I nikt, przed Bogiem, nie pomyślił: czemu?

40 4 0
                                    

Pierwszą rzeczą, jaką poczuł młody chłopak, był przeszywający ból, który strawił, niczym ogień, całe jego ciało. Krew spływająca po zranionej twarzy, mieszała się ze łzami. Z trudem i bardzo powoli otworzył swoje oczy. Wokół walały się odłamki szkła. W oddali dostrzegł, nienadający się już do użytku, motocykl. Jednak nie pamiętał momentu, w którym by wsiadał na tę diabelską machinę... Chłopakowi zdawałoby się, że ogłuchł, gdyby w uszach nie utkwił mu przeraźliwy pisk. Ciągły, wysoki dźwięk, który pozbawił go wszelkiej możności racjonalnego myślenia. To nieznośne dzwonienie w uszach sprawiało, że miał ochotę roztrzaskać swoją głowę o beton, na którym leżał. Nie starczyło mu jednak sił, by się podnieść. Nogi, z niewiadomej właścicielowi przyczyny, odmówiły posłuszeństwa. Ręce mu drżały. Nie mógł nawet wołać o pomoc. Zmusił się jedynie do ponownego podniesienia powiek. Stoczył ze sobą nierówną walkę, ale zdobył się na dodatkowe parę sekund przytomności. Ostatnie, co zobaczył, to podbiegający do niego mężczyzna w odblaskowym kombinezonie. Mówił coś do poszkodowanego, ale chłopak nie usłyszał żadnego z jego słów. W jednej chwili odpłynął.

— Przebóg, cóż za sakramencka jasność! — pomyślał skołowany siedemnastolatek, wykręcając swoją twarz w zabawny grymas. Byłby niemal pewien, że jego udręczona dusza znajduje się już po drugiej stronie, jednak to oślepiające światło raziło zbyt boleśnie jego oczy. Mrużył je uporczywie, aż otrzymał z powrotem pełen, ostry obraz. Okazało się, że to lekarz prowadzący, podejrzewając u pacjenta wstrząs mózgu, sprawdzał reakcję jego źrenic. Norwid oniemiał ze strachu. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie jest w swoim Paryżu. Co więcej, nie znajdował się nawet w swoim ciele...

— Stefan! Obudził się! — zawołała wzruszona kobieta, która siedziała przy szpitalnym łóżku. Zalana łzami rzuciła się na szyję Norwidowi. Jej mąż, który do tej pory stał odwrócony twarzą do ściany, błyskawicznie podbiegł do swojej rodziny. To było najczulsze objęcie, jakiego doświadczył poeta. Fala przyjemnego ciepła zalała jego serce. Cyprian nie znał wcześniej tego uczucia. Tym większe narastało w nim zdziwienie, którego nie potrafił ukryć na swojej twarzy.

— Synku, co się dzieje? To ja. Syneczku...Czy mnie nie poznajesz? — zapytała drżącym głosem. W tym momencie prekursor polskiego modernizmu przyjrzał się kobiecie. Pomimo worków pod oczami, po ewidentnie nieprzespanej nocy, wyglądała na wyrafinowaną. Była ubrana w prostą, acz elegancką, białą sukienkę w granatowe grochy. Jej włosy były upięte w nienaganny kok. Ponadto szyku dodawał jej długi sznur z pereł, który uszlachetniał jej łabędzią szyję. Jedyne, co Norwid uznał za mało eleganckie, to gęste łzy, które spływały po jej jasnych policzkach.

— Nie poznajesz swoich rodziców? — dociekał zaniepokojony lekarz.

— Moich rodziców? — głos Cyprianowi się łamał. Tak trudno było mu wypowiedzieć te dwa, tak obce słowa. Teraz to on zalał się łzami. Małżeństwo na próżno próbowało go uspokoić. Lekarz poprosił więc parę do swojego gabinetu, aby przedstawić im diagnozę.

— Panie doktorze, jak to możliwe... Że Antoś nas nie pamięta?... — zrozpaczona kobieta łkała, wtulona w ramię męża.

— Podejrzewam amnezję pourazową. Państwa syn jest w ciężkim szoku. Jedyne, co możemy na tę chwilę zrobić, to uzbroić się w cierpliwość. — na te słowa matka pacjenta zadrżała.

— Ale czy mu to przejdzie? Ile to może potrwać? — zapytał zatrwożony ojciec. Oboje z żoną stali się bladzi, jakby w jednym momencie cała krew odpłynęła im z twarzy.

— Miejmy nadzieję, że niedługo. — odpowiedział lekarz.

Diagnoza była trafna. Rzeczywiście Norwid nic nie pamiętał. Ani jak się znalazł w szpitalu. Ani jak doszło do wypadku. Ani w jaki sposób został uwięziony w ciele jakiegoś siedemnastolatka. Nie potrafił pojąć, co się właśnie dzieje. Czy to Bóg daje mu dobrotliwie drugą szansę, aby on – sierota, mógł na nowo poznać słodki smak miłości rodzicielskiej? A może jest to dar dla rodziców chłopca, którzy nie byli gotowi na utratę jedynego dziecka? Te dotkliwe myśli nie przyniosły mu żadnej odpowiedzi, a straszny ból głowy.

— Witaj, pamiętasz w jaki sposób doszło do wypadku? — lekarz usiadł przy chłopaku na białym taborecie. Zatroskani rodzice stali z drugiej strony łóżka, przyciśnięci do siebie. Niestety Norwid pokręcił przecząco głową. – A wiesz może jak się nazywasz?

— Nie... — odpowiedział niepewnie pacjent. Zdawał sobie sprawę, że ci ludzie nie widzą w nim XIX-wiecznego poety, a nastolatka, który miał wypadek motocyklowy.

— Nazywasz się Antoni Świerguła. A to Twoi rodzice: mama Marzena i tata Stefan. Czy coś sobie przypominasz? — zapytał.

— Nie... Przepraszam mamo, tato że Was nie pamiętam. Nie wiem co się dzieje. — oczy znów mu się zaszkliły. Czuł się bezradnie, jak dziecko, którym już dawno przecież nie był. A jednak teraz jego nowe ciało nie miało więcej, jak siedemnaście lat. W dodatku wszystko wyglądało inaczej, niż za jego czasów. Chociaż był w swojej rodzimej Polsce, czuł się nieswojo, jak na obczyźnie.

— Skarbie, nie przepraszaj. Doktor mówi, że niedługo wróci Ci pamięć. Wszystko będzie dobrze. Będzie dobrze skarbie... — czule objęła syna. Poeta odwdzięczył się jej uściskiem. Coś ty zawinił Norwidzie, że Cię tak ukuło serce?...

— Na pewno wszystko sobie przypomnisz, jak zobaczysz dom, album ze zdjęciami i swoich przyjaciół. — Tata zdobył się na lekki uśmiech. Chwycił ostrożnie dłoń syna i popatrzył mu w oczy. Różniły się od tych przed wypadkiem. Były całkowicie pozbawione blasku, nieco zamglone. Takie nietypowe oczy są charakterystyczne dla wszystkich wieszczów, ale w tamtym momencie ani ojciec chłopca, ani Norwid nie mogli o tym wiedzieć.

— Jak na razie Państwa syn musi dużo odpoczywać, aby dojść do siebie po takim wypadku. — pouczył rodziców lekarz.

— Oczywiście. — przytaknął mężczyzna. — Postaraj się zasnąć Antoś. Twój organizm potrzebuje teraz dużo snu, żeby się zregenerować.

— Tata ma rację. — kobieta zgarnęła delikatnie włosy chłopca z czoła. — Ale gdybyś czegoś potrzebował, będziemy zaraz za drzwiami.

Wszyscy wyszli, zostawiając leżącego Cypriana samego na sali szpitalnej. Przez chwilę próbował jeszcze podnieść się o własnych siłach, ale nie zdołał. Każdy ruch sprawiał mu piekielny ból. Również oddychanie nie należało do najłatwiejszych z powodu połamanych żeber. Na domiar złego, jego prawa noga znajdowała się w gipsie. To dokuczało mu najbardziej, ponieważ była ułożona w bardzo niewygodnej pozycji. Pomimo tego, Norwid dziękował Bogu, że nie odniósł większych obrażeń.

— „Każdego z takich, jak *Ja, świat nie może od razu przyjąć na spokojne łoże, I nie przyjmował nigdy, jak wiek wiekiem." — pomyślał. Zlustrował jeszcze raz wszystkie swoje obrażenia. Później salę, a na niej nowoczesne sprzęty, o których nawet nie śniło się jemu współczesnym. — „Bo glina w glinę wtapia się bez przerwy, gdy sprzeczne ciała zbija się aż ćwiekiem później... lub pierwej..."

__________________________________________________________

I tylko motoru żal...

Wreszcie dołożyłam swoją pierwszą cegiełkę do Wieszczy ! Co za tym idzie, a z czego ogromnie się cieszę, mogę osobiście podziękować Wam, kochanym czytelnikom, za czytanie owoców naszej wybujałej wyobraźni. To cudowne, że nasi bohaterowie spotykają się z takim zainteresowaniem ❤.

@snikersova zarzuciła mi ostatnio dwie rzeczy (tak, to o Tobie zołzo). Chciałam tylko powiedzieć, że w byciu wredotą, jak i wspaniałym człowiekiem, nie ma sobie równych. Swoją drogą, nie wiem jak ona to robi jednocześnie. To dla mnie zaszczyt współtworzyć z nią i Tajemniczym Autorem.

CysiaDysia

* fragment wiersza Cypriana Kamila Norwida pt. Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 21, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

WieszczeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz