III

143 3 4
                                    

Leżałam na łóżku rozmyślając o tym, że tak naprawdę nie wiem kim chcę być w przyszłości. Rozważałam wiele zawodów, zaczynając od projektantki wnętrz, kończąc na byciu sekretarką królowej Elżbiety. Nope, to i tak bez sensu. Przecież i tak nie pójdę do pracy zanim nie skończę szkoły, został mi tylko rok, aż rok. Cały rok bycia zdaną na tego potwora. Kurwa tak się nie da żyć.  Mam chwilę by oczyścić myśli. Przerwa świąteczna jest aktualnie dla mnie, czymś w formie deski ratunkowej, mogę pojechać do siostry mojej mamy. Mieszka ona we Włoszech, więc stosunkowo mam niedaleko. Posiada na własność mały domek niedaleko lasu, nie jest na prawdziwym odludziu, ale nie jest to miasto. Większość osób w mojej rodzinie są lub byli katolikami. Ojczym ponoć jest ateistą, dlatego nie robimy świąt w domu.

Zeszłam do kuchni po szklankę zimnego soku. Jo siedział przy stole ze stosem porozrzucanych kartek, trzymał w ustach odpalonego papierosa a na nosie miał okulary w grubych, brązowych oprawkach. Zmierzył mnie wzrokiem i natychmiast wrócił zmęczonymi oczyma do kartek.  -Po co przyszłaś? - zapytał chłodnym głosem.
-Po sok.
Zapadła niezręczna cisza, którą przerwałam odgłosem wlewania soku do szklanki.
-Musisz zrobić zakupy. Lodówka jest prawie pusta a ja nie mam czasu. -Tak bardzo mi się nie chcę wychodzić z domu, ale jeżeli ja tego nie zrobię to nikt nie zrobi. Poszłam na górę po ciepły sweter by później wrócić na dół po płaszcz, buty i pieniądze.
-Dasz mi samochód? Jest zimno.
-Chyba sobie żartujesz.
-Nie. Po prostu daj mi te cholerne kluczyki.
-Zapomnij. Idź już i mnie nie denerwuj nawet, mam dzisiaj jeszcze dużo roboty.

Szłam przez prostą drogę z słuchawkami w uszach i rękoma w kieszeni. Zimny wiatr co chwila rozwiewał moje włosy. Nie lubiłam wychodzić wieczorami z domu, szczególnie teraz kiedy mieszkamy w Londynie. Codziennie w wiadomościach dziennikarze opowiadają o zbrodniach, które się tutaj popełnia. Właśnie przypomniałam sobie o niejakim Kubie Rozpruwaczu, fakt, że grasował on przeszło sto lat temu i na terenie Whitechapel wcale mnie nie uspokaja. Przyspieszyłam krok i nareszcie doszłam do marketu. Wzięłam niewielki sklepowy wózek na żeton i ruszyłam wzdłuż sklepowych alejek. Większość produktów spożywczych, miała na sobie Świętego Mikołaja bądź bałwanka. Lubię atmosferę świąt, każdy jest dla siebie życzliwy, rodziny się spotykają, dzielą opłatkiem później siedzą przy ogromnym stole zastawionym pysznym jedzeniem i obdarowują się prezentami. Szkoda, że to mnie już nie dotyczy. Cholernie brakowało mi mamy w dosłownie każdej sytuacji. Odkąd jej z nami nie ma, wszystko jest inne, smutne i monotonne. Ehh.

Miałam w koszyku większość podstawowych produktów. Mleko, pieczywo, jogurt, makaron, wędlina... mogłam o czymś zapomnieć? Mogłam... Płatki śniadaniowe. Wjechałam do wąskiej alejki z płatkami, w której stało kilka ludzi. Starannie ominęłam ich i zaczęłam błądzić wzrokiem po pułkach. Moja niezdarność znów dała się we znaki- uderzyłam wózkiem o wózek jakiegoś faceta.  -Przepraszam pana najmocniej. -powiedziałam z wyraźną skruchą w głosie.  Mężczyzna odwrócił się w moją stronę.
-Amy? Cześć! Dlaczego się nie odzywałaś? - Ojej to Lucas, chłopak z samolotu. Po tonie jego głosu, mogłam wywnioskować, że jet zaskoczony, ale pozytywnie. Odłożył produkt, który trzymał w ręku, na półkę i podszedł bliżej mnie.
-Hej Lucas. Przepraszam, wyleciało mi z głowy.
-Szkoda, że nie podałaś mi numeru, zadzwoniłbym. Może po prostu puścisz mi sygnał teraz?
-Tak, ok. - Nie wiem czym było to spowodowane, ale miałam mieszane uczucia przed kontaktem z tym chłopakiem. Wyciągnęłam telefon i wybrałam jego numer. W alejce rozbrzmiał dźwięk jego telefonu. Zaczął wciskać jakieś przyciski na klawiaturze.
-Amy?- Zapytał patrząc spode łba.
-Tak.- Odpowiedziałam szybko.
-Wiem, że jesteś Amy, ale pytam o nazwisko.
-Oh, ok, przepraszam. Morris. -Zrobiło mi się głupio, poczułam, że się rumienię.
-Zauważyłaś, że non stop mnie przepraszasz? Nawet jeżeli nie masz za co. -Powiedział. Oczywiście uśmiech z jego twarzy nie schodził.
-Przepraszam.- Powiedziałam to zanim pomyślałam, miałam ochotę ugryźć się w język. Chłopak uroczo zachichotał.
-Może dasz się zaprosić na kawę? W pobliżu jest całkiem przyjemna kawiarnia, mają świetnie ciasto czekoladowe.
-Yhm, jasne, czemu nie. - Czułam, że nie powinnam tego robić, ale jakaś część mnie nie pozwalała mu odmówić.
-Świetnie. W takim razie idę do kasy i czekam na ciebie przed sklepem.
Rzuciłam mu nieśmiały uśmiech i pokiwałam głową zgadzając się.  Wrzuciłam do wózka, moje ulubione płatki o smaku czekoladowo-orzechowym.

Siedzieliśmy w kawiarni z zamówioną wcześniej kawą i ciastkami. Od dawna nie jadłam tak dobrego ciasta. Lucas miał rację, jest na prawdę pyszne.
-Wyjeżdżasz gdzieś na święta?- podjęłam rozmowę.
-Może pojadę do rodziców w Crawley pod Londynem.
-Słyszałam, że to uroczę miejsce.
-Tak, to prawda. Lubię tam być. -Powiedział to z zamyślonym wyrazem twarzy, bez uśmiechu.
Spojrzałam na zegarek, było już późno, pewnie Jo się zastanawia gdzie jestem.
-Powinnam już wracać.
-Odwiozę Cię.
-Nie ma potrzeby, nie chcę sprawić kłopotu.
-Przestań, żaden kłopot.
-Dziękuje Lucas. - Byłam trochę zakłopotana. Właściwie nie znam go zbyt dobrze. Wtedy w samolocie długo rozmawialiśmy i powiedział mi dużo o sobie, ale w końcu widzimy się dopiero drugi raz w życiu. Zapłaciliśmy za deser i wyszliśmy z lokalu i przeszliśmy kawałek do samochodu w ciszy. Mijaliśmy ludzi, którzy wychodzą ze sklepów z pełnymi, prawie pękającymi siatkami na zakupy. Pamiętam jak parę lat temu, pomagałam mamie dźwigać takie siatki. Gdy spadł śnieg, było łatwiej- brałyśmy na zakupy sanki i wiozłyśmy zakupy na sankach, było przy ty, dużo śmiechu.

Stanęliśmy na parkingu. Lucas rozejrzał się i energicznym krokiem podszedł do czarnego nissana.

-To zabawne, ale czasem zapominam gdzie zaparkowałem.
-Każdemu może się przecież zdarzyć.
-Jasne, że może. Lucas otworzył bagażnik i włożył do niego zakupy a następnie wyciągną rękę po moje. Otworzył mi przednie drzwi obok pasażera, podziękowałam i weszłam do środka. Chłopak zatrzasnął drzwi i przeszedł na drugą stronę samochodu by wejść do niego. W środku pachniało nowością. Było zimno, złożyłam ręce i chuchnęłam w nie by się trochę rozgrzać. Lucas włożył kluczyki do stacyjki i odpalił samochód a następnie nacisnął, któryś z tych wielu guziczków.
-Zaraz powinnaś się rozgrzać. -oznajmił. Odpowiedziałam mu uśmiechem.
Włączył radio, byłam trochę zdziwiona, że tym razem nie puścili, żadnej świątecznej piosenki. Tym razem kultowy zespół a-ha Take On Me. Lubię tę piosenkę.
-A Ty?- spytał.
-Co ja?
-Czy jedziesz gdzieś na święta?
-Nie, raczej nie. Znów będę się kisić w domu z czerwonym barszczem z torebki i zimnym pasztecikiem z grzybami. Cudownie. -Mam nadzieję, że wyczuł sarkazm.
-Ojej, jest aż tak źle? Nie miałam siły wypowiadać się na ten temat, więc pokiwałam tylko głową.  Lucas był uważnym kierowcą, ale co chwila spoglądał na mnie. Widziałam zmartwienie na jego twarzy.
-Ok, nie rozmawiajmy o tym. Amy mam nadzieje, że będziemy utrzymywać kontakt. Nie jestem jakimś psycholem lub mordercą, po prostu wydajesz mi się być ciekawą osobą, fajną koleżanką.
-Jasne, że tak. Teraz mam ferie i dużo czasu. Postaram się częściej do Ciebie pisać.
-Obiecaj.
-Obiecuje na moje wszystkie książki Lovecrafta. -Trudno było mi się nie zaśmiać. On miał taką poważną minę, to było urocze.
-Ok, ale pamiętaj, że jeżeli nie będziesz pisać... to znam twój adres i chętnie przywłaszczę sobie parę Twoich książek.
-Hahaha ok, zapamiętam.
Właściwie to nie zauważyłam kiedy dojechaliśmy na miejsce. Było już ciemno i zaczął prószyć śnieg.
-Dziękuję Ci bardzo, za podwózkę Lucas.
-Mów mi po prostu Lu. - wyszczerzył swoje białe zęby.
-Ok, Lu. Oddasz mi moje zakupy? - Tym razem i ja się uśmiechnęłam.
-O tak, jasne! Wybacz.
Wysiedliśmy z samochodu i podeszliśmy do bagażnika. Sięgnęłam po moją siatkę. Chłopak zamknął bagażnik. Wyciągnęłam rękę by pożegnać się z nim jednak on zbliżył się do mnie na niebezpieczną odległość i nachylił się. Musnął mój policzek swoimi ustami w formie pocałunku. Po moim kręgosłupie przeszły ciarki. Prawdopodobnie miałam minę jakbym chciała coś powiedzieć, ale nie mogłam. Puścił mi oczko i poszedł w stronę drzwi kierowcy, to był dla mnie znak, że powinnam w tym momencie iść do domu, tak też zrobiłam. Odwróciłam się w stronę auta. Pomachał mi i odjechał.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 27, 2014 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Tylko chwileOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz