❝ honeybourne road ❝

235 18 128
                                    

Trzy miesiące później Jim stanął w progu mieszkania z najszerszym i najbardziej wariackim uśmiechem, jaki Sebastian kiedykolwiek widział — a widział ich już wiele, począwszy od lekko szalonych po krwiożercze, godne żarłacza białego — po czym podał...

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Trzy miesiące później Jim stanął w progu mieszkania z najszerszym i najbardziej wariackim uśmiechem, jaki Sebastian kiedykolwiek widział — a widział ich już wiele, począwszy od lekko szalonych po krwiożercze, godne żarłacza białego — po czym podał mu folder ze zdjęciami.

— Ładny domek. Co tym razem zrobiłeś i kogo będzie trzeba się pozbyć? — bystre oczy przebiegły po spiętych spinaczem biurowym papierach. Nic nadzwyczajnego; wysoki, ceglany dom, białe ramy okienne i wieloczęściowe okna, żywopłot, ogródek od frontu. Sielanka w mniej zatłoczonej części miasta, aż było mu szkoda, że zapewne będzie musiał opryskać ją czyjąś krwią.

— Wyjątkowo nikogo. Przeprowadzamy się, Honeybourne Road. Śliczne, prawda? — brunet wyrzucił ramiona w górę, dając upust podekscytowaniu. — Potrzebuję tam mieszkać, z tobą. Jest nasze mniej więcej od wczoraj, cieszysz się? 

— Jasne, a teraz mi wyjaśnij, dlaczego nie uznałeś za stosowne przegadać tego ze mną, tylko poszedłeś do agenta, zobaczyłeś budynek na sprzedaż z... — Moran zerknął na leżącą na wierzchu fotografię i westchnął. Odpowiadające nazwie, bo w miodowych kolorach cegły prezentowały się estetyczniej, niż sądził na pierwszy rzut oka, a mały frontowy ogródek zmusił go do uśmiechu. Okolica wyglądała na boleśnie domową i mieszkając tam, byłby skłonny uwierzyć, że nigdy nie był płatnym zabójcą pod rozkazami geniusza zbrodni, a najpoważniejsze morderstwo, jakiego się dopuścił, kładło piętno ofiary na musze. — Ostatni raz załatwiasz coś tak ważnego beze mnie, James. I tak powinniśmy porozmawiać o przeprowadzce wcześniej, gdybym tylko wiedział — rzucił mu miażdżące spojrzenie. — Chcę obejrzeć je z bliska — uznał po chwili. — I tak musimy porozmawiać, wiesz o tym.

— Dobrze, tygrysku. Pokochasz sypialnię, zaufaj mi — Jim uśmiechnął się słodko, akcentując słowo pokochasz gwałtownym poderwaniem dłoni. Wyglądał jak dziecko na chwilę przed zerwaniem ozdobnego papieru z prezentu, niemal nie mogąc ustać w jednym miejscu dłużej niż sekundę; drżący z ekscytacji, mało brakowało, a podskakiwałby. — Chcę ci ten dom pokazać.

— Teraz? 

— Ja jestem gotowy. Tylko jak już zostanę panem profesorem, będziesz musiał przestać chodzić z bronią, wiesz o tym. To trochę podejrzane.

— Małe szanse — prychnął Sebastian. — Nie zamierzam mieć cię na oku bez możliwości zareagowania, gdyby coś się stało. Żyjesz dzięki temu, że noszę broń.

— Jezu, Sebby, bez paniki. Będę nauczycielem, zresztą pod zmienionym nazwiskiem. Twoim — usłyszał doprecyzowanie, po czym się uśmiechnął. Pierwszy raz to Moriarty złapał się w sieć, a i to zrobił z własnej woli, stawiał kroki w starannie wybranych miejscach by zanurzyć się w szarości po kostki, po kolana, ale nigdy po szyję. Wariat. — Nie ma w Londynie seryjnego zabójcy eks-kryminalistów profesorów, poważnie. Nie masz czym się martwić — usta Jamesa musnęły jego policzek. — Spodoba ci się, a jak będziesz chciał sobie postrzelać, to gdzieś pojedziemy.

BURN ME TO THE BARE BONES. mormorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz