Pov. Bucky
Szybko zacząłem cofać się do tyłu. Z każdym moim postawionym wstecz krokiem, Peter stawiał dwa, tym samym nie ubłagalnie zbliżając się coraz szybciej w moim kierunku. Jego ciało poruszało się płynnie oraz z gracją, zupełnie jakby tańczył. Tańczył ze śmiercią, z którą już od młodego jest za pan brat. Wziąłem głęboki wdech i rozpocząłem swoją misję - dotarcie do niego zanim mnie zabije.
-Peter, wiem, że tam jesteś. To tylko powłoka, która odcina cię od tego, co naprawdę chcesz zrobić. -cholera, nie działało! -Chyba nie chcesz mnie skrzywdzić? Przecież jestem Bucky, twój Bucky.. twój przyjaciel.
Oczy chłopaka wyraźnie się zmrużyły, przez co przeszedł mnie dreszcz. Ta dogłębna pustka nie pasowała do tego ślicznego, czekoladowego koloru. Przecież w jego wieku, to powinny być tam iskierki radości! Gdybym tylko wtedy zdołał złamać ich zabezpieczenia i..
Nie Bucky.. nie przypominaj sobie tego. Nie pomożesz mu tym, a tym bardziej nie pomoże mu twoja śmierć. Rozumiesz to, rozumiesz?! Musisz być silny, dla niego.
-Ja nie mam przyjaciół. -warknął wypranym z uczuć tonem, na dźwięk którego ponownie przeszły mnie ciarki. -Tylko cel.
W końcu plecy dotknęły lodowatej ściany, a mnie oblał zimny pot. Jest źle.. jest bardzo, ale to bardzo źle!
Chłopak był już tuż przede mną. Widziałem, jak bierze solidny zamach, więc kierowany instynktem nabytym dzięki wieloletnim walką, uchyliłem się. Pięść Petera uderzyła w ścianę, robiąc w niej niemałą dziurę. Ale to nie wszystko. Dźwięk, który towarzyszył temu uderzeniu.. był przerażający. Łamiące się kości i odłamane fragmenty ściany skąpane w krwi nie oznaczały nic dobrego. Z niepokojem spojrzałem na nadal zimne i bezwzględne tęczówki bruneta, doszukując się gdzieś tam chociażby cienia bólu.
Ale program, który mu wgrali nie przejmował się cierpieniem człowieka. Liczył się tylko cel.
-Peter.. -zacząłem ponownie, znów uchylając się przed kolejnym ciosem. -Boli cię. Musi, przy każdym ruchu tą ręką. Czujesz to? Czu..
W tym momencie rozproszyłem się, tracąc cenną sekundę w starciu z ulepszonym nastolatkiem. Młody mężczyzna bez żadnych skrupułów uderzył mnie centralnie w szczękę, odrzucając na prawie dwa metry w bok. Kątem oka widziałem tylko jak doktor Zen uśmiecha się zadowolony.
Może i wygrał bitwę, ale na pewno nie wojnę. Nie pozwolę na to.
Szybko podniosłem się do pionu i skupiłem się z deczka za mocno na walce. Gdy tylko Parker kierował się w moją stronę szarżą, to kucnąłem szybko z zamiarem podcięcia mu nóg. Jednak on był o krok przede mną i w ostatniej chwili podskoczył, uderzając mnie ponownie z półobrotu w głowę. I znów gryzłem piach.
Kurwa, nie wygram w ten sposób!
Błyskawicznie przeturlałem się w prawo, unikając tym samym ostrza, które z niewyobrażalną siłą wbiło się w beton. Myśl Barnes, myśl kurwa! Co Steve zawsze do ciebie mówił? Czym sprowadzał cię na ziemię i jak udawało mu się do ciebie dotrzeć?! Nastolatek powoli i z chęcią mordu w oczach szybko przemierzył dzielącą nas odległość, po czym wziął zamach.
I wtedy nagle mnie olśniło.
-Pamiętasz.. -uchyliłem się i wyprowadziłem kontratak. -.. jak po raz pierwszy wrzucili cię do mojej celi? -podniosłem gardę, która ledwo wytrzymała jego skąpany w krwi atak. -Byłeś taki zagubiony.. samotny. -chłopak złapał mnie za pięść, która miała wylądować na jego twarzy i wykonał niemalże perfekcyjną dźwignię, sprowadzając mnie znów do parteru. - Ahh.. ugr.. przytuliłem cię.. -już chciałem zasłonić się przed jego ciosem, ale.. on nie nastąpił. -Pamiętasz? Powiedziałeś, że po raz pierwszy ktoś okazuje ci ludzkie uczucia. Że to bardzo miłe.
CZYTASZ
Nie znasz mnie
Fanfic"Usiadłem na wygodnym, wręcz luksusowym łóżku po raz pierwszy i powoli, jakby jeszcze nie dowierzając w to, co się wokół mnie dzieje, przejechałem dłonią po niewiarygodnie miękkim materiale, który okalał najpewniej cieplutką kołdrę. Pod nią to jakiś...