opowiadanie zawiera spojlery do mangi —
oikawa tōru
Oboje stali pośrodku nicości. Nie da się tego miejsca opisać słowami ani myślami, czy językiem przedwiecznych, dawno zapomnianych snów. Bez początku, bez końca. Bez możliwości zrobienia kroku w tył lub w przód.
Dorosły mężczyzna i mały chłopiec. Uderzająco do siebie podobni, a jednak bardzo różni. Byli jak gwiazdy. Da się je dostrzec na niebie, lecz są rozdzielone przez niewyobrażalna odległość.
Białe punkty na niebie. Małe, świecące kropki, które nie sposób od siebie odróżnić oraz które z łatwością można zgubić, mimo że wciąż są na swoich miejscach i nigdzie w przeciągu mrugnięcia okiem nie zniknęły.
Naprzeciw siebie naprawdę stała ta sama osoba w dwóch różnych ciałach. Choć może lepiej rzec, że dwie różne osoby, które od zawsze dzieliły jedno ciało.
— Kim jesteś? — chłopiec przekręcił głowę w bok, przyglądając się atletycznie zbudowanemu mężczyźnie.
Dziecko miało na sobie żółtą bluzę z małą podobizną kosmity na lewym rękawie i krótkie, czerwone spodenki. Brązowe włosy sterczały w każdą stronę, a duże, przepełnione ciekawością oczy badawczo spoglądały na człowieka stojącego przed nim.
Mężczyzna miał na sobie niebieski strój do gry w siatkówkę, a na jego piersi widniała błękitno-biała flaga Argentyny. Wyglądał na dumnego i pewnego siebie, podczas gdy chłopiec nieco kulił się na jego widok. Włosy miał w identycznym kolorze, lecz ułożone z większym rozmysłem. Oboje dzielili barwę swych błyszczących oczu i zaklętą w nich bezdenną ciekawość.
Uśmiechy też mieli tak samo rozczulające, a nosy identyczne. W ich ruchach również było coś, co skłaniało do myślenia o podobieństwie. Obiektywnie patrząc, Oikawa Tōru zmienił się nie do poznania, ale jednocześnie pozostał w pewnym sensie taki sam.
— Tobą — odparł lekkim tonem. — Z przyszłości — dodał.
Gdy mężczyzna się odezwał, piłka od siatkówki, którą trzymał chłopiec, upadła na ziemię i poturlała się wprost pod jego nogi. Wziął ją w ręce i podszedł bliżej młodszej wersji siebie, kucając.
— Możesz trzymać piłkę w jednej dłoni! — zauważył uradowany chłopiec, wpatrując się w ręce starszego siebie. — Ja jeszcze nie mogę — dodał.
— Szybko podrośniesz — uśmiechnął się. — W zasadzie to od wielu lat ta piłka nie wydaje się już taka duża jak niegdyś — powiedział, wpatrując się w przedmiot z lekkim zamyśleniem.
— Czyli... naprawdę jestem profesjonalnym graczem? — zapytał, zwracając uwagę na strój mężczyzny.
W odpowiedzi otrzymał ciepły uśmiech zabarwiony lekkim śmiechem i kiwnięciem głowy.
— To jest takie super! O kurczę! Czyli jeździmy po świecie... mamy kibiców i fanów! Gramy mecze na ogromnych boiskach i... i... — chłopiec podekscytował się do tego stopnia, że nie do końca wiedział, co ma mówić.
To wszystko wydawało się takie niesamowite i nie do wiary. Nie mógł sobie wyobrazić tych wszystkich cudownych rzeczy, jakie mogły go spotkać na drodze do tego i jak wspaniale musi teraz się czuć. Być profesjonalnym graczem...
— Wygrywamy dużo? — zapytał już nieco spokojniejszym tonem, lecz wciąż z podziwem w spojrzeniu.
Uśmiech z ust mężczyzny na chwilę zniknął. Wyglądał, jakby mocno się nad czymś zastanawiał. Przez chwilę chyba sam nie miał pojęcia, jak powinien odpowiedzieć. Mimo to po niedługim momencie milczenia, uśmiechnął się półgębkiem.
— W zasadzie to... nie — odparł, a podekscytowanie chłopca widocznie uleciało.
— Jak to... nie? — zapytał zawiedziony.
— Przegraliśmy. Przegraliśmy całe mnóstwo razy. Liczba porażek jest zdecydowanie większa niż liczba zwycięstw — uśmiech go nie opuszczał. — Skrzywdziliśmy się równie dużo razy i bardzo często było nam źle... bardzo, bardzo źle. Czasem nawiedzało nas uczucie, że może czas się w końcu poddać — powiedział i nie zrażając się zawiedzioną miną chłopca, kontynuował. — Ale nieważne ile razy byś się tak nie poczuł, nieważne ile razy byłoby ci źle, nieważne ile razy byłoby ci ciężko, musisz pamiętać, że siatkówka jest fajna, zabawna. Wtedy dasz radę przezwyciężyć wszystko — podał chłopcu piłkę. — A gdy już nadejdzie odpowiedni czas, ta piłka będzie bardzo, bardzo malutka w twoich dłoniach. Będzie najłatwiejszą w świecie rzeczą do utrzymania.
— Małe rzeczy nie zawsze są łatwe do trzymania — odparło dziecko, spoglądając na niego z ogromnym zaufaniem i podziwem.
— Nie mówię, że nigdy ci nie wypadnie z rąk. Wypadnie i to nie raz, ale wtedy z łatwością schylisz się po nią, znów chwytając ją z całą pewnością, jaką tylko masz w ciele — położył dłoń na ramieniu chłopca. — I nigdy, ale to przenigdy nie zapominaj o swojej dumie, choćby wszyscy nazwali ją bezwartościową.
Przez chwilę wpatrywali się w siebie w ciszy, którą w pewnym momencie przerwał odgłos piłki upadającej na ziemię. Chłopiec rzucił się i oplótł swoimi niedużymi rękami szyję mężczyzny, mocno go przytulając.
— Jesteś niesamowity — powiedział z twarzą przyciśniętą do jego ramienia.
— Jesteśmy i zawsze byliśmy — odparł i pogłaskał go po plecach, przytulając do siebie.
Wtem Oikawa otworzył oczy, a wokoło siebie miał ciemność, którą przerywało jedynie nikłe światło zza okien. Westchnął i przekręcił się na bok. Gdy poczuł, że głowa zaczyna go pobolewać, zdecydował się powrócić do snu, choć chyba nigdy w żadnym hotelu nie umiał się porządnie wyspać.
Ale musiał, jutro mecz.
A mecz jak szybko się zaczął, tak szybko i skończył.
Przed kamerami zawsze czuł się swobodnie, a wywiady nie wprowadzały go w żaden dyskomfort. Tego dnia jednak czuł się inaczej, ale nie w złym sensie. Mecz z Japonią wywołał w nim uczucia, które przemyśli na spokojnie w samotności. Póki co uśmiechał się do kamery i kobiety przeprowadzającej z nim wywiad w sposób równie rozczulający co za dziecka.
Miał wrażenie, że nieco buja w obłokach, połowicznie znajdując się w pełnej harmideru hali sportowej i w jakimś dziwnym świecie oddzielonym szklaną powłoką. Zdążył zauważyć skrzętnie ukrytą plamę po kawie na ubraniu dziennikarki i nawiązać kontakt wzrokowy z kręcącym się nieopodal Iwaizumim.
— I to już jedno z ostatnich pytań, jakie chciałabym ci zadać, Oikawa-san — powiedziała dziennikarka z szerokim, wręcz zakrawającym o sztuczność uśmiechem. — Co byś powiedział sobie sprzed dwudziestu lat?
Oikawa nieco rozszerzył oczy, gdy usłyszał to pytanie.
— Sobie sprzed dwudziestu lat... — zamyślił się na dłuższy moment. — Dziękuję, że nigdy we mnie nie zwątpiłeś i od samego początku prowadziłeś mnie do miejsca, gdzie dziś jestem, czyli do miejsca, w którym jestem szczęśliwy — odparł z wyczuwalną nostalgią w głosie. — A i nie przejmuj się, że na razie nie potrafisz trzymać piłki w jednej dłoni. Na to jeszcze przyjdzie pora.
CZYTASZ
syf, ubóstwo i malaria; haikyuu!! ᵒⁿᵉ ˢʰᵒᵗˢ
Fanfiction| syf, kiła i mogiła | dziecko będzie bawić się w pseudointelektualne pisanie ©wiku