Dom z krwistym dachem i papierową podłogą

368 35 25
                                    

Wychyla się gwałtownie z okna, jakby licząc, że jej stopy w końcu oderwą się od ziemi, a brukowany chodnik już na zawsze splami wiecznie płynąca krew bezbożnicy. Płatki śniegu opadają na jej złociste loki, wiatr chłosta zarumienioną z zimna twarz, jednak nie zostawia żadnych widocznych szram. Czasami chcę, aby ją oszpecił. Aby już nikt nie mógł powiedzieć, że ją kocha, aby już nikt nie spojrzał na nią z zazdrością, aby już nikt nigdy jej nie zechciał. Aby była tak okropna, jak okropna jest jej dusza. Zalewałaby się rzewnymi łzami, wznosząc zapłakane oczy i zakrzykując w rozpaczy "Och, jestem tak brzydka!", a ja odpowiadałabym jej "Tak, jesteś. Ale cię kocham".

Lecz ona wciąż wygląda pięknie. Płatki śniegu lśnią, skryte za bursztynowymi, splątanymi nićmi, pąsowe policzki nadają jej obliczu cnotliwy wyraz. Mężczyzna, który owiewa jej wiotką szyję gorącym oddechem, myśli, że wewnątrz jest równie niewinna, a ona chichocze, wiedząc, że to nie on rozdaje karty w tej grze. Ja również uśmiecham się na świadomość tego, jak łatwo owija sobie panów wokół palca, podczas gdy oni potrafią jedynie zdejmować ze swojego błyszczący złowrogo symbol wierności małżeńskiej. Uważają się za niemalże bogów, tylko dlatego, że właśnie mogą zdradzić żonę z młodziutką blondynką. Płową peruką. Słodziutką zdzirą. Każdy może ją posiąść, a jej imię wciąż wypowiadane jest z bezgrzeszną czcią.

Drży z zimna na całym ciele, gdy nachalna dłoń sunie po jej obojczyku, niby przypadkiem odkrywając coraz więcej bladej skóry zza jedwabnego szlafroka. Nie opiera się, przyzwala na coraz śmielsze zagrania, napawając się świeżością grudniowego powietrza. Zapach jej mieszkania to mieszanka benzyny, drogich papierosów, taniego wyrachowania i karykaturalnej intymności. To jej azyl, do którego sam Najwyższy nie ma wstępu. Jej dom z krwistym dachem i papierową podłogą. W jego zakątkach chowa swoje wiśniowe sny i kalejdoskopowe pragnienia, zaklęte w szmaragdowych lampionach. Czasami zdarza jej się porozrzucać je po pomieszczeniu, niby przypadkowo, pruderyjnym tonem przepraszając za bałagan, którego nie zdążyła posprzątać. Lecz rozpalone zmysły i wyobraźnia każdego mężczyzny, gdy tylko przekroczy próg domu z krwistym dachem i papierową podłogą, nie pozwalają zwracać uwagi na cokolwiek, co nie posiada długich włosów, rzęs oraz nóg. Bezkarnie depczą wszystko, co w niej najpiękniejsze, a ona wpatruje się sarnimi oczami w efekt ich pracy, uśmiechając się tak, jakby wcale ją to nie obchodziło. I oni też się uśmiechają, są zbyt naiwni i zbyt egocentryczni, aby dostrzec wylewającą się z tego gestu pogardę. Ale ja widzę. I też się uśmiecham.

Ona nie nadaje się do kochania, jednak jest tak piękna, że każdy mężczyzna na jej widok wznosi ręce ku górze z okrzykiem "Boże, kocham ją!". Powiedziane jest, aby nie wzywać imienia Pana Boga nadaremno, lecz czymże jest każde słowo Boże przy kobiecie, której filigranowa postura przywodzi na myśl powab aniołów? W zaślepieniu nie zauważają, że jest to anioł upadły, klęczący u stóp samego Lucyfera, a gdy początkowe uwielbienie mija, pożądanie zmienia się we wzgardę. Ja mam tę przewagę, iż zauważam to od samego początku. Boże, kocham ją!

Mężczyźnie nie dane jest zasmakować różanych warg. Odsuwa się w momencie, w którym czuje silniejszy nacisk na swoim karku. Nie pozwala już się dotknąć, opiera się o futrynę i każe mu wyjść. Jest wściekły, wyzywa ją od najgorszych, choć to on właśnie był gotowy zapomnieć o małżeństwie z dwudziestoletnim stażem (pozostał zaledwie tydzień do rocznicy). Jest szmatą, tylko dlatego, że nie chciała się z nim zeszmacić. Bawią ją te wyrzuty. Śmieje się nawet wtedy, gdy brutalna dłoń (ta z obrączką) uderza jej policzek. Już wcześniej zdobił go szkarłat spowodowany wiatrem, cały czas coś uderza ją w twarz, więc uważa, że nie ma czym się przejmować. Może pozwoliłaby mu zostać, gdyby nie próbował wpić się w jej usta. Usta o smaku nadgniłej rewolucji, którą przeprowadza jedynie ze mną.

Ona jest już od dawna martwa. W jej oczach widzę jedynie nieprawość i obłudę, błysk zachłanności na burzliwym niebie o barwie i konsystencji smoły. Widzę, jak pochłaniają ją czeluście piekielne, wkracza w nie z obłąkanym uśmiechem, oczy jej lśnią apokaliptycznie, gdy staje przed obliczem samego szatana. Inni ludzie czekają na tę chwilę całe życie, podczas gdy ona przyspieszyła ten proces na własną rękę. Anioły niebiańskie wznoszą błagalne spojrzenia ku Najwyższemu, bezgłośnie starając się wywalczyć u niego łaski dla kolejnej grzesznicy, lecz Najwyższy nie jest w stanie jej nawrócić, gdy ona nie ma zamiaru odkupiać żadnej ze swoich win. Mimo to czeka na jakikolwiek odruch zepsutej duszy, który mógłby utwierdzić go w przekonaniu, iż ma jeszcze co ratować, ale ta chwila nie następuje. Nie nastąpi nigdy. A ona wciąż się uśmiecha, czując, że znajduje się w centrum uwagi przedstawicieli skrajnych światów, jak gdyby jej postanowieniem było zniecierpliwić samego Boga. Gdy całuje mnie mocno, wie, że każde nasze zbliżenie jest karygodne, a jednak nie powstrzymuje żadnego ze swoich ulotnych pożądań. Szepcze, że pocałowałaby mnie nawet przed boskim obliczem, gdyby to tylko było możliwe. Nie kocha mnie, ale prowokowanie świętych ją bawi, stara się z całych sił, aby nigdy nie pomyśleli, że mogłaby wstąpić w ich szeregi. Jej pogarda wobec moralności nie wymaga dowodów, to dla niej rozrywka. Nie chce, aby Najwyższy dawał jej szansę na ostatni rachunek sumienia, nie chce, aby się nad nią litował, nie chce, aby jej wybaczał. Chce zostać ukarana, chce powitać bezwzględnych okrutników niby starych przyjaciół, chce wiedzieć, że jej ziemski hedonizm przyniósł srogie konsekwencje. Chce poczuć, że żyła (żyje), nawet jeśli warunkiem tej fantazji jest dobrowolne tango z feralną kochanką. Mówi, że stara się odnaleźć brzydotę w pięknie i piękno w brzydocie. A skoro odnalazła już mnie, teraz pozostaje jej tylko przedstawienie upiornego poematu światu, do którego należy od zawsze.

Nie umiera piękna. Napawa mnie obrzydzeniem. Spod jej dłoni wyszedł najokrutniejszy poemat, jaki mi kiedykolwiek zadedykowano. Poemat, którym nie umiem przestać się zachwycać. Poemat, który znam na pamięć, poemat, którego wcale nie chcę znać, poemat, za który oddałabym wszystko, byleby móc przeczytać go ponownie jak za pierwszym razem.
Poemat dziewiczego pocałunku.

Dom z krwistym dachem i papierową podłogą pachnie jak mieszanka benzyny, drogich papierosów, taniego wyrachowania i karykaturalnej intymności.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 18, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

dom z krwistym dachem i papierową podłogąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz