Pakujemy się w tarapaty

2.1K 71 37
                                    

Powiedziałbym, że w Anglii padało, ale obawiam się, że nie brzmi to wystarczająco dramatycznie, by stanowić początek dobrej historii.

Ja i moja wspaniała, superinteligentna dziewczyna, Annabeth chowaliśmy się pod daszkiem zamkniętej już lodziarni. Osobiście przebolałbym ulewę, jednak szarpiący moją zdecydowanie za cienką na te warunki kurtką dżinsową wiatr stanowił większe utrudnienie.

- Ten gzyms jest bardzo elegancki, nie uważasz? Trochę jak w Wielkim Domu. - Annabeth wskazała na imponujący budynek stojący po przeciwnej stronie Oxford Street, podczas gdy ja usiłowałem sobie przypomnieć czym, na wędkę Posejdona, jest „gzyms".

Nadal o tym myślałem, gdy mój wzrok padł na twarz jednego z wielu przechodniów. Tyle że... to nie był człowiek. Potwór przypominał zwykłego turystę, ale zdradzała go skóra zielona, jak u węża i specyficzna aura, która towarzyszy jedynie stworom pochodzącym z głębi Tartaru.

Ścisnęłam rękę Annabeth w tym samym momencie, gdy ona rzuciła cicho:

- Piętnaście stóp po twojej lewej.

Odwróciłem się w tamtą stronę, czując napływającą panikę. Ku mojemu przerażeniu, stały tam trzy nastolatki w strojach cheerleaderek, a ja niestety je rozpoznałem. To była Kelli i jej przyjaciółki, pozostałe empuzy. Trochę dalej dostrzegłem potwora o dwóch twarzach - kobiety i mężczyzny, które zdawały się prowadzić zaciętą dyskusję. Stwór liczył co najmniej siedem stóp, ale ani jeden turysta nie zaszczycił go chociaż pobieżnym spojrzeniem. W szponach potwór ściskał zwykły patyk.

- Bogowie Olimpu pomóżcie, jesteśmy otoczeni - westchnąłem, wyćwiczonym ruchem dobywając Orkanu.

Obok Annabeth zacisnęła palce na rękojeści sztyletu.

- Ktoś zamawiał pomoc? - zapytał cieniutki głosik tuż za moimi plecami.

Lata ćwiczenia szermierki w obozie i doświadczenie w walce skutkowała świetnym refleksem. Sztylet Annnabeth oparł się na szyi właścicielki głosu sekundę przed Orkanem. Gdy zorientowałem się, komu grozimy, niemal od razu odsunąłem ostrze, choć Mądralińska jak zwykle pozostała nieugięta.

- Wyluzujcie, ja tylko chciałam pomóc - powiedziała stojąca przed nami jedenastolatka o długich, żółtych jak cytryna włosach. Byłem pewien, że widziała naszą broń, jednak zdawała się spokojna, może nawet rozbawiona. „Potwór!" - pomyślałem.

- Nie potrzebujemy pomocy, dzięki - oznajmiła Mądraliśka, przeszywając ją stalowym spojrzeniem.

Jednak na zaprzeczenia było już za późno. Dziewczynka niespodziewanie złapała nas za ręce i Londyński krajobraz zastąpiła pochłaniająca nas ciemność.

***

Musiałem zamknąć oczy, bo gdy je otworzyłem, wszechobecna ciemność ustąpiła długiemu korytarzowi. Po dziewczynce nie było śladu, ale ręka Annabeth, dzięki bogom, nadal bezpiecznie spoczywała w mojej.

- Wszystko w porządku? - spytała wyraźnie zaniepokojona Mądralińska.

- Trochę kręci mi się w głowie, to wszystko. A ty? - Zlustrowałam ją spojrzeniem - jej jasne, mokre włosy, kolorową kurtkę przeciwdeszczową (też mokrą) i burzowe oczy - wydawała się być w jednym kawałku.

- Bywało gorzej.

Pokiwałem głową. Zaletą zwiedzenia Tartaru jest to, że później w niemal każdej sytuacji możesz powiedzieć „Bywało gorzej", albo „Piłem ogień, co to dla mnie?".

olimpijscy czarodziejeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz