XXI. Wór ziemniaków

131 12 10
                                    

- Uh, dobra. - Przystał na słowa towarzysza. - Ale ja jej nieść nie będę.

- A myślisz, że ja będę? Pójdzie sama. 

Czarnowłosy podszedł do mnie leżącej na ziemi i wymierzył kopnięcie w mój brzuch. Chyba poprzestawiał mi organy wewnętrzne. Przed oczami zaczęło mi się ściemniać, ale za wszelką cenę starałam się zachować przytomność. Wolałam wiedzieć, co dzieje się dookoła mnie. Jeśli nie byłabym czujna, pewnie leżałabym już martwa w krzakach.

Trzęsącymi się rękami chwyciłam się za brzuch. Ból był nie do zniesienia. Niemalże czułam, że moje organy ucierpiały, a ich kształt uległ znacznej przemianie. Przechyliłam się na bok na tyle, na ile pozwalały mi siły i wypuściłam z żołądka wszytko, co jadłam w ciągu ostatnich dni. Oczywiście wszystko zmieszane ze sporą ilością krwi. Nie mogłam powstrzymać odruchu wymiotnego, który nie ustępował mimo mojego pustego już żołądka. Zaczęłam krztusić się własną krwią. Każdy ruch sprawiał mi monstrualne cierpienie, jednak mój organizm dalej próbował pozbyć się czegoś ze środka.  Obawiam się, że chodzi o uczucie nacisku, którego niestety wyzbyć się nie dam rady. Nieprzyjemny zapach w połowie strawionego jedzenia w moich ustach wcale nie sprawiał, że czułam się lepiej. Praktycznie dusiłam się, nie mogłam złapać powietrza. Ciągłe skurcze nie dawały mi nawet chwili na pobranie tlenu, przez co czułam o wiele, wiele gorzej. 

- No kurwa, nie udawaj już i wstawaj głupia suko. - Odezwał się od niechcenia brunet. Ja jednak przez cierpienie, które przeżywałam, musiałam zignorować jego słowa. Nie miałam siły zrobić czegokolwiek. Moje oczy chyba zaszły już mgłą. Na twarzy chłopaka z wyciętym uśmiechem zaczęło malować się zniecierpliwienie, które po chwili zamieniło się w złość i irytacje. Ponownie zbliżył się do mnie i ponownie kopnął moje spowite bólem ciało. Uderzył w moje plecy. Wraz z momentem, w którym ciężki but psychopaty zetknął się ze mną, można było usłyszeć ciche pęknięcie.

Łzy masowo zebrały się w moich oczach, a załamany pisk mimowolnie wydobył się z moich ust. Cz-czy ja jeszcze żyję? 

Moja nikła nadzieja na to, że jednak mnie nie połamał całkowicie wciąż była ze mną. Bałam się jednak. Tak cholernie mocno się bałam. Umrę. Nikt mi nie pomoże. 

- Błagam, co to za ścierwo. Niech już wstanie i chodźmy, nie mam zamiaru marnować czasu. - Oznajmił ponownie chłopak w masce. Czarnowłosy przytaknął i chwycił mnie za ramiona. Brutalnie podniósł moje zmasakrowane ciało i postawił na podłożu. Momentalnie poczułam silne ukłucie w kostce i plecach. Moja noga bezwładnie ugięła się pod moim ciężarem, a ja upadłam z bólem na beton. Uniosłam zabrudzoną twarz lekko w górę i spojrzałam na niebo. Niemo zawołałam o pomoc, która i tak nigdy nie nadejdzie.

- Cholera. - Usłyszałam od któregoś z nich, ale nie mogłam stwierdzić którego.

Po chwili poczułam, że ktoś ponownie mnie podnosi, ale jednak nie zostałam ponownie zmuszona do samodzielnego stania. Zostałam przerzucona przez ramię chłopaka w masce. Zauważyłam niebieską bluzę, więc to chyba on właśnie potraktował mnie jak wór ziemniaków. 

Nie miałam siły, by stawiać opór, a co dopiero podjąć walkę. Krew spływała z mojego nosa i wypływała z moich ust wraz z resztkami jedzenia. 

Czy ja naprawdę nie mogę już umrzeć?


𝐍𝐢𝐞 𝐓𝐲𝐦 𝐑𝐚𝐳𝐞𝐦 || 𝐂𝐫𝐞𝐞𝐩𝐲𝐩𝐚𝐬𝐭𝐚Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz