Rozdział 28

1.1K 49 19
                                    

- Wejdź proszę moje dziecko – zachęciła mnie Silvia jednocześnie otwierając przede mną drzwi do domu. – Co cię do mnie sprowadza? – zaświergotała, kiedy przekroczyłam próg.

- Potrzebuje nowych sukni... - Po tych słowach popatrzyłam na mój mocno zaokrąglony brzuch, który przez te parę miesięcy stał się całkowicie zauważalny.

- Które już jakiś czas temu ci przygotowałam! – rzuciła przeszczęśliwa zagłębiając się w zakamarkach swojej pracowni. – Wiedziałam, że za niedługo przyjdziesz – dodała, kiedy ponownie pojawiła się w moim polu widzenia.

Uśmiechnęłam się szeroko na myśl, że elfka zawsze była parę kroków przede mną. Była tak podekscytowana tym wszystkim, że zapewne uszyła już nastoletnie ubrania dla naszego jeszcze nienarodzonego dziecka.

- Na razie uszyłam cztery, ale jeśli chciałabyś jeszcze jakieś to tylko poproś – powiedziała na jednym wdechu co spotkało się z moim rozbawieniem.

- Dziękuję ci Silvio – powiedziałam spokojnie. – Jeszcze dzisiaj wyślę po nie kogoś z zapłatą – dodałam wiedząc, że nie dałabym rady przetransportować ich do pałacu.

- Nie przymierzysz ich? – zapytała zdziwiona uważnie mi się przyglądając.

- To ty je uszyłaś, dlatego wiem, że będą cudowne – powiedziałam szczerą prawdę posyłając elfce uśmiech, który ta z wielką radością odwzajemniła. – Jak wszystko co robisz. – Na te słowa na twarzy rudowłosej pojawiły się rumieńce, a ona sama machnęła jedynie ręką.

- Masz ochotę na babeczki malinowe? – zapytała nagle dostając olśnienia, a na moją twarz wpłynął jeszcze szerszy uśmiech.

- Bardzo chętnie – przyznałam kładąc rękę na brzuchu. – Teraz dosłownie jem dwa razy więcej niż wcześniej – skrzywiłam się na co elfka ciepło się zaśmiała, po czy wyciągnęła z pieca przepysznie wyglądające i pachnące wypieki.

***

Wychodząc od Silvii w wyśmienitym humorze ruszyłam w drogę powrotną do pałacu. Słońce było już w zenicie, przez co pięknie oświetlało jesienny krajobraz Mrocznej Puszczy, która o tej porze roku wyglądała zjawiskowo. Z racji średnio zaawansowanej ciąży już jakiś czas temu dostałam kategoryczny zakaz jazdy konnej oraz walki. Pomimo tęsknoty za tymi z pozoru prostymi czynnościami, nie mogłam podważyć decyzji medyków, którzy dbali jedynie o moje zdrowie i bezpieczeństwo.

Przechodząc koło stajni nie mogłam się nie zatrzymać aby przywitać się z moją kochaną Eris, która zapewne równie mocno jak ja tęskniła za naszymi wspólnymi przejażdżkami. Od czasu mojej przerwy to Telen się nią zajmował. On albo jego małżonka – Carrie. Była ona rudowłosą elfką o prostych włosach oraz przenikliwych niebieskich oczach. Wiecznie wesoła oraz pomocna stanowiła z Telenem idealną parę. Nie widywałam się z nią jednak często. Bardzo rzadko w przeciwieństwie do jej męża zdarzało się jej przychodzić do pałacu.

- Już niedługo Eris – poklepałam wesołą klacz po pyszczku. – Mam coś dla ciebie – powiedziałam cicho dając jej smakołyka w postaci jabłka.

Idąc do komnaty uśmiech nieświadomie wpłynął na moją twarz. Pomimo tego, że mieszkałam w Leśnym Królestwie już do jakiegoś czasu nawet na sekundę nie przestało mnie ono zachwycać. Ale o to przecież w życiu chodzi. Aby potrafić cieszyć się z małych z pozoru mało istotnych rzeczy.

Kiedy otworzyłam drzwi dużego pomieszczenia momentalnie zakryłam usta dłońmi, a w moich oczach pojawiły się łzy szczęścia.

- Moja Elen – szepnęła ciocia Aliane, która w ułamku sekundy pokonała dzielący nas dystans, po czym przytuliła mnie najmocniej jak potrafiła.

Thranduil i Elen - PoczątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz