t w e n t y

938 61 87
                                    

(CONTENT WARNING: rozdział zawiera nawiązania do religii, oraz homofobiczne wypowiedzi)

Na następnej sesji Eddie nie słuchał słów Theresy, co nie przeszkadzało mu w kręceniu głową z dezaprobatą. Po godzinie działało to na doktor Austin, jak płachta na byka. Kobieta ściągnęła okulary i przetarła zmęczone oczy. Oparła głowę na ręce, przyglądając się twarzy Eddiego, jakby próbowała w niej znaleźć wyjaśnienie na jej niepowodzenia.

–Popatrz na mnie...Nie zażyłeś leków– oznajmiła po intensywnym wpatrywaniu się w oczy chłopca.

–Zażyłem.–Jego wzrok błądził po ścianach w nadziei na znalezienie pomocy.

–Oh, naprawdę? W takim razie, wstań.

Theresa nie czekając na odpowiedź, pociągnęła chłopca na środek pokoju. Eddie stał ze złączonym stopami i rękami ułożonymi wzdłuż ciała, gdy doktor Austin spoglądała na niego z każdej strony. Po chwili, kazała mu zamknąć oczy.

–Nie wziąłeś leków, Eddie!–zawołała donośnym głosem. Zanim chłopiec zdążył zaprotestować, ciągnęła dalej.–Gdybyś je zażył, nie ustałbyś prosto nawet z otwartymi oczami. Myślisz, że nie wiem, jaki skład ma to, co tutaj podają? Powinieneś być otumaniony, jak reszta!

Kobieta z każdym słowem wydawała się coraz pewniejsza siebie. Nie wpłynęła pozytywnie na pacjenta, ale przynajmniej udało jej się go przestraszyć. 

–Na twoim miejscu usiadłabym z powrotem, nikt cię nie będzie łapać, jak zemdlejesz–dodała, wciskając przycisk znajdujący się pod biurkiem.

Do pomieszczenia wszedł mężczyzna ze strzykawką. Podał ją kobiecie, a sam chwycił rękę chłopca, aby Theresa mogła trafić w jego żyłę. Po paru minutach Eddiemu zabrakło sił, aby siedzieć prosto.

Półmrok panujący w pokoju pomagał w odzyskaniu widoczności rozszerzonym źrenicom chłopca. Teraz już wiedział dlaczego w gabinetach światło było przygaszone. Po lekach występował światłowstręt.

Mężczyzna dotychczas trzymający Eddiego, pomógł mu usiąść na wózku inwalidzkim. Gdy chłopiec wyjechał na korytarz, oślepiło go światło jarzeniówek. Oczy paliły żywym ogniem nawet, gdy zasłaniał je rękami. A ich podniesienie, było torturą samą w sobie. Jego mięśnie przez te parę minut stały się zardzewiałymi częściami maszyny, którą trudno zmusić do ruchu.

–Jeśli nadal będziesz praktykował taki styl bycia, już zawsze będziesz musiał żyć w cieniu, ale światło Boga cię dopadnie. Przed Nim nie ma ucieczki, chłopcze– powiedziała Theresa, czerpiąc radość z dyskomfortu, na jaki naraziła astmatyka.

W końcu Eddie znalazł się w sali, która pozwalała mu na swobodne otwarcie oczu. Uszy, w których nieustannie dzwoniło, od odbierania ze zdwojoną siłą dźwięków z zewnątrz, wychwyciły ciche skrzypnięcie drzwi.

Do pomieszczenia weszła kolejna osoba. Tym razem, był to jeden z pacjentów ośrodka. Chłopiec zbliżył się do Eddiego z niepewnością. Brak dodatkowego światła uniemożliwił mu zidentyfikowanie postaci znajdującej się przed nim.

–Richie?– zapytał z nadzieją w głosie Eddie.

Ostatnie reszki logiki starały się go przekonać, że obecność chłopca w tym miejscu byłaby niemożliwa. Jednak tęsknota za chłopakiem, doskonale wyciszała ostrzegawcze sygnały podświadomości.

–Eee...tak, to ja.–zawahał się "Richie" patrząc na Therese, która przytaknęła energicznie.

–Richie...

Eddie wyciągnął rękę w kierunku chłopca, lecz ten od razu cofnął się o krok.

–Nie dotykaj mnie!–warknął chłopiec. Doktor Austin zachęciła go ruchem ręki, aby kontynuował. –Daj sobie pomóc, może jeszcze nie jest za późno. Twoja skrzywiona natura wykończyła twojego ojca, przynajmniej matkę oszczędź. Uwierz mi, przyda ci się ktoś, kto stanie po twojej stronie. Wiesz, jak kończą tacy, jak ty?

–Nie...–wydukał Eddie, prostując się. Wizja chłopca zaczęła się robić coraz bardziej przejrzysta.–T-to nie jest Richie.

Chłopiec, który parę minut temu udawał Richiego, okazał się nieznajomym. 

Jak mógł się tak pomylić? 

Richie nie garbił się. Jego oczy były brązowe, a nie zielone. Włosy nigdy nie były idealnie ułożone, lecz rozwiane na wszystkie strony. Marszczył nos, gdy chciał poprawić okulary i co najważniejsze, przenigdy nie odezwałby się do Eddiego w ten sposób. 

–Dość tej dziecinady!–krzyknęła doktor Austin, wypraszając "Richiego" z pokoju.

–To samo powiedziałem twojej matce, wczoraj w nocy.– zachichotał Kaspbrak, łapiąc się za żebra. 

Wszystkie mięsnie nadal sakramencko bolały, jednak nie mógł oprzeć się pokusie rzucenia żartu à la Richie Tozier. Może to brak jakichkolwiek chęci do życia, czy stracona nadzieja, ale żart wydawał się być najzabawniejszym, jaki słyszał.

Bez żadnego ostrzeżenia do skroni astmatyka zostały przyczepione dwie elektrody. Przed chłopcem przewijały się zdjęcia. Przy każdej fotografii mężczyzny, nowa dawka wstrząsu przepływała przez ciało Eddiego. Chłopiec wił się na krześle, pozwalając, aby konwulsje ruszały nim, jak chciały.

–To dla twojego dobra, Eddie. Bóg tak chce.– powtarzała słodkim głosem pielęgniarka, głaszcząca chłopca po ręce.

***

Po skończonej sesji Eddie opadł na łóżko, nie zdolny do poskładania myśli.

–To dla mojego dobra– wyszeptał ostatkiem sił, chcąc podnieść się na duchu. Nawet, jeśli nie miało to najmniejszego sensu.

Szklany chłopiec rozpadł się na kawałki.

Szklany chłopiec sam pokaleczył się swoim pękniętym sercem.

I na koniec, szklany chłopiec zapomniał imienia, które parę godzin temu, dało mu nadzieje. 

Elastic heart {Reddie} √Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz