PROLOG + Trailer

166 20 9
                                    

— Rue cholera, znowu? — usłyszałam cichy szept, który jak przez mgłę dotarł do moich uszu. Zupełnie nie poznawałam osoby, do której należał głos.

Lekko oparłam się łokciem o czarną szafkę, stojącą na przedpokoju w jego domu, choć sama nie wiedziałam teraz, dlaczego tam byłam i jak do niego dotarłam.

Mój wzrok był mętny, mięśnie odmawiały posłuszeństwa, a w głowie rosło mi ciśnienie, przez które zatykały się uszy.
Chciałam coś powiedzieć, chciałam krzyczeć, ale czułam, jakbym nagle zapomniała wszystkich słów.

I w końcu mój mózg, wyłączył się, tak po prostu. W tym momencie najważniejsza była pustka, bo czułam ją przez ten jeden, jedyny moment, który miał się już nigdy nie powtórzyć, jednak powtarzał się zbyt często w ostatnim czasie.

To właśnie było w tym najlepsze. Całkowite gaśnięcie, jakby wszystko co było we mnie, ulatywało. Moje problemy, marzenia, myśli, emocje i w końcu uczucia. Kochałam tą pustkę, bo nie była ona jak wszystkie inne, które czują ludzie. Była łaskawa i pomocna, przynosiła ulgę i ukojenie, jak śmierć, tylko bez umierania.

Później znów usłyszałam słowa, ale tym razem były one niezrozumiałe albo po prostu mój mózg nie chciał ich przetworzyć. Szum otaczał mnie ze wszystkich stron. Odsuwając się od szafki, przykryłam swoje uszy dłońmi i zamknęłam oczy, nie chcąc już nic więcej.

Upadłam.

Wtedy poczułam to, o co tak bardzo w tej chwili ze sobą walczyłam - euforię.

Była ona moim oczekiwanym ukojeniem. Gdy przychodziła już nic do mnie nie docierało, nie reagowałam na żadne bodźce, kompletnie się wyłączałam.

I napawałam się tym uczuciem, dopóki nie przyszedł ból, który był drogą zapłatą za chwilę przyjemności.

— Kto to jest? — zapytała mnie długowłosa blondynka o niebieskich oczach i porcelanowej cerze - Lilith, spoglądając na dosyć wysokiego jak na nasz wiek chłopca, wysiadającego z czarnego samochodu pod domem na przeciwko mojej kamienicy.

— Pytasz jej, jakby miała wiedzieć. — odsarknęła South - brunetka o zielonych oczach i talii osy z cerą bez skazy.

— Może się dowiem od siostry. — odpowiedziałam rozsiadając się obok nich na schodkach przed wejściem — Kupiłyście już nowe Bravo? Podobno są w nim spoko tatuaże. — zmieniłam sprawnie temat, nie spuszczając wzroku z mojego nowego sąsiada.

Chłopak miał na oko szesnaście lat. Kruczoczarne, roztrzepane włosy, opadały na jego czoło, mocne rysy szczęki, był ubrany w dres, a na jego nosie spoczywały okulary przeciwsłoneczne. Sama jego mina mówiła, żeby się do niego nie zbliżać. Przysięgam, że wyglądał, jakby był mocno skrzywdzony przez los.

— Napisałam mamie, żeby kupiła trzy egzemplarze. — odpowiedziała mi Lilith, obdarzając mnie przy tym szerokim uśmiechem.

Kochałam jej uśmiech. Sprawiał, że czułam się, jakbym była w obecności anioła, co w zasadzie było faktem, bo dziewczyna była aniołem.

Lilith White była tą zawsze optymistycznie nastawioną blondynką, która nie dopuszczała do siebie złych myśli, a uśmiech nigdy nie schodził jej z twarzy. Zawsze była szczęśliwa, niekiedy nawet w sytuacjach, w których szczęście jednak nie powinno od niej emanować, co często było dosyć przerażające, ale jestem w stanie przyznać, że gdyby się postarała, to bez problemu rozśmieszyłaby ludzi na pogrzebie kogoś bliskiego.

Następnie była South Mikaelson, ta wiecznie niezadowolona z życia brunetka, na której twarzy zauważyć szczery uśmiech graniczyło z cudem. Nawet komplement potrafiła odebrać jako obrazę, a jej pesymistyczne nastawienie do życia przytłaczało czasem samą Lilith. Warto zauważyć, że swój ponury charakter nadrabiała wyglądem, była chodzącą modelką.

I Warned YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz