{EMMELINE}
CZWARTEK, 5 CZERWCA
Susannah leżała obok mnie na łóżku i trzymała mocno moją dłoń. Oddychała spokojnie, jakby niczego się nie obawiała, a ja czerpałam przyjemność i siłę z jej obecności. Tak bardzo za nią tęskniłam, że kiedy w końcu się spotkałyśmy, nie potrafiłam ubrać tego w słowa. Nigdy nie umiałam mówić o swoich uczuciach, ale z drugiej strony wiedziałam, że Susannah doskonale mnie rozumiała. Była moją drugą połową, a przynajmniej tak sądziła kobieta podająca się za moją biologiczną matkę.
Ostatnie dni spędziłam z siostrą w domu zajmowanym przez wiedźmy. Oprócz nich pomieszkiwała tu także Marlene Fairchild z bachorem, ale rzadko się wychylała ze swojego pokoju. Wieczorami tylko słyszałam zza ściany ryk jej dzieciaka i wszystkie kołysanki, które mu śpiewała. Kilka razy składałam na to zażalenie do Juliette, która wydawała się najbardziej neutralna z wszystkich wiedźm, ale starucha skrzętnie mnie ignorowała. Całymi dniami siedziała tylko na fotelu, czytała jakieś romansidła i piła herbatę jak rasowa Angielka. Zresztą wszystkie wiedźmy zachowywały się w tych dniach zbyt spokojnie. Melissa oglądała wszystkie reality show w telewizji i codziennie malowała paznokcie na inny kolor, a Yvonne, ta suka, z nudów gotowała nam obiadki, które chętnie wywalałam do śmietnika.
Samantha była z nich wszystkich najgorsza. Przychodziła bez przerwy do mnie i Susannah i truła nam dupę, opowiadając o swojej smutnej przeszłości. Robiła przy tym tak zbolałe miny, że miałam ochotę po prostu wykopać ją za drzwi. Susannah jednak mnie powstrzymywała. Była zafascynowana tą kobietą, nie potrafiła przestać z nią rozmawiać, ekscytowała się, kiedy odkrywała, że z Samanthą dzieli jakąś cechę. Susannah po prostu cieszyła się, że odnalazła biologiczną matkę, mimo że nadal wieczorami płakała w poduszkę, tęskniąc za Adamsami.
Patrzyłam na Susannah i Samanthę ze złością. Nie brałam udziału w ich rozmowach i nie chciałam się nawet zbliżać do tej kobiety, mimo że widziałam jej ból i szczerość. Nie pamiętałam jej. Nie miałam z nią ani jednego wspomnienia, ale wierzyłam jej słowom. Susannah po zmianie o wszystkim sobie przypomniała i mi opowiedziała o chwilach, gdy żyłyśmy we trójkę. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie chciałam mieć nic wspólnego z tą kobietą. Przeżyłam bez wiedzy o niej przez prawie czternaście lat, mogłam bez niej żyć dalej. Susannah jednak widziała to w inny sposób, a ja nie umiałam jej przekonać, by zostawiła Samanthę w spokoju. Pragnęła mieć matkę.
Tego wieczoru leżałyśmy na łóżku znajdującym się w pokoju, który razem zajmowałyśmy. Władze Mabsfield nadal mnie poszukiwały, dlatego wiedźmy zgodnie postanowiły, że dadzą mi tu schronienie. Poza tym byłam dla nich ważnym graczem, którego nie mogły stracić. Gdybym zginęła, podobno część mocy Susannah również mogłaby przepaść. Nie dziwiłam się więc, czemu tak bardzo starały się mnie ochronić, mimo że Melissa wyjątkowo mnie nie lubiła, a ja najchętniej urwałabym głowę Yvonne. Pierwszy raz od dawna czułam się tak ważna.
Susannah siłą umysłu unosiła lampę, która stała na etażerce. Przedmiot powoli uniósł się kilka centymetrów w górę i delikatnie drżał, jakby poruszał nim wiatr, a nie telekinetyczna zdolność mojej bliźniaczki. Patrzyłam na to w skupieniu. Susannah aż marszczyła brwi, starając się nie opuścić przedmiotu. Wyczuwałam bijącą z niej moc, nad którą nie umiała jeszcze panować. Czułam także jej najbardziej intensywne emocje – radość i dumę. Była szczęśliwa, bo żyła i miała głowę wolną od wiedźm.
Przewróciłam się na bok i spojrzałam na nią.
– Jak to było, kiedy byłaś kamieniem? Co czułaś?
CZYTASZ
The Witching Hour
ParanormalDRUGI TOM SERII O IZOLOWANYCH Mabsfield ciężko jest się podnieść po tragedii, która nawiedziła miasto rok temu. Mieszkańcy patrzą na siebie z rosnącą nieufnością, a w rodzinie Maxwellów dochodzi do rozłamu, który może wpłynąć na całe miasteczko. Na...