Z krtani Slytherin wydobył się tylko cichy jęk bo niczym innym nie potrafiła wyrazić tego bólu. Naprawdę chcieli ją zabić. Wpatrując się swoimi zielonymi oczami w twarz oprawcy upadła na kolana a potem na plecy. Jednak jej wzrok nie zgasł. Wciąż pałała nienawiścią i chęcią zemsty na czarodziejach. 

- Zostawmy ją tak. 

- Tak, i tak nikt jej nie znajdzie. 

Zabierając swoje rzeczy, poszli w inną stronę porzucając Mirandę jak zepsutą zabawkę pozwalając jej się powoli wykrwawiać. Nie miała różdżki, była w zakazanym lesie i nikt sobie o niej nie przypomni jeszcze przez jakiś czas. Czując, że powoli zaczyna tracić przytomność wpatrywała się w niebo zastanawiając się resztką świadomości co może zrobić. 

Enervate || Draco Malfoy. Zakończone.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz