Sześć miesięcy wcześniej
- Witamy w Moreton – Chase z ironicznym uśmiechem odczytał na głos napis z tablicy informującej o wjeździe do miejscowości. – Mieście, które sprawia, że masz ochotę podciąć sobie żyły tępym nożem.
Siedząca na miejscu pasażera Josephine zgromiła go wzrokiem, bezsłownie przekazując nie przy dziecku, a mężczyzna odpowiedział w ten sam sposób, posyłając jej pobłażliwe spojrzenie, które oznaczało mniej więcej to dziecko jest prawie dorosłe. Brunetka jeszcze przez kilka sekund mierzyła go spojrzeniem, ale w końcu westchnęła ciężko, tym samym kończąc tą dziwną komunikację, która dla obserwującej ich Destiny wydawała się niemal supermocą.
Chociaż przez niespełna osiemnaście lat życia, opanowała ten zaszyfrowany język swoich rodziców niemal do perfekcji, fakt, że potrafili porozumiewać się bez słów, odrobinę ją przerażał. Była również pewna, że z podobną skutecznością byli w stanie czytać sobie w myślach.
Tym razem jednak nie potrzeba było zdolności parapsychicznych ani nawet najzwyklejszej zdolności uważnej obserwacji, by wyczuć napiętą atmosferę panującą w samochodzie. A przynajmniej na jego przodzie.
Bo chociaż Destiny była doskonale świadoma niechęci rodziców do ich rodzinnego miasta, to zupełnie jej nie podzielała. Uwielbiała Moreton. Może nie tak bardzo jak Seaport, bo w jej opinii żadne miejsce na świecie nie mogło się równać z nadmorskim miasteczkiem, w którym się wychowała, ale Moreton oznaczało spotkanie z rodziną, co automatycznie plasowało miasto wysoko w rankingu jej ulubionych miejsc.
Przez całe miesiące niecierpliwie odliczała do Bożego Narodzenia, a kiedy w końcu od spotkania dzieliły ją zaledwie minuty, miała wrażenie, że ekscytacja, która nie opuszczała jej tego dnia ani na chwilę, lada moment rozsadzi ją od środka.
Jej mama zawsze śmiała się, że wszystkie swoje najgorsze cechy odziedziczyła po tacie i ciężko było się z tym nie zgodzić. Istniała cała lista aspektów, w jakich chciałaby bardziej przypominać mamę, ale na jej czele zdecydowanie stały spokój i opanowanie.
Podczas gdy Josie wydawała się wręcz przesiąknięta tymi dwiema cechami, zarówno jej mąż jak i córka dzielili tę samą porywczość, a emocje niemalże zawsze przysłaniały im zdrowy rozsądek.
Naturalnie również po tacie odziedziczyła brak cierpliwości i zapewne właśnie dlatego praktycznie wyskoczyła z samochodu, gdy w końcu zatrzymali się na podjeździe przed ogromnym domem, w którym wychowywała się jej mama.
- Za każdym razem, gdy tu przyjeżdżamy, nabieram podejrzeń, że jednak podmienili cię w szpitalu – Chase uśmiechnął się kpiąco w stronę córki, a w odpowiedzi obie brunetki posłały mu to samo pobłażliwe spojrzenie.
Bo o ile Destiny miała charakter Chase'a, tak wygląd zdecydowanie odziedziczyła po mamie. Może nie były identyczne, ale wystarczająco podobne, by nie pozostawiało wątpliwości to, że jest jej córką. – Po prostu nie chce mi się wierzyć, że moje dziecko mogłoby się cieszyć na wizytę w tym cholernym mieście – uniósł dłonie w obronnym geście, uginając się pod ciężarem spojrzeń dwóch najważniejszych kobiet w jego życiu.
Destiny już miała na końcu języka równie kąśliwą odpowiedź, bo podobne niegroźne przekomarzanie między nią, a jej tatą były na porządku dziennym, ale uprzedził ją głośny dziewczęcy pisk, który słychać było zapewne aż w Londynie. – Dessie! – Brunetka odwróciła się w kierunku znajomego głosu i w następnej sekundzie widok przysłoniły jej blond włosy, gdy Iris z impetem rzuciła jej się na szyję. – Tak bardzo za tobą tęskniłam! – Nie zdążyła się wyplątać z jednych objęć, gdy poczuła kolejne dwie pary rąk zamykające je w równie duszącym uścisku.
CZYTASZ
Despite Your (Im)perfections - JUŻ W KSIĘGARNIACH
RomanceZe względu na planowane wydanie, publikacja książki zostanie cofnięta 23 maja