Podobizny

348 22 1
                                    

 Nie lecieliśmy długo. 

Po chwili chwyciłam Percy'ego za rękę i opanowałam nasz lot ,do łagodnego opadania. Osiedliśmy na dnie bez większych problemów. Jak się okazało, wylądowaliśmy w niedużej jaskini, od której odbijał jeden boczny korytarz. Jaskinia była częściowo oświetlona, podobnie jak tunel, wobec czego nie czułam większego lęku. Puściłam rękę brata i poszliśmy w kierunku korytarza. Chcąc upewnić się, że nie jest to podpucha, która może zaraz zmiażdżyć nas oboje, wyciągnęłam rękę i dotknęłam ścian. Były z ciemnego, twardego kamienia, na moje oko, wydawały się solidne. Tunel był wąski....bardzo wąski...Kolejne pochodnie mijały moje włosy o centymetry. Szłam wyprostowana, ale nie miałam za dużej swobody ruchów, ze względu na ściany, które pozwoliły mi na ruszanie się na boki o jakiś centymetr. I tak Percy miał gorzej. Był ode mnie szerszy w barkach, więc lekko się obrócił i szedł bokiem. Nie była to za wygodna pozycja zważywszy na niedawno odniesione rany. 

Nie wiedząc czego możemy się spodziewać nie odzywaliśmy się. Poruszaliśmy się szybko i cicho mimo bólu. Percy szedł zgarbiony z ręką na brzuchu, a ja utykałam i starałam się w miarę możliwości nie ruszać ramieniem. Mimo wszystko staraliśmy się jak najszybciej przeć do przodu. Największą motywacją byli dla nas uwięzieni przyjaciele.

Wiedzieliśmy, że im więcej czasu spędzali przy królowej bójek i sarkazmu ,tym bardziej rywalizacja mogłaby rzucić im się na mózg. Po chwili moja zraniona noga napotkała przeszkodę. Potknęłam się i z cichym jękiem poleciałam do przodu. Gdyby Percy mnie nie przytrzymał zapoznałabym się bliżej ze schodami. Od razu uprzedzam wszelkie pytania. Nie, nie jestem aż tak ślepa ,by nie zauważyć schodów. Jak się okazało ,maskowało je dość potężne zaklęcie niewidzialności. Patrząc na nie miało się złudzenie, że przed tobą ciągnie się dalszy korytarz. Ostrożnie zaczęłam wspinać się po niewidzialnych stopniach. Nie pomagało mi w tym to, że miały różną wielkość i wysokość. Parę razy i ja i Percy potknęliśmy się, klnąc cicho. Po około 50-ciu stopniach ujrzałam przed sobą słabo oświetloną jaskinię. Nie widzieliśmy za dużo, przez wszechobecne filary podtrzymujące sufit. Ze względu na to, że nie jesteśmy tacy głupi na jakich wyglądamy od razu schroniliśmy się za najbliższym z nich, nie wiedząc co może czyhać za pozostałymi. Percy sięgnął po Orkan do kieszeni, ale ja złapałam go za nadgarstek kręcąc głową. Miecze mogłyby okazać się zbyt widoczne, ale na szczęście miałam przy sobie coś, co mogło być w tej sytuacji odpowiednie. Podciągnęłam koszulkę, ukazując elastyczny, przylegający do skóry pas z kieszeniami. Sięgnęłam zdrową ręką do kieszeni na środku i pogrzebałam w niej chwilę, zanurzając rękę aż po łokieć. Percy patrzył na mnie zszokowany. Wzruszyłam ramionami i starałam się przesłać mu spojrzenie oznaczające, że później wytłumaczę. Chyba zrozumiał bo kiwnął głową. Pas z kieszeniami był prezentem od Hefajstosa na 9 urodziny. Kieszenie były schowkami pozaprzestrzennymi i mieściły więcej niż mogłoby się wydawać. Wyjęłam z nich dwa czarne sztylety wykonane ze stygijskiego żelaza. Kiedyś pomagałam Hadesowi ukryć to, że zgubił swój hełm mroku i za to otrzymałam od niego te bronie. Jeden ze sztyletów podałam Percy'emu. Mój brat zaryzykował wychylenie zza filaru głowy. Gdy tylko to zrobił rozległ się znajomy głos, który sprawił, że na moje plecy wstąpiły ciarki.
-Witam, witam. Kogo my tu mamy. Wychodź synalku.-warknęła Sally Jackson.-Wiem, że przyprowadziłeś tą pokrakę.
Zagryzłam zęby. Faktycznie. Hybris miała rację. Ta misja mogła być dla niej całkiem zabawna. Może dlatego, że dla mnie absolutnie nie była. Spotkanie z matką, to coś, co mogło sprawić, że i ja i mój brat się złamiemy i poróżnimy, o co jej chodziło. 

Każde z nas miało inne wspomnienia związane z matką. W jego przypadku były w większości dobre. W moim wręcz przeciwnie. Mimo to ani ja ani Percy nie chcieliśmy się ruszyć zza filara. Syn Posejdona schował głowę z powrotem i spojrzał na mnie zszokowany. Widocznie bardzo wstrząsnęło nim to, że nasza matka została użyta do tego zadania. Zerknęłam na niego twardo. Zbyt długo byłam szkolona na bezwzględnego wojownika, żeby chcieć się wycofać. Wychyliłam lekko głowę i ujrzałam kilka filarów dalej, przechadzającą się, po widocznie wolnej od kolumn wysepce. Chodziła odwrócona do mnie tyłem. Miała gęste ciemne włosy do połowy łopatki. Obok niej zauważyłam drugą postać. Niższą, z jeszcze ciemniejszymi włosami. Mimo, że była odwrócona bez trudu ją rozpoznałam.
Nico di Angelo.
-Wyłaź pogromco smoków.-zawołał, co zirytowało mnie podwójnie. Nie byłam żadnym pogromcą. Nigdy nie zabiłam przyjaznego, dobrego smoka. Byłam ich przyjaciółką, albo, według Wichra-siostrą. 

Córka Olimpu - na podstawie Percy JacksonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz