Kiedy życie nabiera majonezu [7/13]

108 10 0
                                    


Kolejny dzień. Oznaczał kolejne porcje minut spędzonych na zaspokajaniu potrzeb.
Nie żeby Albus nie wielbił dobrego jedzenia, aczkolwiek...

— Scor, podaj majonez, co?

Krótki grymas przeszedł przez twarz blondyna; przygryzł wargę, tłumiąc coś co brzmiało jak dźwięk... bólu?

— Wszystko w porządku?

Scorpius pokiwał gorliwie głową. Zanadto gorliwie, ktoś by rzekł.

— W najlepszym. — Chwycił majonez i podał Albusowi z (...nietypowym) uśmiechem.

— Dzięki...

Albus dołożył majonezu do swoich porcji jedzenia, przemieszał solidnie, i spróbował. Mmm, tak, tego tu brakowało. Teraz jego życie było kompletne. Mógł umrzeć szczęśliwy.

Miał wrażenie, że nie będzie wcale musiał czekać długo, bowiem Scorpius był naprawdę dziwniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. W sposób, który gwarantował doprowadzenie Albusa do zawału z przegrzania.

Rzeczony siedział przy stole, tak jak Potterowie, ale żaden z Potterów nie był czerwony na twarzy i nie wydawał co i moment zastanawiających dźwięków.

Może go coś ukąsiło? Merlin jeden wie, pewne miejsca są szczególnie przykre, jeśli potraktowane owadzim jadem.

— Potrzebujesz maści na ukąszenia? — Albus zagadnął przyjaciela, gdy pozostali zajęli się głośną rozmową. — Mamy taką jedną, od wujka George'a. Robi świetną robotę. I pachnie przyjemnie.

— Nie, nie trzeba. — Scorpius przełknął swój kęs. — ...A czym pachnie?

Albus uśmiechnął się pod nosem: oczywiście że jego przyjaciel nie byłby w stanie powstrzymać ciekawości. — Lodami miętowymi.

— Mmm, przejdziemy się jutro do Fortescue? Merlinie, jak ja dawno nie jadłem jego Miętowego Wstrząsu...

— Pewnie.

Przez kolejne dwie minuty królował spokój. A w każdym razie, Scorpius przestał się dziwnie wiercić.

— Hej, Al?

— Hm? — Albus dopiero zorientował się, że jego brat rzucał ukradkowe spojrzenia na niego i Scorpiusa.

— Jesteś pewien, że nie zapomnieliście powiedzieć nam o jakichś alergiach pokarmowych Scora? Nie wyglądasz szczególnie zdrowo, Scorpius.

Albusowi bardzo, bardzo nie podobał się uważny sposób, w jaki wzrok jego brata spoczywał na Scorpiusie. Jakby uważał, że ma prawo wpatrywać się w niego tak... tak... dogłębnie.

— Bez obaw, to tylko nadmierna ekspozycja na słońce. Przejdzie w parę godzin.

— Nigdy nie miałeś problemów z nadmierną ekspozycją na słońce. — Albus zlustrował blondyna spojrzeniem.

— Nigdy nie wiesz, jak twoje ciało się zmieni — Scorpius uniósł pouczający palec.

— To skąd wiesz, że nie masz nowych alergii?

— Cóż... — Scorpius spuścił wzrok na swój talerz.

Albus pokręcił głową. Zakres inteligencji jego przyjaciela zdawał się zwężyć przez ostatnie dni.

Co miłość robi z mózgiem. Straszne, doprawdy. Albus miał nadzieję, że jego podobna przypadłość nigdy nie spotka. To byłaby tragedia dla nich obydwu.

— Chcesz majonezu do ziemniaków?

— Czemu nie. Raz się żyje.

Więc szkoda się życiem nie cieszyć. Scorpius, okazało się, podziela upodobanie Albusa do wsadzania majonezu w każdy słony posiłek.

— Wy to byście mogli być braćmi — Lily skomentowała, patrząc na chłopców z łagodnym szokiem. Zawsze nienawidziła majonezu.

Albus wyszczerzył się do niej. — Widzisz, Lils, szlachetna krew wie, co dobre, nie to co taki plebs jak ty.

Twarz Lily spochmurniała. Albus zaśmiał się w duchu: nie ma to jak utrzeć małej ważniaczce nosa.

— Od kiedy szlachetna krew lubi tłuste?

— Od kiedy porzuciła stare, niezdrowe tradycje. Scorpius wyznacza nowe trendy. C'nie, Scor?

Rzeczony nieudolnie stłumił jęknięcie kaszlem. Który najwyraźniej posłał jedzenie w nie tę rurkę.

— Jak już masz robić słabe przykrywki, to chociaż się przy tym nie zabij. — Albus pokręcił głową, klepiąc go pomocnie po plecach. — Co ci w ogóle jest?

Miał już naprawdę dość dziwnego zachowania przyjaciela. Ostatnie dni zastanawiały, ale dzisiejszy to istny szczyt wszystkiego!

— Te ziemniaki — Scorpius wykrztusił z załzawionymi oczami. — Są tak pyszne, Al.

— Dziękuję, Scorpius! Widzisz, Gin, ktoś potrafi docenić moje ziemniaki. — Harry uśmiechnął się triumfalnie do Ginny.

— Oj, tato, jeśli prawdziwy arystokrata wychowany na wytrawnej kuchni jest tak zachwycony twoimi ziemniakami, możesz pisać się na kucharza w jakiejś dobrej restauracji. — James obdarzył ojca figlarnymi oklaskami, czerwony na twarzy ze śmiechu.

O co tu, do diabła, chodzi.

Myśli Albusa prędko jednak przeszły na inny tor: jak bardzo zapał jego taty ostudziłaby informacja, że to nie ziemniaki, tylko majonez.

ScorbusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz