XIV. Moja marchewka

610 182 48
                                    

— ...miałeś mi przedstawić — uśmiechnął się do rudowłosej, natychmiast rozumiejąc upodobania Gilberta. — Adam Letcher — podał jej rękę, a gdy ona umieściła w niej swoją drżącą dłoń, on ucałował i puścił do niej oczko. 

— Ania Shirley. Ania, nie Anna. — powiedziała dość obojętnie, patrząc nieustannie na swojego przyjaciela, który równie obojętnie co ona, patrzył na Adama. — Gilbercie, czy złożyłeś już w Radzie Miejskiej w Białych Piaskach wymówienie? 

— Nie, Aniu. Za dwie godziny jest spotkanie, nie zdążę. 

— A więc o to ci chodziło! Gilbert! Jedź z nami, zdążysz. Weź natychmiast porządniejsze ubrania, wykąpiesz się w bali u mnie. Już, szykuj się! Jedziemy — zaczął podskakiwać Letcher, poganiając jednocześnie dzieci, które kłóciły się o ostatniego makaronika. Chłopak, chcąc rozstrzygnąć ten problem, wziął ciasteczko do ręki i równie szybko przegryzł. 

— Adam! — powstrzymywał go Gilbert. — A jak wrócę? Będzie już ciemno, a nie będziesz mnie odwoził. Pójdę kiedy indziej, i...

— Nie! — krzyknęła Ania. — To ostatni moment! W Białych Piaskach teraz właśnie będą szukali nowego nauczyciela. Trudno tam o dobre wykształcenie, Gilbercie! W Avonlea odbywa się to dopiero w czerwcu. Choć to dziwne. Powinni to zrobić również zrobić w marcu, kwietniu. Gdy życie rodzi się na nowo, tak samo powinna narodzić się na nowo szkoła, wykluć nowego nauczyciela niczym nowe pisklę i...

— Gdzieś ty, Blythe, wytrzasnął taką rozmarzoną damę! — zaśmiał się Adam, widząc wyraźne niezadowolenie rówieśników, spowodowane wtrąceniem się w słowa Ani. — Mów dalej, Aniu.

— Ania? Ja jestem Ania! — pisnęła White'ówna, oddalając się od stolika. Shirley kucnęła, by być na jej wysokości i skłoniła się.

— Witaj, księżniczko Aniu! Czy służba ma coś podać? — rudowłosa podała dłoń malutkiej dziewczynce i nieoczekiwanie podniosła ją. Tymczasem Gilbert i Adam nie mogli powstrzymać się ze śmiechu, widząc te dwie bledziutkie dziewczyny, tworzące swoje własne królestwo.

— Blythe, jak bardzo nie chcę odciągać cię od ich zamku, mówię ci - jedź. Spakuj się na kilka dni i zostaniesz w Białych Piaskach. Może starczy nam w końcu czasu na rozmowę! 

Gilbert spojrzał na Anię tak, jakby pytał o pozwolenie, a dziewczyna skinęła głową. Ostatnio miała dużo na głowie. Zbliżał się koniec roku szkolnego, Tola i Tadziu dokazywali energią, a ona nie mogła skupić się na pracy ani nauce. Zwłaszcza, że jej edukowała się od jakiegoś czasu sama. Czuła jakąś pustkę, ale nie potrafiła określić czym spowodowaną. Przecież ucząc się z nim, głównie czas spędzali na rozmowie, zaś przysiadając do podręczników bez niego - nie mogła się skupić, zastanawiając się co on właściwie teraz może robić.

— Czyli Wergiliusza będę musiała znowu poznać sama — zaśmiała się, ukrywając smutek. Gilbert odpowiedział tylko uśmiechem, rozpoczynając pakowanie. Jego parobek dzisiaj miał pozostać w domu, więc domownik uszykował mu już kartkę, gdzie, co, jak, no i kiedy. 

— List miłosny? — drażnił się z nim Adam. — Myślałem, że masz inne preferencje... — spojrzał na rudowłosą.

✺✺✺

— Więc jak długo to trwa? — spytał Adam, próbując wygrać wojnę z prześcieradłem. 

— Co? Rozkładanie przez ciebie pościeli? Nieskończoność — zaśmiał się Gilbert, starając się w formie podjazdowej pomóc koledze. Letcher przewrócił oczami, zrzucając wszystko na rozłożoną kanapę. 

— Wiesz, o kim mówię! Dawno nie słuchałem żadnego romansu. W Białych Piaskach nie ma tak otwartych ludzi. Blythe, dosłownie jesteś moim błogosławieństwem. Gdybym podszedł do kogoś stąd, jak podszedłem wtedy we wrześniu do ciebie - zostałbym wyśmiany. I to nie z powodu żartu, który opowiedziałem o twoim stroju - choć nadal uważam, że wyglądałeś jak cyrkowiec, udający ekonomistę - ale przez to, że takie zachowanie nie jest uznawane tutaj za normalne. Ludzie chowają się w swoich kątach, nie lubią innych ludzi. 

— Zauważyłem na spotkaniu Rady Miasta — usiadł na kanapie Gilbert, przeczesując włosy. — Bardzo cieszyli się, że znikam. Ponoć wraca jakiś mężczyzna, który dawniej tutaj mieszkał, ale kształcił się gdzieś daleko, więc mieli w planach mój wyjazd. Najwyraźniej nie nauczyłem tych małych dostatecznie, albo po prostu mnie nie polubiły.

— Janek mówił, że nie miałeś wrogów — zdziwił się Adam. — Zazwyczaj jest małomówny, ale ciebie naprawdę polubił. Dlatego postanowiłem cię poznać. Myślałem, że będziesz mniej gburowaty, ale no cóż. 

Gilbert zaśmiał się wraz z kolegą i rozejrzał się dokładnie po pomieszczeniu. Było dość duże jak na pokój dla rówieśnika. Zwłaszcza tego, który do pokoju chodzi tylko po to, żeby zasnąć. Z okna tlił się blask księżyca. Obok okien wnękę tworzyły drzwi, prowadzące do kuchni. Tuż obok znajdowała się kanapa, która niemal stykała się z łóżkiem, na którym miał spać Gilbert. Zauważył również podręczniki, których używał do prowadzenia lekcji.

— Tak, to pokój Jana, nie mój. To on ma teraz przyjemność gnieździć się w mojej izdebce. A ty zmieniłeś temat.

— Nawet żadnego nie zacząłem — zaśmiał się szatyn i rozłożył się na łóżku, które stało obok kanapy. — Jak tu wygodnie! Może cudownych ludzi nie macie, ale niesamowite łóżka... — ziewnął głęboko, a po jego skórze przebiegł zimny dreszcz. Nakrył się ciepłą kołdrą i udawał, że chrapie.

— Nie rób sobie ze mnie żartów, Blythe! Obiecałeś mi! A poza tym, to jak będziesz chrapał to złazisz na kanapę! — Adam pociągnął za prześcieradło chłopaka, który poniesiony prądem mimowolnie odwrócił się twarzą w stronę kolegi. — Mówisz mi o tej Annie dobrowolnie, albo...

— Ma na imię Ania, nie Anna —  wtrącił się Gilbert.

— Och... Czyli widzę głęboki romans? W Białych Piaskach rude włosy są jak skaza na diamencie. Nie wiem czemu ludzie tak bardzo zwracają uwagę na inny kolor włosów. Dla mnie jest niezwykły. Ale spokojnie, Blythe, twoja "żonka" jest bezpieczna. Chociaż myślę, że nie byłaby zawiedziona, odpoczywając w tych ramionach — śmiał się, pokazując "mięśnie".

Normalnie, gdyby chodziło o kogoś innego, Gilbert by się śmiał. Ale coś w środku go zżerało. Tak, jakby dopiero teraz zaczął się martwić słowami Andrewsa.

—  Przeszła szkolne piekło przez swoje włosy i pochodzenie. Jest niezwykła. Nigdy nie patrzyłem na nią z perspektywy jej urody, raczej charakteru, ducha walki. Nie wiem czy będąc na jej miejscu, umiałbym powstać, strzepnąć z ramion kurz i tego samego dnia pewnym siebie rozmawiać z tymi samymi ludźmi, którzy wytykali mnie palcami. Chciałbym spędzać z nią cały czas. Nawet jeśli miałaby mnie ciągle uderzać tabliczką. 

— Więc czemu jej tego nie powiesz? — spytał całkiem poważnie Adam, zapalając dwie świeczkę przy stoliku.

— Nic nie jest w życiu takie proste. Myślisz, że rozmawiała ze mną od początku? Na początku byłem nawet jej oprawcą, bo nawet nie chciała na mnie spojrzeć. Długo czekałem na jej wybaczenie, ale nie żałuję tego, co zrobiłem...

— A co zrobiłeś? — wtrącił się Adam, całkowicie pochłaniając opowiadanie Gilberta, jakby to była najciekawsza książka. 

— Pociągnąłem ten jej rozwiany już warkocz i nazwałem marchewką. Teraz wolałbym nazywać ją moją marchewką... Ale w sumie dzięki temu poznałem jej ognisty temperament. Jej walkę o prawa. Nie tylko swoje, ale też innych. 

— Nie pozwól w takim razie, żeby ten skarb ci odebrano. Ta dziewczyna patrzy na ciebie w wyjątkowy sposób, myślę, że można was nazwać

✺✺✺

Chciałam nazwać ten rozdział ,,Adam Letcher przemawia głosem shipperów shirbert"
A tak serio, to niedługo będzie bardzo interesująca scenka shirbert...

Gilbert z Białych PiaskówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz