II. Zostali ci najtwardsi

979 211 74
                                    

— Miłość — odparł Gilbert, wpatrując się w rozwiane rude włosy, otaczające piękną, lekko zaróżowioną twarzyczkę Ani. — Błagam, wszystko możecie mi wmówić, ale nie to, że przekonamy Pana Boultera do zburzenia tej jego okropnej chatki. Trzeba odegrać tutaj rolę. Coś z romansu. To go ruszy. Pani Linde mówi, że widziała w jego salonie wiele tomów poezji i opowieści romantycznych. Tu trzeba podejść sprytnie. Nikt nie powiedział, że

— Musimy już iść — wtrącił Albert Wright, po raz pierwszy odwracając wzrok od nieustannie uśmiechającej się Diany. 

— Tak, dokładnie. Mam parę spraw do załatwienia, a jutro niedziela — poparła przedmówcę Diana i wstała, strzepując z sukni... właściwie to nic. Był to jakiegoś rodzaju znak, który oznaczał, że dziewczyna ma zamiar wyjść, lub że zakończyła konwersację.

— Ale jest dwudziesta — zdziwiła się Ania. — Co masz zamiar załatwić tak późno?

Diana rzuciła przyjaciółce wymowne spojrzenie i minę, która mogła znaczyć tylko jedno. Lekko zdezorientowana Ania machnęła na nich ręką, dając sygnał, żeby szli. Tak została z Gilbertem. Sam na sam. Rzadko takie spotkania miały miejsce, zazwyczaj byli wśród nich jeszcze chociażby Janka, Priscilla, czy właśnie Diana z Alfredem. 

— Co się dzieje między tą dwójka? - spytał ze śmiechem Gilbert. Z oczu dziewczyny wyczytał zakłopotanie, które po usłyszeniu tego pytania namalowało czerwone tym razem rumieńce na jej polikach. Chłopak pomyślał, że wyglądała uroczo. Miała na sobie zieloną sukienkę i biały fartuszek. Zieleń bardzo podkreślała kolor jej oczu, w które się teraz wpatrywał. 

— Nie mam pojęcia... Diana to taka śliczna już kobieta. Nie dziwię się wcale, że ktoś zwrócił na nią uwagę...

Też bym chciał żebyś na mnie zwróciła uwagę...

— ...tak dawno już planowałam jej ślub, a w ogóle to Diana powinna mieć suknię idealnie śnieżnobiałą, bo...

Och, Aniu... Tak pięknie byś wyglądała w takiej sukni...Tak jak...

— ...ostatnio czytałam książkę i widziałam w niej porównanie kobiet w kremowej i w śnieżnobiałej sukni, no i w tej drugiej Diana wyglądałaby jak

— ...Królowa Śniegu — powiedzieli w tym samym czasie, tyle że Gilbert do tej pory wszystko utrzymywał w myśli, a widząc reakcję dziewczynki ni potrafił określić czy była ona bardziej zaskoczona, czy może ucieszona...

— T-tak... Ja t-też czyt-ałem tę książkę... — natychmiast wtrącił Gilbert, choć nie miał pojęcia o jaką książkę chodzi. Spuścił wzrok i tylko co chwilę ukradkiem zerkał na przyjaciółkę, której nie opuszczały rumieńce.

Sprawiłeś, że się uśmiecha, Gilbercie. Zawsze sprawiałeś.

— No, no, no — weszła do pokoju Ani Maryla, zastając młodych siedzących na łóżku domowniczki. — Widzę, że zostali ci najtwardsi. Gilbercie, nie rozumiem jak wytrzymujesz o tej porze paplaninę Ani. Po całym dniu pracy. Pewnie jesteś zmęczony. Może przenocujesz u nas? W pokoju, w którym mieszkał Mateusz jest rozgardiasz. To dlatego, że Ania nigdy nie ma czasu sprzątać. A przynajmniej tak mówi. No już, Aniu, pościel tutaj dla Gilberta, a ty położysz się u Mateusza.

— Panno Cuthbert, dziękuję, ale nie trzeba. Moi rodzice będą się martwić. 

— Ależ skąd. Przepraszam za bezpośredniość, ale Małgorzata swoim czujnym okiem i szerokimi uszami wywnioskowała, że twoi rodzice zanim jeszcze przyszedłeś udali się konno do Charlottetown. Ponoć do lekarza.

Gilbert natychmiastowo wstał i chwycił notatki, które sporządzili podczas spotkania. Tak bardzo chciałby zostać i nocować w pokoju rudowłosej. Zwłaszcza, że ciekawiły go kartki, schowane pod stosem książek, które Ania zabroniła ciekawskiemu Alfredowi nawet dotykać, a tym bardziej próbować umysłem wywabić je na dywanik, na którym z Dianą siedzieli. 

— Tym bardziej muszę wracać. Dziękuję Panno Cuthbert — uścisnął dłoń starszej kobiecie, po czym zwrócił wzrok w stronę Ani, która natychmiastowo wstała z zamiarem odprowadzenia go do drzwi. 

— Jestem pewien, że przekonamy Boultera. Wymyślę coś, obiecuję — mówił w trakcie szybkiej wędrówki po skrzypiących schodach, a przy wyjściu chwycił bledziutkie dłonie Ani i ucałował. — Żegnaj Aniu. Śpij dobrze.

Ania oparła się na drzwiach, które zamknął wychodzący Gilbert. Zamknęła oczy i westchnęła głośno, gdyż nigdy nie spotkała się z takim gestem skierowanym w jej osobę, to znaczy ręce...

— Mam nadzieję, że wiesz o wartości tego chłopca —  wyjrzała zza kuchni Maryla i posłała uśmiech podopiecznej. 

— Tak, Marylo. On jest

✺✺✺

Gilbert z Białych PiaskówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz