Rozdział 1. To dla twojego dobra

25 4 0
                                    

W normalnym świecie byłabym po egzaminie, bierzmowaniu i cieszyłabym się z nadchodzących wakacji i ekscytowałabym się na myśl o nowej szkołę.
Dziś jest inaczej. Jadę z rodzicami na jakieś durne spotkanie, gdzie dyrektor ma zdecydować, czy przyjmie mnie do szkoły a raczej więzienia, w którym się uczy.
Dzieci z wyższych sfer, które chcą kontynuować naukę muszą przenieść się do szkół zamkniętych, gdzie nie można wychodzić bez ważnego powodu. Są godziny, w których się uczymy, godziny gdzie otwieramy okna, wychowawcy ściśle zaplanowali nam całe dnie od poniedziałku do niedzieli.
Gdy wjechaliśmy do miasta zobaczyłam ich... bezkształtnych.
Wyglądali bardzo podobnie do ludzi, w sumie to kiedyś nimi byli. Oczy mieli przewrócone, że nie było widać tęczówek, a wszelkie żyłki w białkach popękały od wysokiego ciśnienia w mózgu, że całe ich oczy były zakrwawione. Nie panowali nad otworem gębowym, więc poprostu opadał im. Chodzili garbacii i często utykali.
- Nie patrz na nich - poradziła mi mama, odwracając się na przednim siedzeniu, aby na mnie spojrzeć - wiesz, że to dla twojego dobra
Uśmiechnęłam się krzywo w odpowiedzi, niemrawo pokiwałam głową w geście, że się z nią zgadzam.
Gdy podjechaliśmy pod szkołę, od razu do auta podeszli mężczyźni w kombinezonach i otworzyli drzwi po mojej stronie. Zmierzyli mi temperaturę i pobrali wymaz. To samo zrobili z rodzicami. Otoczyli każdego z nas i chronili, aby żaden bezkształtny nas nie dotknął. Nad ramieniem strażnika dostrzegłam mój nowy dom. Wbrew pozorom był piękny.
Stary kremowy budynek był prawie całkowicie porośnięty bluszczem. Trzy budynki tworzące podkowę łączyło zawieszone przejście wyjątkowo oszklone. Stare, ogromne drzwi oddzielały świat zakażonych od tych chronionych.
W środku nastrój zmienił się diametralnie. Ze starej kamienicy weszliśmy do nowoczesnego pomieszczenia. Zanim pozwolili mi wejść, musiałam przejść szeregi różnych badań i dezynfekcji. W poczekalni przed gabinetem dyrektora była tylko jedna dziewczyna z rodzicami. Wszyscy oczywiście w maseczkach. Wydała mi się dość mdła. Krótkie brązowe kręcone włosy i nieobecne spojrzenie.
Po dłuższej chwili czekania przyszła kolej na nas. Gdy przekraczaliśmy próg gabinetu, mama ścisnęła mnie za rękę.
Za biurkiem siedział facet około 50-tki, był gruby, miał niebieskie oczy. Reszty nie zobaczyłam, bo przeszkadzała mi maseczka. Podczas rozmowy byłam nieobecna, głównie to mama się odzywała i odpowiadała na pytania. Na końcu kazał nam przejść do sali obok gdzie czekali inni kandydaci.
Tak też zrobiliśmy. W sali obok było 21 innych kandydatów. 12 chłopaków i reszta dziewczyny. Wszyscy wyglądali tak samo jak ja. Szkolny mundurek i włosy gładko zaczesane w kok na czubku głowy. Muszę przyznać, że jeden z młodzieńcowi zwrócił moją uwagę szczególnie. Był wyższy niż inni i to o dobre pół głowy, włosy miał krótko przyciete(GDZIE JEST ORWARTY FRYZJER?!) lecz widać, że były kręcone i miały odcień ciemnego blądu, oczy niebiesko-szare z psotnymi iskierkami. Choć jak wszyscy chłopcy, miał mundurek, ale wyglądał bardziej niegrzecznie. Stał oparty o regał z książkami pod oknem, jakby był nieobecny. Oczywiście patrząc na jego wygląd wokół niego już zgromadził się tłumek dziewcząt. Nie miałam zamiaru do nich dołączyć, poszłam w odległy kąt sali i zajęłam się jedną  z książek
- Hej jestem Kasia - niespodziewany głos wyrwał mnie z zamyślenia i zmusił do podniesienia wzroku, przede mną stała przeciętnego wzrostu  piegowata ruda dziewczyna. Pomimo odcienia jej ognistych włosów wyglądała pięknie.
- Część ,Felicja - postarałam uśmiechnąć się serdecznie.
Dziewczyna bez pytania przysiadła się do mnie i zaczęła trajkotać.
- Jest mi smutno, że muszę odpuścić rodzinny dom, ale wiem, że to dla mojego dobra- powiedziała.
- Oczywiście moja matka całą drogę mi powtarzała, że to dla  twojego dobra kochanie, no jasne.
Okazało się, że dziewczyna pochodzi  z północy, mieszkała nad morzem i przejechała cały kraj byle tylko móc dalej się uczyć.
Do sali wszedł dyrektor przerywając mojej rozmówczyni. Wydawał się jakiś roztrzęsiony, próbował szybko złapać oddech, najwyraźniej biegł, po chwili głośno wykrzyczał.
- Wszyscy do piwnicy!
W panice wszyscy się zerwali. Zgodnie ze wskazówkami dyrektorka. Domyśliłam się, że bezkształtni atakują, słyszałam już o takich napadach, lecz nigdy nie byłam ich światkiem.
Szybko zeszliśmy krętymi schodami na dół, przed nami rozciągał się istny labirynt. Korytarz przypominający gałęzie drzewa. Wszystkie przerażone panienki gnały przed siebie niczym stado spłoszonych koni. Zaślepiona przerażeniem  ruszyłam na oślep przed siebie. Biegłam pierwszym korytarzem nie widziałam już nikogo, ani rudej czupryny, która zawsze gdzieś się w pobliżu kręciła. Byłam tylko ja i ciemny korytarz. Na końcu korytarza znajdowało się pomieszczenie gospodarcze. Przez małe okienko wpadało niewiele światła. Szybko zamknęłam drzwi i zablokowałam ja kawałkiem deski, który znalazłam na podłodze. Podeszłam do okna.
Nagle ze wszystkich stron słychać było piski i walenie pięściami o drzwi. Nie zorientowałam się kiedy koło mojej szyi dziurę w oknie zrobiła zkrwaniona ręka z brudnymi paznokciami, mogła należeć tylko do jednej istotny...bezkształtnej.
Ręka chwyta mnie za gardło i mocno zaciska, próbuję się wyzwolić ze  śmiertelnego uścisku, lecz to tylko pogarsza sprawę. Właściciel ręki mocno odchyla mi głowę do przodu a potem mocno uderza nią w szybę. Obraz zamazuje mi się z braku powietrza i ogłuszenia, próbuje krzyczeć lecz każdy dzwięk wydaje się zbyt cichy, żeby   ktos mógł  go usłyszeć . Drzwi pękają, do pomieszczenia wchodzi jeszcze jedna osoba, albo raczej istota, trudno mi powiedzieć, bo obraz robi się całkowicie czarny a w uszach słyszę tylk głuchy pisk.

BezkształtniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz