Oto i debiucik po moim niewielkim powrocie z wygnania!
Na niewielkim, nadmorskim miasteczku nie robiła żadnego wrażenia późna pora. Od maleńkiego, otoczonego ciasnym wianuszkiem knajp i pubów rynku do portowego nadbrzeża słychać było okrzyki, pijackie śpiewy i odgłosy wskazujące na odbywającą się w którymś z okolicznych barów burdę. Z każdym jednak krokiem postawionym w kierunku krótkiej, zupełnie pustej o tej porze skalistej plaży głosy miasta oddalały się i wreszcie cichły, zastępowane przez szum morza.
Ten skrawek świata nigdy nie był szczególnie często ani chętnie uczęszczany; zacieniające go ze wszystkich stron ściany w połączeniu z morską, chłodną bryzą utrzymywały tutaj za dnia temperaturę niższą niż w całym mieście. Dno i brzeg były kamieniste, wykute w skale prymitywne schodki prowadzące na plażę strome i wysokie, pamiętające dużo lepsze czasy molo pokrywało się rdzą. Rzadko kiedy zdarzało się, żeby ktokolwiek z wyludniającego się miasta na peryferiach całej Ziemi spędzał tutaj wolny czas; sporadycznie pojawiały się tu matki z dziećmi, niekiedy kilkoro ryzykantów kąpało się w morzu. Jedynymi, którzy czerpali wyraźną przyjemność z przechadzania się po plaży, byli beznadziejni romantycy.
W ciemności fale rozbijające się o skalisty brzeg wydawały się niemal czarne, a przyozdabiająca ich grzbiety piana nadawała im groźnego połysku. Mogło się zdawać, że morze prezentuje swoją niepohamowaną zachłanność, ostrzegając tych bardziej śmiałych przed rzuceniem się w jego objęcia. Woda nie lubi oddawać tych, których zabrała. Jest chciwa i bezmyślna w swej zaborczości.
Chrzęst kamyków staczających się ze szczytu skały zabrzmiał niemal nieprzyzwoicie w wielkiej ciszy. Drobnej budowy młodzieniec zsunął się po stromych skałach otulających plażę i zatrzymał się na wybrzeżu; tutaj usiadł na jednym z większych głazów zalegających na piasku i zapatrzył w toń. Krople wody rozbijających się o skalisty brzeg fal moczyły czubki jego skórzanych butów i wpadały do oczu, bryza mierzwiła kasztanowe włosy, ostre krawędzie kamieni wpijały się boleśnie w nagie dłonie. Szerokie nogawki spodni wydymały się na wietrze, podwinięte do łokci rękawy koszuli powoli przesiąkały słoną wodą, a on - nie zwracając uwagi na nic - wpatrywał się usilnie w ciemną dal.
Horyzontu morza skrytego pod ciemną mgłą nie przecinał żaden okręt, a nocnego nieba nie przekreślały samoloty. W tym zapomnianym miasteczku pośrodku niczego nie można było oczekiwać gęstszego ruchu. W najlepszych latach statki przybywały tutaj raz na tydzień, stacji kolejowej nie było, najbliższe lotnisko znajdowało się kilkadziesiąt kilometrów stąd. Ta mała, portowa mieścina była niemal idealną pułapką.
Z piasku, który w świetle dnia wydawałby się niemal biały, wygramolił się mały krab i mozolnie wdrapał się na śliski głaz, by tam przycupnąć pod prawym nadgarstkiem chłopaka opartym o skałę. Ten oderwał wzrok od horyzontu, na którym wypatrywał chociaż śladu przepływającego statku i spojrzał na zwierzątko, po czym nadstawił dłoń i pozwolił krabikowi na nią wejść. Przez chwilę przypatrywał się skorupiakowi z bliska; błękitne cętki pokrywające jego mlecznobiałą skorupę przypominały mu bratki na łące. Takie jak te, których oskubanych główek stos leżał mu u stóp tamtego majowego dnia, podczas gdy on obrywał płatki z kolejnego kwiatu, zniecierpliwiony długim oczekiwaniem na...
Stworzonko postanowiło pójść własną drogą, nim chłopak mógł poczynić dalsze obserwacje, i spróbowało zsunąć się z dłoni młodzieńca. Ten położył je ostrożnie z powrotem na kamieniu i odprowadził wzrokiem jego spieszny przemarsz w kierunku wilgotnego piasku. Nim jednak ruchliwych osiem nóżek dotknęło po raz kolejny plaży, nozdrza chłopaka zmarszczyły się w reakcji na zmienny podmuch wiatru, wraz z którym dotarła do niego wyjątkowo obrzydliwa woń.
CZYTASZ
Zawiśnięcie
ActionLata 60. Młodziutki reporter podążający śladem swojego zmarłego w niejasnych okolicznościach kolegi trafia na czarną listę ਵਿਸ਼ਾਲਤਾ (Viśālatā), organizacji przestępczej specjalizującej się w porwaniach i handlu ludźmi. W rozpętującym się brutalnym p...