Rozdział 18

325 42 142
                                    


Anastasia wyszła z domu Bergerów kilka minut po dziewiętnastej. Chłodny powiew wiatru nieco ją otrzeźwił. Śnieg mienił się różnymi kolorami w rytm zmieniających się świątecznych światełek, którymi obwieszone zostało wejście i okna gospodarzy. Przemierzając drogę wolnym krokiem, głęboko zaciągała się mroźnym powietrzem. Małe płatki śniegu osiadały na jej kurtce i włosach, a te, które niedawno spadły na ścieżkę, upiornie chrzęściły pod podeszwami ciężkich butów.

Telefon ciążył w kieszeni jej dżinsów, jednak zdecydowała się wyjąć go, dopiero po zamknięciu za sobą drzwi domku numer dwa. Odwiesiła parkę w przedsionku, po czym włączyła żółte światło w salonie. Płomień w kominku niemal zgasł, przez co w budynku zrobiło się chłodno. Anastasia chciała zamknąć okno do czasu, gdy temperatura znów będzie odpowiednia, ale zamiast tego zatrzymała się na środku salonu.

Pamiętała, że zamykała okno, gdy przyszedł Frank, jednak później znów je otworzyła. Tak jej się przynajmniej zdawało, nie była pewna. Fakt, w jej pamięci majaczyło jakieś wspomnienie otwierania okna, ale czy to było dzisiaj? Każdy dzień tutaj okropnie jej się dłużył, przez co traciła poczucie czasu. Wpatrywała się jeszcze chwilę w szybę, jakby ta miała jej powiedzieć, co właściwie się stało.

Wreszcie zdobyła się na wyciągnięcie telefonu z kieszeni. Nie usiadła. Wiedziała, że jeśli się dodzwoni, to i tak będzie krążyć po pomieszczeniu, a może i całym budynku.

Maggie odrzuciła połączenie i wysłała jedynie krótką wiadomość, że jest w pracy. Agentka zacisnęła zęby, jednak po chwili odczuła minimalną ulgę. Skoro Maggie jednak zareagowała na próbę kontaktu, to była bezpieczna. W jakimś stopniu przynajmniej. Anastasia zadzwoniła do Libby, mając szczerą nadzieję, że chociaż ona odbierze. Nic z tego. Była jednak uparta, więc spróbowała jeszcze dwa razy i w końcu się doczekała.

– Pali się czy co?

– Owszem, w kominku.

Odpowiedziała jej tylko cisza. Najwidoczniej Libby była zajęta tak samo, jak Maggie. Anastasia słyszała jakieś szmery i niewyraźne głosy. Zatrzymała się, żeby odgłos jej własnych kroków nie zagłuszał tego, co działo się po drugiej stronie.

– Libby...

– Słońce, jeśli to nic ważnego, zadzwonię później. W porządku?

Właściwie to było ważne. Jednocześnie najważniejszego Anastasia już się dowiedziała – obie jej przyjaciółki były całe i zdrowe. Obawiała się jednak rozłączyć, uprzednio nie ostrzegając Libby. Niestety cała sprawa była skomplikowana i wymagała dłuższego wyjaśnienia, którego najwyraźniej teraz agentka Timpany nie miała czasu słuchać.

Z trudem przełknęła ślinę, żeby nawilżyć nagle wysuszone gardło. Pętla zaciśnięta od kilku godzin wokół żołądka nie poluzowała się ani odrobinę, jedynie czarne scenariusze nieco zblakły. Przysiadła na parapecie w pogrążonej w mroku sypialni.

– Kiedy?

– Hm? – mruknęła Libby, która najwidoczniej zdążyła już zapomnieć, co przed chwilą powiedziała.

– Kiedy zadzwonisz?

– Nie wiem... Godzina, dwie? Pewnie dwie ­– dodała szybko. – An...

– W porządku. Uważaj na siebie.

– Ty też.

Trzymała telefon przy uchu jeszcze dłuższą chwilę po tym, jak Libby się rozłączyła. Wolałaby powiedzieć jej wszystko od razu, wolałaby mieć pewność, że nie dzieje się nic niepokojącego. Jednocześnie była świadoma, że Libby by jej tak nie zbyła, gdyby nie miała ważnego powodu. Niecierpliwość w jej głosie oraz to, że przez tak długi czas nie odbierała, było co najmniej podejrzane. Połączenie tego z wiedzą, jaką sprawą Libby teraz się zajmuje, na nowo sprowokowało Anastasię do wymyślania drastycznych wyjaśnień.

PamiątkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz