Drugi dzień szkoły! Miałam nadzieję, że będzie lepszy od poprzedniego. Jednak od samego rana nie zapowiadał się zbyt dobrze.
Jak tylko wstałam, okazało się, że mama wyszła gdzieś wcześnie rano. Zostawiła tylko karteczkę:„Będę późno. Nie czekaj na mnie.
Całuję. Mama"
Załamana, że będę musiała jechać autobusem do szkoły, zaczęłam przeglądać wieszaki w poszukiwaniu ubrań.
Pogoda w Raprenvile jakoś zbytnio nie rozpieszczała. Wczoraj słońce zawitało na niebie raptem kilka razy. Dzisiejsze gęste, ciemne chmury widoczne z okna wskazywały na to, że promienie słońca nawet na ułamek sekundy się nie pojawią. Padało strasznie i zapowiadało się, że tak będzie do samego wieczora. Założyłam ciemne jeansy i kremową bluzę z kapturem, a na nogi postanowiłam włożyć kalosze. Nie zamierzałam tego dnia ani zmarznąć, ani zmoknąć. Mama mówiła, że pogoda będzie gorsza niż w Nowym Jorku i będzie zdecydowanie zimniej, ale nie sądziłam, że aż tak. Pokusiłam się nawet o czapkę i szalik, byleby tylko było mi ciepło. Jesień w Raprenvile była dla mnie niczym walka o przetrwanie. W Nowym Jorku nawet jeśli padało, to nie było aż tak zimno.- A ty narzekałaś na zimno w Nowym Jorku. - zbeształam się, wychodząc na dwór.
Kiedy wiatr zaczął targać końcówki mych włosów, opatuliłam się szczelniej szalem i udałam się na przystanek autobusowy. W myślach modliłam się o to, by znaleźć wolne miejsce w autobusie.
Niestety pech po raz kolejny mnie dopadł. Jak tylko weszłam do autobusu, wiedziałam jedno – tym razem moja podróż odbędzie się na stojąco. Nie było ani jednego wolnego miejsca. Podróżujących uczniów było tak dużo, że w środku panował tłok. Zazdrościłam tym, którym udało się załapać na miejsce siedzące. Nie musieli martwić się o swoje życie, a - co gorsza - nie musieli również martwić się o to, że na kogoś wpadną podczas hamowania, ponieważ kierowca do spokojnych osób nie należał. Raczej był w nim duch rajdowca, który zapomniał się, że nie jeździ po torze wyścigowym, tylko po ulicy i nie ściga się, tylko wozi uczniów do szkoły. Na szczęście udało mi się cało dojechać do szkoły, nikogo przy tym nie uszkadzając.
Wysiadając, czułam, jak bolały mnie ręce od ściskania drążka. Byłam niska, więc trzymanie oburącz było dla mnie nie lada wyczynem. Bardziej wyglądało to, jak podnoszenie się na drążku niż próba utrzymania równowagi.
- Widziałaś! - poczułam, jak ktoś rzucił mi się na plecy.
Odwróciłam się i okazało się, że tą osobą była Ines. Zachowywała się jak te wszystkie laski czekające pod sklepem na promocję ulubionego pudru.
- Co?! - nie rozumiałam, o co jej chodziło.
- Raczej kogo. - znikąd przy moim boku pojawił się Stefan, przewracając tylko oczami na to, co wyprawiała jego przyjaciółka.- Anhelesowie już są! - wykrzyczała Ines.
W końcu zrozumiałam, o co jej chodziło. Faktycznie dzisiaj mieli dołączyć do szkoły nowi uczniowie. Niestety przez to wszystko, co wydarzyło się od samego rana, całkiem o tym zapomniałam.
- I jacy oni są? - zadałam pytanie, by podtrzymać rozmowę, chociaż wcale mnie to szczerze mówiąc, nie obchodziło.
Bardziej interesował mnie fakt, czy uczniowie zapomnieli już o mnie i moich wczorajszych wyczynach. Jedyne co mnie w Anhelesach interesowało to właśnie to, czy stali się głównym tematem plotek. Wiedziałam jednak, że Ines tak łatwo nie odpuści i będzie cały dzień nawijać o nich. A sądząc po jej reakcji, była podjarana na maksa. Przeczuwałam, że cały dzień będę wysłuchiwać o tym, jacy są nowi uczniowie szkoły. Z jednej strony zaczęło mnie to z lekka irytować, z drugiej cieszyło. Uważałam, że skoro moi nowi znajomi żyli Anhelesami to cała szkoła również nimi żyła. Miałam nadzieję, że Bóg się nade mną ulituje, wysłucha mych próśb i z powrotem stanę się szarą myszką.
- Nie widziałam ich jeszcze. Nigdzie nie mogę ich złapać, ale widziałam samochody, jakimi przyjechali. Są za-rą-bis-te! - przesylabizowała ostatni wyraz, by nadać mu większej mocy.
- Zgadzam się. Są świetne. Widać, że mają forsy jak lodu. - odezwał się Stefan.
- Na pewno zobaczymy ich w stołówce. - jarała się.
- Jak ty Ines wytrzymasz tyle czasu? - zaśmiałam się, widząc jej reakcję.
- Bardzo śmieszne. Nabijaj się ze mnie, śmiało! - udała, że się focha.
Razem ze Stefanem widząc jej minę, wybuchliśmy śmiechem. Nie sądziłam, że można mieć aż taką obsesję na punkcie osób, których się jeszcze nie widziało.
Lekcja angielskiego minęła równie spokojnie i nudno jak każde następne zajęcia. Słysząc dzwonek kończący matmę, dziękowałam w myślach za koniec udręki. Z uśmiechem udałam się do stołówki. O dziwo byłam strasznie głodna, bo rano wypiłam tylko szklankę soku pomarańczowego.
Jedzenie na stołówce dzisiaj wyglądało na bardziej zjadliwe i wydawało się lepsze. Nie wiem, czy to efekt głodu, czy zawsze takie było, po prostu ze stresu wydawało mi się wczoraj okropne. Naładowałam sobie na talerz trochę sałatki warzywnej, kilka nuggetsów i trochę frytek i poszłam do stolika.
CZYTASZ
ANIOŁY. POCZĄTKI NIEBA
RomanceSzklanka „Harrego Pottera", łyżka „Zmierzchu", szczypta „Miasta Kości" i odrobina „Szeptu"... by powstała seria ANIOŁY Nagła przeprowadzka do Raprenvile od początku była dla Mii durnym pomysłem. Nowe miasto, ludzie, szkoła i... nowe problemy, zwła...