Harry westchnął i zerknął na zegar. Pięć minut. Pięć minut i jego zmiana dobiegnie końca. Spojrzał na zewnątrz. Świetnie. Padało, wręcz lało jak z cebra. Ponownie westchnął. Od kiedy Dursleyów ostrzeżono, by byli w porządku wobec Harry'ego, przestali zwalać na niego prace domowe. Zamiast tego nalegali, by znalazł sobie pracę. Chłopakowi to zbytnio nie przeszkadzało, wszystkie zarobione pieniądze zatrzymywał dla siebie, musiał jedynie sam fundować sobie lunch i czasami obiad. Pracował w miejscowym sklepie spożywczym jako kasjer, więc nie była to zbyt ciężka praca. Jej najgorszą częścią była podróż z i do sklepu, co zajmowało mu dobre pół godziny, jako że Vernon odmówił podwożenia go.
W końcu zegar wybił dziesiątą i mógł opuścić sklep. Musiał wziąć nocną zmianę po osobie, która w ogóle nie pojawiła się w pracy. Wszedł do pomieszczenia dla pracowników i zdjął fartuch, łapiąc przy tym swoją ulubioną czarną bluzę. Kupił ją za własne pieniądze, razem ze wszystkimi innymi ciuchami, które miał na sobie. Łatwo było stwierdzić, że kupił je samodzielnie, gdyż wszystkie na niego pasowały. Wybierał głównie czarne ubrania, po części dlatego, że lubił ten kolor, a po części by kontynuować swą żałobę po Syriuszu.
Harry pożegnał się z kierownikiem i założył kaptur. Schował ręce do kieszeni i wyszedł na burzę, kierując się w stronę domu. W przeciągu pięciu minut był przemoczony. Zaskoczył się, gdy Vernon zatrzymał się obok niego w swym nowym firmowym samochodzie i otworzył drzwi.
- Wsiadaj - warknął. Harry zawahał się, widząc butelki po whisky walające się na podłodze, ale przerażony krzykiem Vernona wskoczył do środka, modląc się o to, aby bezpiecznie dostać się do domu. Nie zdarzało się zbyt często, żeby Vernon pił, ale kiedy już zaczynał, to tracił umiar. Dostał ten samochód od firmy po tym, jak dwa miesiące temu, będąc pod wpływem alkoholu, uderzył poprzednim w drzewo. Teraz więc widzicie, dlaczego Harry był zdenerwowany, wsiadając do samochodu.
Był jeszcze bardziej przerażony, gdy wyjechali na autostradę, a nie na drogę w kierunku Privet Drive. Vernon mocno ściskał kierownicę, zrzędząc na pozostałych kierowców. Co jakiś czas zjeżdżał w pobliże sąsiedniego pasa, by po chwili z szarpnięciem powrócić na właściwą drogę. Harry upewnił się, że był dokładnie przypięty i kurczowo trzymał się uchwytu nad drzwiami samochodu.
- Wujku Vernonie, patrz na drogę! - krzyknął, gdy Vernon schylił się, by wziąć wciąż w połowie pełną butelkę whisky leżącą pod jego stopami.
- ZAMKNIJ SIĘ, CHŁOPCZE! - wrzasnął, wciąż szukając butelki. Harry z przerażeniem obserwował, jak zjechali na sąsiedni pas, prosto naprzeciw nadjeżdżającej ogromnej ciężarówki. Szeroko otwartymi oczyma patrzył, jak światła są coraz bliżej i bliżej, słyszał wycie klaksonu, aż w końcu TRACH! Ciężarówka uderzyła w tę część samochodu, w której siedział Harry. Poduszki powietrzne wystrzeliły i chłopak uderzył w nie mocno głową, wiedząc, że prawdopodobnie ocaliły mu życie. Po chwili samochód zaczął się turlać. Raz, dwa, trzy razy, zanim w końcu się zatrzymał i stanął prosto na poboczu. Harry ledwie był w stanie poczuć ból i krew wypływającą z jego własnych ran, zanim osunął się w ciemność.
****
Obudził się, słysząc głośne dźwięki ludzi krzyczących wokoło i ponownie czując padający deszcz. Syreny i światła ambulansów rzucały niesamowitą poświatę nad krajobrazem i hałasem połączonym z krzykiem ludzi. Harry zauważył, że jego wujka nie ma i że drzwi od strony pasażera zostały usunięte, dzięki czemu można było się dostać do wnętrza samochodu. Nagle obok niego pojawiła się dwójka młodych ludzi, mężczyzna i kobieta.
- Hej chłopcze, rozumiesz mnie?- spytała życzliwie dziewczyna. Harry chciał kiwnąć głową, ale powstrzymał go ból.
- Nie ruszaj szyją! - powiedział mężczyzna, zakładając wokół jego karku kołnierz ortopedyczny.
- Możesz podać mi swoje imię?- spytała kobieta, przecinając pas bezpieczeństwa.
- H-Harry - wychrypiał. Miał problemy z oddychaniem i czuł, jakby ktoś wbił mu pręt w plecy. Brak powietrza był przytłaczający, zupełnie jakby ktoś siedział mu na klatce piersiowej. Zaczął panikować.
- Dobrze więc, Harry, wyciągniemy cię stąd tak szybko, jak to tylko jest możliwe, ale musisz z nami współpracować. Gdzie najbardziej cię boli?- spytała sanitariuszka.
- Nie mogę... oddychać... - próbował odpowiedzieć.
- W porządku, mój partner zaraz to naprawi, obiecuję. Na razie jednak musimy założyć ci gorset ortopedyczny, ponieważ sądzimy, że masz uszkodzony kręgosłup. Może trochę zaboleć, gdy będziemy cię przenosić, ale musimy położyć cię na noszach – poinformowała go, gdy wraz z drugim sanitariuszem zaczęli go podnosić. Gdyby Harry miał na to wystarczająco dużo oddechu, zacząłby krzyczeć. Kiedy mężczyzna przepchnął mu coś przez żebra i wbił w płuco, wrzasnął.
- Dostał szoku! John, zabierz nas natychmiast do szpitala! - zawołał Jackie do kierowcy. Gdy tylko tam dotarli, dwoje sanitariuszy - Alex i Jackie - zawiozło go na izbę przyjęć. Od razu zostali otoczeni przez grupę lekarzy. Alex i Jackie wrócili do ambulansu, uprzednio informując ich o tym, co się stało i wszelkich obrażeniach, jakie zaobserwowali. Harry był niepomny wszystkiego, o czym mówili.
Obudził się kilka dni później w sali szpitalnej. Na plecach miał dziwne urządzenie, które uniemożliwiało mu jakiekolwiek ruchy, podobnie jak kołnierz na szyi. Miał jedną rurkę w gardle, a drugą w nosie. Obok niego znajdowała się kroplówka, z której krew ciekła przez kolejną rurkę do jego ciała. Lewą nogę miał w gipsie, a całe jego ciało pokryte było skaleczeniami i siniakami. Gdy rozglądał się po sali na tyle, na ile pozwalały mu kołnierz i gorset ortopedyczny, do środka weszła sympatycznie wyglądająca kobieta.
-Witaj. Harry, mam rację?- Harry próbował kiwnąć głową, ale kołnierz mu to uniemożliwił.
- Jestem doktor Deveau. Nie próbuj się ruszać, Harry. Obawiam się, że masz poważne obrażenia kręgosłupa. Przykro mi to mówić, ale twój rdzeń kręgowy został uszkodzony, a szczególnie nerwy kontrolujące dolne partie ciała - powiedziała.- Jesteś sparaliżowany od pasa w dół - zamilkła na chwilę, by wiadomości mogły dotrzeć do Harry'ego.
- Masz również złamane dwa żebra i nogę. Jedno żebro przebiło płuco i dlatego nie mogłeś oddychać. Również dlatego masz tę rurkę w gardle. Nazywa się to respiratorem. Jakiekolwiek ruchy w tym momencie mogłyby pogorszyć obrażenia lub sprawić, że żebra nie zrosłyby się prawidłowo, więc leż spokojnie. - Harry był oniemiały. Sparaliżowany? Nie, to niemożliwe. Jak mógłby być sparaliżowany?
- Twój wujek wyszedł z wypadku z kilkoma obrażeniami, ale aktualnie przebywa w więzieniu. Poza ciężarówką, która w was uderzyła, w wypadku brał udział jeszcze jeden samochód. Jego pasażer zginął, zaś kierowca jest w stanie krytycznym. Kierowca ciężarówki został wczoraj zwolniony ze szpitala. Znaleźliśmy dowody, że twój wujek był pijany, gdy prowadził i jest oskarżony o zabójstwo. Kiedy już będziesz mógł mówić, inspektorzy przyjdą, by wypytać cię o okoliczności wypadku. Upewnij się, że nie ruszasz się więcej, niż jest to absolutnie konieczne - powiedziała lekarka, próbując odpowiedzieć na wszelkie pytania, jakie mógłby mieć Harry.
Harry nie był w stanie zwalczyć łez, które pojawiły się, gdy lekarka opuściła salę. Jego całe życie zostało zniszczone w mniej niż minutę. Kiedy łzy zamieniły się w szloch, zaczął dławić się rurką. Puls widoczny na monitorze zaczął przyspieszać i pielęgniarka wbiegła do pomieszczenia. Harry zemdlał chwilę potem z powodu braku tlenu i szoku spowodowanego kondycją swego organizmu.
Po tygodniu odłączyli go od respiratora. Znów mógł używać swojego głosu, ale był on szorstki i ochrypły. Lekarze pytali się Harry'ego, czy jest ktoś, z kim mogliby się skontaktować w jego sprawie po tym, jak ciotka Petunia odmówiła przyjęcia go do domu po wyjściu ze szpitala. Dał im adres pani Figg. Jednak szczęście nie było chyba po jego stronie. Okazało się, iż pani Figg była pasażerką tego samochodu, w który uderzył Vernon po tym, jak został staranowany przez ciężarówkę. Umarła na skutek wstrząsu.
Po wyjściu pielęgniarki Harry'ego odwiedziło dwóch inspektorów, by wypytać się go o to, co dokładnie się wydarzyło. Chłopak wyjaśnił, że wuj odebrał go wtedy z pracy. Kiedy zapytali, dlaczego wsiadł do samochodu wiedząc, że Dursley był pijany, odparł, że Vernon bywał brutalny pod wpływem alkoholu i Harry nie chciał go denerwować. To doprowadziło do nowych pytań o to, czy wuj znęcał się nad Harrym. Chłopiec powiedział im, że nigdy nie był maltretowany fizycznie, ale jego słowa wywołały jeszcze więcej pytań. W końcu policjanci dowiedzieli się, że był zaniedbywany i słownie poniżany jako dziecko. Harry za swoje nadprogramowe wyznania winił środki przeciwbólowe, przez które czuł się ogłupiony.
-Cześć Harry. Jak się czujesz? Jakiś ból albo dyskomfort?- spytała doktor Deveau, kiedy następnego dnia przyszła sprawdzić, jak się ma jej pacjent.
- Wszystko w porządku- odpowiedział.
- Będziesz musiał pozostać w szpitalu do momentu, aż twój kręgosłup będzie całkowicie wyleczony, co może potrwać jeszcze trzy miesiące. Przez ten czas musisz pozostać w łóżku ze względu na gorset, którego nie możemy zdjąć, dopóki nie będziemy mieli pewności, że nie pogorszysz swoich obrażeń. Kiedy już będziesz wyleczony, a my nadal nie znajdziemy nikogo, kto mógłby się tobą zaopiekować, przeniesiemy cię do centrum rehabilitacji. Tam pokażą ci, jak radzić sobie z niepełnosprawnością, na przykład ucząc, jak posługiwać się wózkiem inwalidzkim oraz podnosić się za pomocą ramion - poinformowała go lekarka. Harry pozostał cicho, gdy ponownie skontrolowała jego stan i w końcu wyszła z pomieszczenia.
Dwa dni po przesłuchaniu inspektorzy wrócili, informując Harry'ego, że zarówno Vernon jak i Petunia oskarżeni są o zaniedbywanie opieki nad dzieckiem. Dudley został przygarnięty przez ciotkę Marge, podczas gdy jego rodzice czekali na proces. Niestety, albo może szczęśliwie dla Harry'ego, kobieta nie zgodziła się go przyjąć. Chłopak spytał, czy ktoś mógłby odzyskać jego rzeczy, które były bezpiecznie schowane w kufrze.
Po następnym tygodniu uznano, że stan Harry'ego jest na tyle dobry, że można go przenieść z oddziału intensywnej terapii. Płuco było całkowicie wyleczone, a plecy w dobrym stanie. Obydwa jego żebra i noga zrosły się prawidłowo. Jedna z pielęgniarek uważnie sprawdziła wszystkie paski na gorsecie, upewniając się, że są spięte ciasno. Później trzy pielęgniarki chwyciły prześcieradło, na którym leżał i, odliczając do trzech, podniosły go z łóżka poczym przełożyły na wózek szpitalny. Proces ten został powtórzony na oddziale długotrwałej terapii, po czym Harry znów został sam.
****
- Cześć Harry – odezwał się głos. Harry nie musiał nawet patrzeć, by wiedzieć, do kogo należy. To był Jeremy, jeden z pielęgniarzy opiekujących się nim podczas pobytu w szpitalu. Minęły już prawie dwa tygodnie, odkąd leżał na oddziale długotrwałej terapii, a on nadal nie dostał jakiejkolwiek wiadomości ze świata magii. Hedwiga też się jak dotąd nie pokazała.
- Czas na twoje leki - powiedział młody pielęgniarz, wkładając Harry'emu do buzi dwie tabletki i przystawiając mu do ust szklankę z wodą, by mógł je popić. Musiał zażywać je przed każdym posiłkiem, by zniwelować ból w dole pleców. Wciąż nie mógł siadać czy ruszać rękoma. Nawet gdyby pozwolono mu poruszać nogami, to i tak nie mógłby tego zrobić. Nawet ich nie czuł.
- Dziś na kolację jest pieczeń wołowa z marchewką i biszkopt - Jeremy poinformował Harry'ego, zanim zaczął go karmić. Przez pierwszy tydzień czarodziej był niesamowicie zakłopotany tym, że Jeremy musiał go karmić i pomagać mu praktycznie we wszystkim poza oddychaniem. Jednakże pielęgniarz zachowywał się tak, jakby nie był to dla niego żaden problem i po pewnym czasie Harry przywykł do jego opieki.
- Jesteś pewien, że nie chcesz podać nam nazwy swojej szkoły, Harry? Ktoś stamtąd na pewno mógłby ci pomóc - Harry kontynuował jedzenie w ciszy. Nie odzywał się zbyt wiele, od kiedy przeniesiono go na ten oddział. Nie miał dużo do powiedzenia, a gdyby kiedykolwiek wspomniał o Szkole Magii i Czarodziejstwa, to był pewny, że jego następnym przystankiem byłby oddział psychiatryczny.
- Harry, zdajesz sobie sprawę, że jako niepełnoletni zostaniesz wysłany do sierocińca po zakończeniu leczenia? - spytał pielęgniarz. Harry nie odpowiedział. Jeremy od dłuższego czasu próbował skłonić go do rozmowy, ale chłopak miał depresję i nie chciał się do nikogo odzywać. Mężczyzna westchnął i zebrał naczynia po posiłku Harry'ego.
- Dobranoc, Harry - powiedział, wychodząc z sali. Harry nie odpowiedział. Był przekonany, że gdyby Zakon dowiedział się, że coś było nie tak, już dawno by go znaleźli. Tylko, że on sam nie wiedział, czy chce, aby go odnaleziono. Trudno mu było pogodzić się z utratą nóg. Był pewien, że gdyby go odnaleźli, jego niepełnosprawność zostałaby szeroko opisana w „Proroku Codziennym". Nie chciał stawiać czoła reakcji jego przyjaciół. Nie chciał, by wiedzieli, że jest kaleką.
CZYTASZ
Uszkodzony
FanfictionHarry ulega wypadkowi samochodowemu. Według Dumbledore'a tylko Snape jest na tyle kompetentny, aby się nim zaopiekować .