Mój długopis śmigał po dokumentach z taką samą precyzją, z jaką manewrowałam pomiędzy drzewami w gęstej puszczy. Szare oczy przesuwały się szybko po linijkach drobnego teksu, raz po raz zerkając na podświetlony ekran laptopa. Głowa nie chciała spocząć na wygodnym, skórzanym zagłówku biurowego fotela, a zęby puścić podniebienia od dobrej godziny. Nogi trwały założone na siebie, a z twarzy nie znikał kamienny wyraz.
Westchnęłam z dezaprobatą, odkładając na bok wstępny raport Laurence'a, dziesiątego w Radzie, w którym podsumowywał on swoją całoroczną działalność. Mimo że minęło czterdzieści tysięcy lat od momentu, gdy zostałam Królową i wprowadziłam własną politykę, nadal musiałam od czasu do czasu poprawiać radnych i ich dokumenty. Ilość roboty również się nie zmniejszyła.
Przetarłam zmęczone oczy, opadając na lekko odchylone oparcie. Jeszcze tylko dwa raporty i będę miała oficjalnie wolne. Dziesięciodniowy urlop u wilków zapowiadał się znakomicie. Szkoda tylko, że zima trwała w najlepsze i wszędzie było pełno śniegu. Na szczęście na terytorium Void nie brakowało zwierzyny.
Nagle usłyszałam ciche kroki na korytarzu Prywatnego Skrzydła. Obcasy delikatnie stukały o drewniany parkiet, z którego tymczasowo służba usunęła wykładzinę, aby ją wyczyścić. Stąpnięcia były równomierne i odznaczały się naturalną gracją. Spojrzałam na zegarek w komputerze, aby potwierdzić swoje domysły odnośnie właściciela chodu. Dochodziła dwudziesta, co oznaczało, że się nie pomyliłam.
Rozległo się nie za głośne pukanie do drzwi pogrążonego w półmroku gabinetu. Przekręciłam się w stronę wejścia, poprawiając ułożenie włosów na lewym ramieniu.
– Wejdź – powiedziałam swoim zwykłym tonem, lekko podnosząc głos.
Do środka pomieszczenia wlało się ostre światło, w którym pojawił się zarys postaci. Mężczyzna wsunął się niemal bezgłośnie do środka, zamykając za sobą drzwi i podszedł do biurka. Z przyjemnością zaciągnęłam się słodkim zapachem jego perfum i posłałam mu delikatny uśmiech. Pochylił się nade mną, składając swoimi miękkimi wargami długi pocałunek na moich ustach.
– Hej, Wolf – przywitał się, odsuwając się ode mnie i otworzył drugą szufladę od góry w biurku. – Ostatnie godziny do urlopu?
– Zostały mi dwa raporty do sprawdzenia – odparłam, patrząc, jak odkładał służbowe kajdanki, pistolet i Sztylet Ciemności do środka.
To była standardowa procedura, której wymagał wyrok kontrolerstwa. Shadow po skończeniu pracy zawsze zdawał mi swój sprzęt i starał się nie opuszczać terenu zamku Chelema, jeśli tego wcześniej nie planował. Zwierzchnik Agentów nigdy nie narzekał na nałożone na siebie ograniczenia, choć domyślałam się, że po minionym czasie był już po prostu do nich przyzwyczajony.
– Wiesz, gdzie trzymam klucz.
Zatrzasnął szufladę, a zamek szczęknął, blokując się.
– Wiem, wiem... – potwierdził, okrążając blat i siadając na krześle naprzeciwko mnie. – Chyba że przestałaś mi ufać i zmieniłaś jego lokalizację.
– Po cholerę miałabym to robić.
Przysunęłam się do biurka i sięgnęłam po różową teczkę, która należała do Rajny. Otworzyłam ją i szybko przewertowałam dwa pierwsze akapity, po czym z powrotem spojrzałam na Shadowa.
– Zimer skończył godzinę temu, możesz do niego iść – zaproponowałam. – Chyba jest u siebie, ale musisz sprawdzić. Korzystajcie z tego, że wasz syn został na kilka dni u Dark.
– Izar nam w niczym nie przeszkadza. – Podparł sobie policzek dłonią z dwoma sygnetami w tym jednym, który dostał ode mnie na dwutysięczne urodziny. – Ma już prawie szesnaście lat i doskonale wie, że po pewnej godzinie nie wchodzi się do pokoju rodziców. No i nie grzebie im się w szufladach.
CZYTASZ
WolfKnight | Krew bogów
FantastikKsięga II trylogii |WolfKnight| Minęło czterdzieści tysięcy lat, a tytuł Królowej przylgnął do mnie już tak mocno, że ludzie praktycznie zapomnieli, iż noszę jakieś imię. Kolejny rok mojego panowania zapowiadał się tak samo jak poprzednie i nikt nie...