Rozdział XXVI

512 59 15
                                    


Adrian od zawsze wiedział, że śmierć jest blisko. Żyła wśród niczego nieświadomych ludzi, a potem zabierała duszę jedna po drugiej, zostawiając po sobie jedynie nic nieznaczące skorupy. Ludzie zazwyczaj odchodzili na tamten świat dość spokojnie, dlatego on nigdy się jej nie bał. Zawsze, kiedy przyszło mu pochować następnego człowieka, widział radość w jego martwych oczach, swego rodzaju ulgę, że może w końcu opuścić ten niewdzięczny świat. Śmierć stała się dla białowłosego przyjacielem i wiedział, że kiedy nastanie jego koniec, nie będzie się bał niczego.

- Idziesz? - zapytał wesoło chłopak, ciągnąc grabarza za rękę.

Wściekło zielone oczy przysłonięte grzywką zmierzyły go uważnie wzrokiem, a kąciki sinych ust uniosły się ku górze. Jak miał odpowiedzieć na ten anielski wręcz uśmiech i drobną dłoń, która trzymała tą jego w ciepłym uścisku? Vincent stał się dla niego wyznacznikiem życia i człowieczeństwa, więc Adrian kochał swojego przyjaciela z całego serca i wiedział, że nawet jeśli on sam będzie musiał położyć się do grobu, to nie wzruszy to nim tak, jak śmierć tego czarnowłosego chłopaka, który w wiecznej, wydawać by się mogło martwej beznadziei, pokazał mu życie.

- Idę. - odpowiedział cichutko, niemalże szeptem.

Tak bardzo chciał zostać na zawsze w tej jednej chwili, kiedy wraz z Vincentem przemierzał leśną ścieżkę, uważając na kałuże, w których odbijały się korony drzew. Zielone liście szumiały wesoło, tworząc melodię lasu, uzupełnioną przez trzeszczące pod butami, zeschnięte gałązki.

- Już niedaleko. - zapewnił, ani na moment nie tracąc pogody ducha.

Śnieżnowłosy spojrzał w niebo i poczuł, że wiatr zwiewa mu z czoła grzywkę, ukazując tym samym intensywnie zielono-żółte oczy i bliznę ciągnącą się niemalże przez całą twarz, będącą konsekwencją jego złych wyborów. Po dziś dzień pamiętał błędy młodzieńczych lat, które spędził na szukaniu jakiegoś sensu w tym bezsensownym świecie. Potem znalazł się jednak Vincent, który poznał jego słabości i został przy nim, uznając jego blizny, zarówno te na ciele, jak i duszy, za coś normalnego. ,,Każdy popełnia błędy'', mówił, klepiąc go po ramieniu.

- Nie śpij. - zaśmiał się znów nastolatek, skręcając w boczną ścieżkę i tym samym wybudzając go z letargu.

Bo Adrian kochał swojego przyjaciela ponad wszystko i wiedział, że chce być przy nim już zawsze. Wszystko było mniej straszne i tajemnicze, kiedy brunet prowadził go przez świat, mimo że mężczyzna był od niego starszy o dobre dziesięć lat, do tego obaj pochodzili z różnych grup społecznych. Szalony grabarz i nastoletni dziedzic fortuny, wychowywany na przyszłą głowę ogromnej firmy. Nie stanowili raczej zbyt dobrego połączenia, a mimo to dogadali się ze sobą, stając się dla siebie najważniejszymi osobami.

- Vincent? - zapytał w pewnej chwili, gdy przechodzili przez nieco już spróchniałą kładkę nad spokojną rzeczką.

- Tak? - odpowiedział, kierując wzrok w stronę przyjaciela.

- Jak myślisz, czy kiedyś mnie opuścisz? No wiesz, kiedy znajdziesz sobie żonę, może będziesz miał dzieci, ułożysz sobie życie... Nie zapomnisz wtedy o mnie?

Cholernie się tego bał. Czasu, gdy jego życie wróci do poprzedniego stanu, a on na nowo pogrąży w rozpaczy. Vincent był jego słońcem i nadzieją na wszystko, co dobre i obecnie nie wyobrażał sobie, że może go stracić. Co by wtedy zrobił? Po co miałby każdego dnia wstawać z łóżka? I czyj rozpromieniony uśmiech mógłby oglądać i czerpać z niego tak wielką radość? Lubił myśleć, że jego przyjaciel jest szczęśliwy i cieszyć się razem z nim z każdego osiągnięcia. To czyniło jego życie bardziej wartościowym. Być może właśnie dzięki temu miało jakąkolwiek wartość. 

- Głupi jesteś, Adrian. -zaśmiał się jakby nigdy nic, zbliżając do jednego z najbliższych mu ludzi.

Spojrzał mu w oczy i położył drobną dłoń na bladym policzku skalanym blizną, po czym pogłaskał go delikatnie opuszkami palców. Jego ręka była zimna, lecz i tak jej dotyk okazał się niezwykle przyjemny. Szczególnie ruchy, które delikatnie wykonywał kciukiem, wprowadzając dzięki temu długowłosego w błogi nastrój.

- Nie opuszczę cię. Jesteś dla mnie zbyt ważny. - na chwilę przestał go głaskać, aby następnie ująć jego twarz w obie dłonie. - Wyleczyłeś mnie z samotności, a ja w zamian zostanę przy tobie, na ile życie mi pozwoli. To obietnica.

Jego wypowiedź doskonale ujęła w słowa to, co grabarz czuł. Niezwykłe przywiązanie i oddanie oraz obietnica bycia do końca, to wszystko wiązało się z Phantomhiv'em. Odwdzięczenie się za chwile, kiedy mogli być razem i razem korzystać z życia, które okazało się o wiele barwniejsze, niż obaj podejrzewali. To było przypadkowe spotkanie, a potem jeszcze bardziej przypadkowa znajomość, która jednak wywróciła życia ich obu do góry nogami.

- Ufam ci. - odpowiedział, co było wystarczającym przypieczętowaniem wypowiedzi Vincenta. Jego obietnicy, słowa tak delikatnego i kruchego, które bardzo łatwo mogło rozsypać się w drobny mak.

Obaj mieli przekonać się, ile znaczy to przyrzeczenie w starciu z bezlitosnym i okrutnym życiem, które lubi zabierać ludzi za wcześnie, karać za niewinność i stwarzać prawdziwe piekło na ziemi. Linia łącząca śmierć z życiem była krucha niczym jednostronne przywiązanie.

- Ja tobie też, Adrian. - odpowiedział szeptem, tak aby usłyszał tylko jego przyjaciel, któremu z powodu tego szeptu serce zabiło szybciej.

Vincent nachylił się i złożył w kąciku ust mężczyzny delikatny pocałunek, po czym przytulił się do niego, chowając twarz w jego ubraniu. Białowłosy poczuł z tego powodu ciepło rozlewające się w sercu, a jego ręce niemalże instynktownie oplotły przyjaciela w pasie, przysuwając bliżej. Obaj uwielbiali drobne gesty, dzięki którym najlepiej mogli poczuć obecność drugiej osoby. Wiedzieli, że będąc obok znajdą drogę do raju i obaj pozostaną w tym słodkim uczuciu otumanienia i odizolowania od wszystkich problemów. Ach, ile Adrian by dał, aby tak faktycznie było.
Kiedy przytulał do siebie tego drobnego chłopaka, wszystko było inne i żywsze. Gdy leżeli na łóżku i oglądali film, Adrian zawsze kładł głowę na klatce piersiowej przyjaciela, wsłuchując się w spokojne bicie jego serca, co naprawdę go uszczęśliwiało. Teraz natomiast udał się z chłopakiem w dalszą drogę do ich ulubionej części lasu, gdzie w spokoju wdrapią się na drzewo i setny już raz obejrzą zachód słońca, który umaluje niebo na wiele odcieni różu i fioletu, rzucając przy tym na ich twarze przyjemny blask kończącego się dnia. Przeżyją wspólnie następny dzień, a pod osłoną nocą rozstaną, czekając z niecierpliwością na ranek, aby znów się spotkać. Obaj wzajemnie się kochali, choć Adrian kochał swojego przyjaciela bardziej, niż byłby się w stanie do tego przyznać.


Witam moje jelonki. Cóż, startujemy z następną historią miłosną, oprócz Aloisa i Claude'a pobocznie dołączy Under i Vincent, żeby trochę urozmaicić tę opowieść. Mam nadzieję, że rozdział się podobał i do następnego! :3

POKER FACE || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz