La Legende du Roi Arthur - recenzja

73 4 35
                                    


Ponieważ próbuję startować z recenzjami, wymyśliłam sobie, że ,,La Legende du Roi Arthur" również zasługuje na osobną recenzję ,,literacką", a nie tylko wypisanie, co mi się podobało. Toteż zapraszam.

 W tekście pojawią się spoilery, które zostaną oznaczone kursywą.

W sumie wyszedł z tego bardziej esej interpretacyjny niż recenzja, ale mam nadzieję, że da się czytać.



,,La Legende du Roi Arthur", czyli po polsku ,,Legenda króla Artura", to francuski musical będący adaptacją legend arturiańskich, chociaż ,,adaptacja" to może nie do końca dobre określenie, bo musical oddaje legendę praktycznie 1:1, co ma swoje plusy, jak i minusy. Akcja zaczyna się w momencie, gdy umiera król Uther Pendragon, nie pozostawiając następcy. Czarodziej Merlin ogłasza, że tron królestwa Camelotu ma przejąć śmiałek, który wyciągnie z kamienia miecz Excalibur. Nieco nieświadomie dokonuje tego Artur, młodzieniec żyjący w cieniu swojego niezbyt bystrego brata Kaya. Okazuje się on zaginionym przed laty synem Uthera i zgodnie z przepowiedniami zdobywa koronę Camelotu. Jednak mimo pomocy Merlina, nowy król musi nieustannie zmagać się z trudnościami i niejako ,,ceną" swojej władzy - najpotężniejszy brytyjski książę Malagant nie może wybaczyć Arturowi, że ten odebrał mu zarówno szansę na zostanie królem, jak i narzeczoną - księżniczkę Ginewrę. Wkrótce na zamku pojawia się też Morgana, czarodziejka i przyrodnia siostra Artura, która pragnie zemścić się za rozbicie własnej rodziny.

To co zasługuje na uwagę, to zdecydowanie relizacja tego spektaklu. Jest on zrobiony z naprawdę dużym rozmachem, i to zarówno od strony wizualnej, jak i bardziej artystycznej. Twórcy zastosowali elementy specjalne (latający smok, rozstępujące się ściany, ekrany ledowe ukazujące królestwo), ale zrobili to w sposób, który (przynajmniej dla mnie) budzi zainteresowanie i przyciąga wzrok, ale jednocześnie nie niszczy magii teatru. Na pierwszym planie nadal są aktorzy, muzyka i choreografia, a cała reszta stanowi tło, dzięki czemu cały czas pamiętamy, że oglądamy spektakl, nie film kinowy. Przepiękne są również kostiumy - zarówno bogate, złocone stroje Artura, Lancelota i Ginewry, mroczne Morgany i Malaganta, jak i druidzka szata Merlina. Nie da się ukryć, że mamy tu przepych, dopracowane stroje, makijaże czy fryzury, i wiem, że dla niektórych takie rozbudowane scenografie czy bardzo bogate, barwne stroje są kiczowate i odwracają uwagę od tego, co najważniejsze. Ja jednak lubię taki styl, lubię jak na scenie dużo się dzieje, bo dla mnie bogate, realistyczne odwzorowanie świata też jest sztuką. Są musicale, gdzie minimalizm pasuje i tworzy klimat, chociażby ,,Next to Normal" czy ,,Chicago", jednak w przypadku ,,La Legende du Roi Arthur" nie wyobrażam sobie symbolicznej scenografii czy prostych strojów, zniszczyłoby to poczucie ,,królewskości" i pewnej doniosłości całej opowieści.

A dużo dzieje się nie tylko za sprawą relizatorów, ale również aktorów i całego zespołu. Musical jest pełen zbiorowych układów tanecznych, które naprawdę przykuwają wzrok, są dynamiczne i zsynchronizowane. Niejako zastępują one epickie sceny bitew czy jazdy konnej, które moglibyśmy oglądać na ekranie i które wprowadzają w nastrój dawnej epoki. Tutaj natomiast mamy tańce z mieczami przy Okrągłym Stole oraz czy bardzo dobrze wyreżyserowane pojedynki. Dzięki temu całość nie wydaje się uboższa i nadal czuć tą rycerskość i epickość legend arturiańskich. Jeśli chodzi o tą słynną ,,magię teatru", to właśnie ,,La Legende du Roi Arthur" według mnie jest idealnym przykładem - mamy tu odwzorywanie świata przy jednoczesnej umowności i symbolice, jaką daje scena.

Shitpost musicalowyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz