8

48 8 0
                                    

Pov Andy

Sobota... Kolejny dzień siedzenia samemu w domu. Zerkam na zegarek. Jest dokładnie 14:15. Po jakichś trzydziestu minutach stwierdziłem, że nie będę cały dzień siedział w domu i wyjdę na spacer po lesie.

Jak pomyślałem tak zrobiłem. Będąc w głębi lasu zdałem sobie sprawę jak bardzo się zmieniłem od przeprowadzki.
Szedłem przed siebie nie do końca wiedząc dokąd zmierzam. W pewnym momencie usłyszałem za sobą kroki. Odruchowo złapałem za gałąź leżącą na ziemii i się zatrzymałem. Nagle ktoś łapie mnie za nadgarstek uniemożliwiając mi użycie kija. Jestem przerażony.
- Spokojnie Fovvs. To tylko ja - mówi Rye obracając mnie w swoją stronę. Wypuszczam patyk z ręki a on mnie puszcza.
- Nie rób tak więcej - mówię wypuszczając głośno powietrze.
On kiwa głową.
- Co tu robisz? - pytam powoli ruszając dalej.
- Równie dobrze mogę o to zapytać ciebie - mówi.
- Spaceruję. A ty?
- Spaceruję - przedrzeźnia mnie. Przyspieszam kroku.
- No przepraszam - dogania mnie.
- Miałem do ciebie dzwonić - zaczyna. On do mnie?
- Tak?
- Tak. Co powiesz na weekend u mnie? -
- Ummm ok - odpowiadam.
- No to świetnie. O 18 po ciebie przyjadę - mówi.
- Masz prawko? - trochę mnie to dziwi.
- Mam - śmieje się.
- Będę już leciał. Do wieczora - dodaje i idzie w nieznanym mi kierunku.
- Rye! - wołam go gdy zdaję sobie sprawę, że nie wiem którędy do domu. Brunet odwraca się i ponownie zmierzam w moją stronę.
- Co jest? - pyta.
- Możesz mi powiedzieć w którą stronę do domu? - na jego twarzy pojawia się uśmiech a ja czuję się trochę niezręcznie.
- Jasne. Zaprowadzę cię - mówi i ruszamy.
Nie mija pół godziny a ja siedzę w swoim pokoju i pakuję plecak. Wolę nie robić tego na ostatnią chwilę. Pakuję moje ulubione ciuchy i jeszcze kilka innych potrzebnych mi rzeczy. Gdy już kończę wyciągam telefon i dzwonię do mamy. Nie odbiera. Chwilę później dostaję esemesa, że niedługo będzie w domu.
Chwytam za gitarę i gram jedną z moich ulubionych piosenek w celu zabicia czasu. Mija godzina gdy w końcu mama przychodzi do domu. W samą porę.

- Idę na weekend do Ryana - informuję rodzicielkę.
- Jak to? Przecież się nie lubicie - nie mogła po prostu powiedzieć coś w stylu "ok. Baw się dobrze" czy coś?
- Mamo...
- No dobrze, tylko dzwoń co jakiś czas
- Przecież wrócę jutro wieczorem
- Synku. Nie mam nic do Beaumontów ale czy ty napewno chcesz do nich iść? - jej słowa mnie zdziwiły.
- Tak. Chcę iść do mojego przyjaciela i jego rodziny.
- W takim razie nie mam nic przeciwko - mówi ze słyszalnym niezadowoleniem.

Gdy na zegarze wybija osiemnasta wychodzę przed dom. W oddali zauważam zbliżający się motor. Gdy maszyna stoi już na podjeździe Rye do mnie podchodzi.
- Gotowy? - pyta
- Chyba tak - odpowiadam zerkając na okno w którym stoi moja mama.
Rye podchodzi do motoru i na niego siada. Ruchem ręki pokazuje abym również usiadł. Robię to po chwili zawahania.
- Musisz mnie objąć - mówi
- Nie ma szans - jeszcze czego
- W takim razie jedziemy - rzuca i naciska gaz. Prawie spadłem. Przestraszony obejmuje Beaumonta.
- I co? Jest aż tak źle? - słyszę ale nie odpowiadam. Mam wrażenie, że zaraz obaj wylądujemy na ulicy...

Witam ❤️

Ostatnio coraz częściej zaczynam myśleć czy nie zawiesić tego opowiadania.
Gdy podejmę ostateczną decyzję napewno dam wam znać

Dziękuję za przeczytanie rozdziału

Miłego dnia wszystkim :)

Bye!

DifferentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz