Nadeszła środa, czyli błogosławiony dzień, który dawał mi ogrom możliwości pod względem spędzania wolnego czasu. Choć mogłam robić wszystko, co tylko mieściło się w granicach mojej wyobraźni i barier realności, to miałam już wcześniej na tę chwilę przygotowane plany, których postanowiłam się trzymać. Chciałam wybrać się powolnym spacerkiem do Aliny, która możliwe, że znalazła mi już kogoś, kto pomógłby mi z tą całą poezją.
Siedząc przy stoliku, wzięłam do ręki małą, czarną książeczkę z różnymi polskimi utworami wszelakich, nieznanych mi dotąd pisarzy. Dokładnie zaznaczyłam sobie stronę z tekstem, który Ivett kazała mi przeanalizować. Nie był długi. Dosłownie cztery krótkie linijki... Sęk w tym, że nie dostrzegałam w nich żadnego głębszego sensu i byłam niemal pewna, że go tam nie było.
Ruszając w stronę drzwi pokoju, omiotłam wzrokiem szary kaszkiet. Ten sam, który należał do Niebieskiej Marynarki. Uśmiechnęłam się krzywo. Moje małe trofeum... Zastanawiałam się, co działo się z moją czapką i czy nadal leży tam, pod płotem... Jeśli sprawa się nieco uspokoi, to na pewno po nią wrócę!
Zwyczajowo zjadłam śniadanie w towarzystwie Any i Irmy. W międzyczasie rozmawiałyśmy o wszystkim i o czym tylko się dało. Głównie były to błahostki i przypomnienie o założeniu rękawiczek przed wyjściem.
Rutynowo, przed wyjściem wstąpiłam jeszcze do mojego pokoju po parę sznurowanych, biało-czarnych rękawiczek. Pasowały idealnie do mojej dzisiejszej kreacji, którą poleciła mi Ana. Służąca stwierdziła, że czarno-biały komplet będzie idealny, bo... tak naprawdę to nie miałam żadnych innych sukienek, których nie byłoby szkoda ubrudzić. Ana długo wypominała mi ubrudzoną od ziemi i kurzu kreację, którą miałam na sobie podczas ostatnich odwiedzin u Aliny.
Oprócz rękawiczek zabrałam tomik poezji z wierszem, który miałam przeanalizować i zinterpretować.
Dotarcie do domu Aliny okazało się dla mnie niemałym wyzwaniem. Wszystko przez to, że ostatnio na tej drodze spotkałam Niebieską Marynarkę i to dwa razy. Bałam się, że tym razem też na pewno ją spotkam. Rozglądałam się nerwowo, ale nigdzie dostrzegłam choćby skrawka tego parszywego koloru. Byłam niemal pewna, że czaił się w jakimś zaułku.
Z lekkimi oznakami obłędu dotarłam pod odpowiedni budynek. Nim zdążyłam pociągnąć za klamkę, drzwi same się otworzyły i to tak gwałtownie, że podskoczyłam z przestrachem. Potem na zewnątrz wyskoczył brunet ubrany w szarą, elegancką marynarkę, dopasowane kolorystycznie spodnie i charakterystyczny, zadbany kapelusz.
Chwila jaką zajęła zdawkowa wymiana ukłonów wystarczyła, bym mogła w nim rozpoznać awanturnika spod straganu ze słodyczami. Po jego minie wywnioskowałam, że również mnie pamiętał, ale z nieznanych mi przyczyn nie odezwał się prawie wcale, wyjmując z tego uprzejme "Proszę", gdy po dżentelmeńsku przytrzymał mi drzwi. Ja odpowiedziałam jedynie skromne "Dziękuję" i weszłam do środka. Gdy tylko drzwi się za mną zamknęły, parsknęłam śmiechem. Szczerze, nie byłam w stanie określić, co do końca było przyczyną tej wesołości, ale oddałam się jej bez reszty.
Radość stopniowo znikała z mojej twarzy, w miarę pokonywanych licznych schodków. Oczywiście, po dotarciu na miejsce miałam lekką zadyszkę, ale nie była ona tak spora, jak jeszcze jakiś czas temu. Zapukałam do drzwi, w których natychmiast stanęła uśmiechnięta Alina.
- Witaj, Mery! - dziewczyna od razu rzuciła się na mnie, hojnie obdarowując uściskami.
- Witaj, Ali! Cieszę się, że cię widzę!
- Ja również, a jakże. Mam dobre wieści - zrobiła krótką pauzę, jakby czekając na moją reakcję.
- Jakie? - zapytałam, choć domyślałam się, o co mogło chodzić.
CZYTASZ
Chłopcy z Placu Broni - Po drugiej stronie muru
Aventura... Zwiesiłam głowę. Nie wiedziałam, co powiedzieć. - To nie takie proste - wydusiłam z siebie. - To może mi wyjaśnisz! W czym widzisz problem? - ... Ja... - głos mi zamarł. - Co ty? To przecież nic prostszego... - Nie rozumiesz... - ... Po której...