❝ moja przenośna strefa komfortu ❝

300 21 67
                                    

Sielankowy poranek okazał się najbardziej zwodniczym zwiastunem paskudnego dnia; o ile Sebastianowi znów towarzyszyło jego szczęście — Jim był gotowy uwierzyć, że towarzyszy mu przy boku cała zgraja tygrysów, którym co jakiś czas mierzwi sierść na...

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Sielankowy poranek okazał się najbardziej zwodniczym zwiastunem paskudnego dnia; o ile Sebastianowi znów towarzyszyło jego szczęście — Jim był gotowy uwierzyć, że towarzyszy mu przy boku cała zgraja tygrysów, którym co jakiś czas mierzwi sierść na głowie i drapie za uszami, żeby przekupić przewrotny los płatnego zabójcy — o tyle główny zainteresowany zerkał ponuro spod opuszczonych rzęs na swoją koszulę, niemal przesiąkniętą krwią mimo starannego obandażowania rany. Ciemne rękawy uchowały się niezaplamione, ale przód razem z guzikami nie miał tyle szczęścia i właśnie dlatego siedział ostrożnie ułożony na fotelu, okrytym na wszelki wpadek kocem, przyglądając się jasnym włosom tuż przed oczami.

— Będę żył, prawda? — uśmiechnął się słabo. — Nie zdążyłem wysadzić Buckingham w powietrze, a nie chcę odchodzić bez pożegnania.

— Nie pierdol — prychnął niezadowolony Moran, wolną ręką pstrykając go w nos. — Straciłeś jakieś pół litra krwi, nawet nie zemdlałeś. Nie kręci ci się w głowie? 

— Uwielbiam, jak się tak o mnie troszczysz, tygrysie — Jim znów się uśmiechnął, czym zarobił drugie pstryknięcie i westchnięcie znad swojej piersi. — Nigdzie mi się nie kręci, oddycham, ciśnienie w normie, reszta też. Będę żył, prawda?

— Będziesz, wrócisz do siebie. Następnym razem, jak mówię, żebyś nie strzelał, nie strzelaj. Mogłeś zginąć na miejscu, głupi kociaku — usłyszał, każde słowo wyburczane z odpowiednią dozą złości. — Mam większe doświadczenie niż ty, jeśli chodzi o strzelanie, w zasadzie o wszystko, co nie jest teorią zbrodni, więc daj specjaliście się tym zająć.

Parę minut później opatrunek oplatał jego klatkę piersiową aż po żebra, a nawet trochę niżej; biel materiału powoli barwiła czerwień, na szczęście zgodnie z przewidywaniami ich obu Moriarty miał się nieźle, poważny dyskomfort stanowił ból przeszywający ciało nawet do bioder. Cmoknął z niezadowoleniem, gdy nieprzyjemnie mokre uczucie przylepiło się do rany, zlepiało gazę i plamiło bandaże. Zerknął na Sebastiana, zmywającego krew z dłoni nad umywalką — nieszczęsna ceramika widziała już tyle, że nie zdziwiłaby jej nawet amatorska transplantacja, nie żeby mieli się tego kiedykolwiek dopuszczać — a po chwili na jego kolanach wylądowała zwinięta koszulka.

— Załóż ją na siebie, odradzam noszenie Westwood, dopóki się w miarę nie zagoi, bo nie pojadę z tobą na kolejne zakupy i porównywanie granatu z ciemnym niebieskim. Odróżniam szesnaście kolorów, one oba są i tak niebieskie.

— Pojechałbyś, gdybym cię bardzo ładnie poprosił — ciemne, okrągłe jak monety oczy zalśniły z nadzieją. —  Chyba na mnie nie nakrzyczysz?

— Powinienem, ale nie. Swoje już powiedziałem, teraz leż i błagam, nie zacznij biegać, tańczyć ani nic podobnego — Seb pocałował bruneta w czoło, czubek nosa, usta i wreszcie ledwo musnął ustami zabezpieczoną ranę. — I zapomnij o aktywnym życiu życiu łóżkowym —  dodał, puściwszy oko. — Masz się grzecznie zregenerować.

BURN ME TO THE BARE BONES. mormorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz