Kolejny dzień. Oznaczał kolejne porcje minut spędzonych na zaspokajaniu potrzeb.
Nie żeby Albus nie wielbił dobrego jedzenia, aczkolwiek...— Scor, podaj majonez, co?
Krótki grymas przeszedł przez twarz blondyna; przygryzł wargę, tłumiąc coś co brzmiało jak dźwięk... bólu?
— Wszystko w porządku?
Scorpius pokiwał gorliwie głową. Zanadto gorliwie, ktoś by rzekł.
— W najlepszym. — Chwycił majonez i podał Albusowi z (...nietypowym) uśmiechem.
— Dzięki...
Albus dołożył majonezu do swoich porcji jedzenia, przemieszał solidnie, i spróbował. Mmm, tak, tego tu brakowało. Teraz jego życie było kompletne. Mógł umrzeć szczęśliwy.
Miał wrażenie, że nie będzie wcale musiał czekać długo, bowiem Scorpius był naprawdę dziwniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. W sposób, który gwarantował doprowadzenie Albusa do zawału z przegrzania.
Rzeczony siedział przy stole, tak jak Potterowie, ale żaden z Potterów nie był czerwony na twarzy i nie wydawał co i moment zastanawiających dźwięków.
Może go coś ukąsiło? Merlin jeden wie, pewne miejsca są szczególnie przykre, jeśli potraktowane owadzim jadem.
— Potrzebujesz maści na ukąszenia? — Albus zagadnął przyjaciela, gdy pozostali zajęli się głośną rozmową. — Mamy taką jedną, od wujka George'a. Robi świetną robotę. I pachnie przyjemnie.
— Nie, nie trzeba. — Scorpius przełknął swój kęs. — ...A czym pachnie?
Albus uśmiechnął się pod nosem: oczywiście że jego przyjaciel nie byłby w stanie powstrzymać ciekawości. — Lodami miętowymi.
— Mmm, przejdziemy się jutro do Fortescue? Merlinie, jak ja dawno nie jadłem jego Miętowego Wstrząsu...
— Pewnie.
Przez kolejne dwie minuty królował spokój. A w każdym razie, Scorpius przestał się dziwnie wiercić.
— Hej, Al?
— Hm? — Albus dopiero zorientował się, że jego brat rzucał ukradkowe spojrzenia na niego i Scorpiusa.
— Jesteś pewien, że nie zapomnieliście powiedzieć nam o jakichś alergiach pokarmowych Scora? Nie wyglądasz szczególnie zdrowo, Scorpius.
Albusowi bardzo, bardzo nie podobał się uważny sposób, w jaki wzrok jego brata spoczywał na Scorpiusie. Jakby uważał, że ma prawo wpatrywać się w niego tak... tak... dogłębnie.
— Bez obaw, to tylko nadmierna ekspozycja na słońce. Przejdzie w parę godzin.
— Nigdy nie miałeś problemów z nadmierną ekspozycją na słońce. — Albus zlustrował blondyna spojrzeniem.
— Nigdy nie wiesz, jak twoje ciało się zmieni — Scorpius uniósł pouczający palec.
— To skąd wiesz, że nie masz nowych alergii?
— Cóż... — Scorpius spuścił wzrok na swój talerz.
Albus pokręcił głową. Zakres inteligencji jego przyjaciela zdawał się zwężyć przez ostatnie dni.
Co miłość robi z mózgiem. Straszne, doprawdy. Albus miał nadzieję, że jego podobna przypadłość nigdy nie spotka. To byłaby tragedia dla nich obydwu.
— Chcesz majonezu do ziemniaków?
— Czemu nie. Raz się żyje.
Więc szkoda się życiem nie cieszyć. Scorpius, okazało się, podziela upodobanie Albusa do wsadzania majonezu w każdy słony posiłek.
— Wy to byście mogli być braćmi — Lily skomentowała, patrząc na chłopców z łagodnym szokiem. Zawsze nienawidziła majonezu.
Albus wyszczerzył się do niej. — Widzisz, Lils, szlachetna krew wie, co dobre, nie to co taki plebs jak ty.
Twarz Lily spochmurniała. Albus zaśmiał się w duchu: nie ma to jak utrzeć małej ważniaczce nosa.
— Od kiedy szlachetna krew lubi tłuste?
— Od kiedy porzuciła stare, niezdrowe tradycje. Scorpius wyznacza nowe trendy. C'nie, Scor?
Rzeczony nieudolnie stłumił jęknięcie kaszlem. Który najwyraźniej posłał jedzenie w nie tę rurkę.
— Jak już masz robić słabe przykrywki, to chociaż się przy tym nie zabij. — Albus pokręcił głową, klepiąc go pomocnie po plecach. — Co ci w ogóle jest?
Miał już naprawdę dość dziwnego zachowania przyjaciela. Ostatnie dni zastanawiały, ale dzisiejszy to istny szczyt wszystkiego!
— Te ziemniaki — Scorpius wykrztusił z załzawionymi oczami. — Są tak pyszne, Al.
— Dziękuję, Scorpius! Widzisz, Gin, ktoś potrafi docenić moje ziemniaki. — Harry uśmiechnął się triumfalnie do Ginny.
— Oj, tato, jeśli prawdziwy arystokrata wychowany na wytrawnej kuchni jest tak zachwycony twoimi ziemniakami, możesz pisać się na kucharza w jakiejś dobrej restauracji. — James obdarzył ojca figlarnymi oklaskami, czerwony na twarzy ze śmiechu.
O co tu, do diabła, chodzi.
Myśli Albusa prędko jednak przeszły na inny tor: jak bardzo zapał jego taty ostudziłaby informacja, że to nie ziemniaki, tylko majonez.
CZYTASZ
Scorbus
FanfictionDostępny również na AO3 (użytkownik: Wyrdmazer). Nikt nie zna miłości bardziej przenikliwej, niż miłość tych dwóch. Nie dostali wraz z nią gwarancji telepatii, lecz zsynchronizowali się jeszcze zanim poznali imię drugiego. Świat nie rozumie ich, oni...