Rozdział 7

419 42 44
                                    

Wiszący na ścianie zegar wskazywał godzinę drugą osiemnaście w nocy, gdy John Watson opróżnił właśnie szósty kubeczek bardzo gorzkiej herbaty. Książka z krwistoczerwoną okładką leżała na biurku, otworzona na stronie poświęconej Mary Morstan. Byłej partnerce Grega oraz osobie, którą uważał za swoją dobrą koleżankę, nawet po rozstaniu z Lestradem.

Osobie, która w rzeczywistości okazała się być kimś zupełnie innym.

Podczas czytania musiał robić sobie przerwy, w trakcie których postanowił trochę pozwiedzać dom Sherlocka Holmesa. I musiał niechętnie przyznać, że poza jednym pomieszczeniem w piwnicy, w którym poprzedniej nocy miał wątpliwą przyjemność spędzić trochę czasu z Holmesem, cała reszta wyglądała... aż nazbyt normalnie. Nie było żadnych sal tortur, wiszących na ścianach ostrych narzędzi ani zdjęć umierających ofiar porozwieszanych nad łóżkiem (akurat w tę plotkę wierzył najmniej, ale i tak bezpieczniej było samemu sprawdzić). Żadnych namalowanych krwią pentagramów ani stojących trumien. Nic. Ludzie rozpowszechniający te historyjki byliby bardzo zawiedzeni.

„Może zazwyczaj wcale nie tutaj przywozi i zabija swoje ofiary?", pomyślał. „Może ma inny dom, specjalnie przeznaczony do takich rzeczy? W końcu skądś musiały wziąć się te plotki. Ludzie chyba tego wszystkiego nie zmyślili? Po co mieliby to robić i wzbudzać tylko jeszcze większą panikę i strach przed Holmesem?".

Tego też będzie musiał się później dowiedzieć. I jeszcze tego, po co mu aż tak wielka willa, skoro najwyraźniej faktycznie tylko w niej mieszkał, w dodatku sam (a przynajmniej do czasu, gdy nie przywiózł sobie tu Watsona). Czy nie bezpieczniej byłoby mieć jakiś mały domek, który trudniej znaleźć? W porządku, Scotland Yard przez ponad dwa lata go nie znalazł, ale mimo wszystko, tak na wszelki wypadek. Gdyby to on był złoczyńcą, tak by właśnie zrobił. Chyba.

Obecnie John jednak dokładnie analizował przepełnioną tablicę korkową ze zdjęciami, urywkami tekstu, skrawkami gazet i równie krwistoczerwoną nitką, która łączyła ze sobą poszczególne elementy tej skomplikowanej układanki. W samym centrum mieściło się dobrze mu już znane nazwisko wraz ze zdjęciem. Nazwisko, które przez cały dziennik Holmesa przewijało się jako „M". Był to człowiek tak potężny i złożony, że dostał swoją osobną książkę, którą Watson również znalazł w biurku Sherlocka i oczywiście uważnie przeczytał.

James Moriarty.

Według zapisków Holmesa to właśnie niejaki matematyk krył się za tym całym złem. To on wszystko planował, rozkazywał, decydował. To on stworzył całą tę przerażającą siatkę przestępców, którymi dowodził. Których miał pod swoją kontrolą.

Johnowi nie mieściło się w głowie, że coś takiego mogło istnieć naprawdę. Jak udało mu się podporządkować sobie tylu ludzi, dlaczego wszyscy byli mu posłuszni? Ze strachu? A może naprawdę w jakiś pokręcony sposób im imponował?

Miał wrażenie, że to jakiś koszmar, tylko zły sen, z którego zaraz się obudzi i znowu będzie bezpieczny na Baker Street. Chciałby, aby tak było. Ale prawda była o wiele brutalniejsza. To wszystko działo się naprawdę i jakby tego było mało, niespodziewanie znalazł się w samym środku tych wydarzeń.

— Ja chciałem tylko zacząć od nowa w Londynie... — westchnął ciężko, przecierając oczy dłonią. Był wykończony, fizycznie i psychicznie. — Dlaczego ja?

Niestety, ku swojemu rozczarowaniu, w żadnych notatkach Holmesa nie znalazł odpowiedzi na to nurtujące go od samego początku pytanie. Najwyraźniej albo Sherlock uznał to za mało znaczące dla ogółu, albo nie miał jeszcze czasu na uzupełnienie swoich zapisków. To by wtedy znaczyło, że chociaż obserwował go od dłuższego czasu, dopiero od niedawna zorientował się, że Johnowi może grozić jakieś niebezpieczeństwo. Było to odrobinę pocieszające. Chociaż Watson ciągle nie miał pomysłu, w jaki sposób Moriarty mógł dowiedzieć się o jego marnym istnieniu i postanowić go z jakiegoś powodu zabić. Chyba że Mary planowała to zrobić bez konsultacji ze swoim szefem. Ale z drugiej strony – po co? Aż tak go nie lubiła? Szczerze powiedziawszy, John odnosił czasem wrażenie, że to właśnie z nim chętniej spędzała czas niż z Gregiem, z którym przecież oficjalnie przez pewien czas się umawiała. Do czasu, gdy ci przestali się spotykać, a potem nagle urwała kontakt zarówno z nim, jak i Lestradem, po czym przepadła bez śladu. Watsonowi zdawało się, że może raz czy dwa dostrzegł ją gdzieś w tłumie, ale nigdy więcej już z nią nie rozmawiał. Niby jakiś czas później skontaktowała się z Gregiem, informując go, że z nią wszystko w porządku, że musiała pilnie wyjechać do rodziny i żeby się nie martwił, ale jakoś od początku nie kupował tego. Lestrade faktycznie dosyć szybko o niej zapomniał i z powrotem skupił się na pracy, ale John, pomimo tych zapewnień, trochę się o nią niepokoił.

Gra pozorów | Sherlock BBCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz