Nie mam pojęcia jak długo byłam nieprzytomna. Moja świadomość dryfowała spokojnie wśród nicości. Pierwszy raz od dawna nie miałam koszmarów. Chociaż nie był to sen, spodziewałam się ich, więc było to miłe zaskoczenie. Moja podświadomość zaczęła budzić się bardzo powoli. Czułam się jak wybudzana z popołudniowej drzemki. Z początku zaczęłam słyszeć coraz bardziej nasilające się głosy.
-Budzi się!
-Mara, Mara!
-To było super!
-Żyjesz?
-Ja też chcę tak wybuchać!
-Zamknij się Leo!
-Mara!-poczułam lekkie klepnięcie w policzek i otworzyłam oczy gwałtownie wciągając powietrze.Nade mną gromadziła się cała załoga, łącznie z trenerem Hedge który ostatnio siedział głównie w swojej kajucie.
-Obudziła się-westchnął satyr.
-Co się stało, gdzie jest...-spróbowałam się podnieść, ale natychmiast syknęłam z bólu.
Plecy paliły mnie żywym ogniem, a łokieć lewej ręki pulsował z bólu, na równi z dołem klatki piersiowej.
-Nie ruszaj się-nakazała Piper.Dopiero teraz zauważyłam, że leżałam w pokoju, w którym sprawowaliśmy zawsze opiekę medyczną, a cała moja lewa ręka była zabandażowana, podobnie jak plecy i kolano. Czułam też, że na podbródku rośnie mi wielki siniak. Delikatnie opadłam na poduszki, próbując opanować ból. Sprawną ręką potarłam ramię.
-Opatrzyłyśmy cię-rzekła Hazel, podając mi szklankę wody i pomagając się napić.-Dostałaś ambrozję, ale nawet ona nie uleczy takich obrażeń od razu.
Kiwnęłam głową i potarłam oczy.
-Długo byłam nieprzytomna?
-Dwa dni-odparł cicho Percy.
Patrzył na mnie zmartwiony, jednak widać było, że mu ulżyło.
-Dwa dni?!-Wybałuszyłam na niego oczy. Widząc, że nie żartuje wymusiłam złośliwy uśmiech.-Najgorsze dwa dni twojego życia braciszku.
-Chyba najszczęśliwsze-roześmiał się.Uśmiechnęłam się do niego. Mimo droczenia się i kłótni cieszyłam się, że jest. Nie chciałam żeby zanadto się o mnie martwił, jednak cieszyłam się z faktu, że mu zależy. Chwilę milczenia, przerwał głos syna Marsa.
-To było niesamowite.-Raczej desperackie-spuściłam głowę ,by uniknąć ich spojrzeń.
-Niemożliwe.-dodała Anabeth.-Nie byłabym w stanie wymyślić lepszego strategicznego posunięcia.
-Ledwo przeżyłam.-przypomniałam jej, po czym uciekłam do innego tematu.
-Przepłynęliśmy bez problemu?
-Przez cieśninę tak.-westchnął Jason.-Zaraz za nią zrobiło się gorzej.
-Zaatakował nas wąż morski-dodała Hazel.-Co takiego?-zdziwiłam się.-Myślałam, że tego typu potwory lubują się w chłodniejszych wodach, bądź głębinach
-Też tak myśleliśmy.-parsknął Leo.-Głupi gad. Żebyś widziała, jak spaliłem mu twarz. Wyglądał jakbym go piekł jak kiełbaskę!
-O mało co nie zjadł nas jak kiełbaskę.-mruknął Frank.
-Ponieśliśmy straty.-poinformował mnie Jason.
-Teraz osiedliśmy gdzieś na Maroko i naprawiamy szkody- dodał od siebie trener Hedge.
-Kto naprawia?-spytałam patrząc na nich wszystkich.Zaczerwienili się.
-No....-zaczęła Piper-my.
-Jak to wy skoro tu wszyscy stoicie?
-Musieliśmy z tobą pogadać.
-Pogadaliście. Proszę was, mamy niecałe pięć miesięcy.-stęknęłam.-Nie rozczulajcie się tak nade mną. W gruncie rzeczy sokołopodobne skończyły gorzej.
Zaśmiali się.
-Chyba ja tu jestem generałem.-przypomniał sobie Leo, po czym zwrócił się do pozostałych i wypiął teatralnie pierś.-Zhang, Levesque, Grace, proszę za mną.
Wytypowani wraz z trenerem Hedge opuścili pokój ze śmiechem.
-A wy?-spytałam Percy'ego, Anabeth i Piper.
-My musimy porozmawiać.-odparła poważnie córka Ateny i wskazała na kopertę leżącą na szafce nocnej.Z początku byłam zdezorientowana, jednak szybko przypomniałam sobie o Heraklesie podającym mi ją.Spróbowałam jej dosięgnąć ale natychmiast mimo woli skrzywiłam się z bólu. Piper zatrzymała moje dalsze próby i szybko podała mi kartkę.
CZYTASZ
Córka Olimpu - na podstawie Percy Jackson
FantasyPercy Jackson, każdy kto chodź raz sięgnął po powieść Ricka Riordana, bądź słyszał o jego książkach, zna tego bohatera. Dziecko Posejdona, bohater nie jednej przepowiedni, wraz z przyjaciółmi ocalił świat nie jeden raz. Ale co by było gdyby jego his...