Rozdział 15

334 42 75
                                    


Shannon zaraz po powrocie z bratem do domu, wyszła kolejny raz. Dzięki temu zagraniu miała pewność, że Shane został w swoim pokoju i przez najbliższą chwilę nie będzie włóczyć się nigdzie z Lily-May. To z kolei oznaczało, że nigdzie przypadkiem się na nich nie natknie. Przed wyjściem zdążyła jeszcze dowiedzieć się od babci, że ojciec jest w stolarni, a matka pojechała na zakupy, bo wuj Greg nie przywiózł kilku rzeczy. Po prostu idealna okazja na kolejne niepostrzeżone wymknięcie się do lasu. Nie licząc gości, których raczej mało interesowały jej sprawy, nie było nikogo, kto mógłby ją przyłapać.

Znajdujące się niedaleko domu Bergerów sosny chwiały się na wietrze, gdy Shannon się do nich zbliżała. Naprawdę cieszyła się, że nie rosną tutaj te same drzewa, co po drugiej stronie jeziora – tamte na zimę traciły liście i stawały się nagimi gałęziami wieczorami straszącymi spacerujące z rodzicami dzieci. Tutaj przez większe ich zagęszczenie było znacznie ładniej, przytulniej i jednocześnie bardziej ustronnie. W rzeczywistości szczególnie to ostatnie cieszyło młodych Bergerów.

Shannon przeszła między domkami numer jeden i dwa, przy czym przelotnie zerknęła w połowicznie odsłonięte okna. W żadnym jednak niczego nie dostrzegła. Na dworze było jeszcze stanowczo zbyt jasno na zapalanie świateł, przez co zobaczenie tego, co działo się w środku, było znacznie utrudnione. Poza tym Shannon nie chciała tak bezwstydnie się gapić, po prostu rzuciła okiem z daleka i poszła dalej. Nawet nie spojrzała za siebie przed przekroczeniem granicy lasu. Gdyby ktoś był w pobliżu, usłyszałaby. Tak przynajmniej jej się zdawało.

Szła pewnym krokiem, nieco na skos. Doskonale wiedziała, gdzie chce dotrzeć, a slalom między drzewami pokonałaby nawet z zasłoniętymi oczami. Nie potrzebowała znaczyć pni, żeby odnaleźć drogę. Nogi same ją niosły. Cel podróży był zauważalny już po pierwszych kilkudziesięciu metrach spaceru w głąb lasu. Shannon zbliżała się do niego spokojnie, mimo że jej myśli do takich nie należały.

Niemal w połowie wędrówki coś nagle ją tknęło i po raz pierwszy porządnie się rozejrzała. Wściekła prychnęła pod nosem, gdy dostrzegła nieudolnie chowającą się za drzewami Lily-May. Doskonale widziała jej blond włosy nieznacznie unoszone przez wiatr i wystającą szarą kurtkę. Od razu zmieniła kierunek, jednocześnie zawracając. Miała ochotę szarpnąć za ramię wścibskiej adoratorki jej brata i w ten sposób wyciągnąć ją zza drzewa. Zamiast tego po prostu stanęła z boku. Lily-May i jej rodzina byli gośćmi zimowiska, a gościom nie daje się powodów do wystawiania negatywnych opinii o rodzinnym biznesie.

– Co tu robisz? – rzuciła nieprzyjemnym tonem, jednocześnie upewniając się, że Lily-May była jedyną osobą, która ją śledziła.

Lily-May skrzyżowała ramiona na piersi, wyzywająco patrząc w oczy pytającej. To na moment nieco zbiło ją z tropu, przez co straciła surowy wyraz twarzy. Shannon sądziła, że szesnastolatka struchleje, gdy zostanie przyłapana, a ona zamiast tego nagle stała się harda. Przez ten krótki moment zazwyczaj wyprana z kolorów Lily-May nawet wydała jej się interesująca.

– Spaceruję.

– Przyklejona do drzewa?

– Potknęłam się i musiałam się podeprzeć – odparła Lily-May po dłuższej chwili, wzruszając ramionami. – Czemu tak cię to interesuje?

– Bo nie powinno cię tu być.

Szare oczy Lily-May nagle stały się większe, lecz na bladoróżowych ustach wykwitł lekki uśmiech. Shannon momentalnie poczuła, jak ze złości czerwienieją jej policzki. Cudem powstrzymała się od schylenia się po garść śniegu i wsmarowania jej w twarz rozmówczyni, chociaż to jej samej bardziej przydałaby się ochłoda. Zaciśnięte w pięście dłonie schowała do kieszeni kurtki. Nie mogła uwierzyć, że kpi z niej ktoś tak bezbarwny i nijaki.

PamiątkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz