Epilog II

393 38 64
                                    

Alternatywne zakończenie


— Moment... — Mike Stamford zmarszczył brwi. — Czy my się przypadkiem nie znamy? Skądś pana kojarzę...

Lecz Sherlock już bez słowa wyminął go i po chwili zniknął z jego pola widzenia. Mike sapnął cicho. Zerknął na długą wiadomość, którą dziwnie znajomy mężczyzna wysłał i ze zdziwieniem odkrył, że jej adresatem był jego dobry kumpel jeszcze z czasów studiów, John Watson.

— A niech mnie — mruknął. — Chwila... A to co? — Zmarszczył brwi, gdy dostrzegł, iż mężczyzna wysłał dwie wiadomości. Tego numeru już nie znał. — „LAZARUS" — przeczytał powoli. Ponownie zmarszczył brwi. — Lazarus? Co to właściwie znaczy?



***

 

— Radzę nie stać tu zbyt długo. Będzie padało — mruknął Mycroft, spoglądając w niebo. Następnie powoli przeniósł swoje czujne spojrzenie na stojącego obok Johna Watsona, który wzrok miał utkwiony w ciemnym nagrobku. — Nadchodzi mroźny wiatr ze wschodu. — Uśmiechnął się nieznacznie, choć John nie mógł tego zobaczyć. — Porwie cię.

— Co takiego? — Watson zmarszczył brwi. Obejrzał się, lecz dostrzegł już tylko oddające się plecy Mycrofta. Sapnął głośno, potrząsając głową, po czym z powrotem skupił się na złotych literkach układających się w „William Sherlock Scott Holmes". Dziś mijały dwa lata od jego śmierci, a także właśnie dziś został oficjalnie oczyszczony z nieprawdziwych zarzutów, winą natomiast został pośmiertnie obarczony James Moriarty.

— Jeszcze gdybyś nie był taki... martwy... to byłoby idealnie — wymamrotał, uśmiechając się smutno. — Spoczywaj w spokoju, przyjacielu. Już na zawsze pozostaniesz dla mnie najmądrzejszym i najlepszym człowiekiem, jakiego było mi dane poznać. Jesteś moim bohaterem. — Zaśmiał się cicho pod nosem. — Mogę to mówić, bo nie możesz się teraz ze mną kłócić. — Cicho westchnął. — Prawdziwym bohaterem i aniołem. Tak bardzo żałuję, że cię już nie ma tu ze mną — wyszeptał, przymykając oczy i pozwalając pojedynczej łzie spłynąć po policzku.

     John Watson został na cmentarzu aż do późnego wieczora. Jak na kwiecień był to wyjątkowy chłodny wieczór. Doktor objął się rękoma, gdy szybkim marszowym krokiem przemierzał puste ulice. Myślami błądził daleko stąd, kiedy nagle usłyszał za sobą jakiś dziwny szelest. Przystanął na chwilę i odwrócił się, lecz w ciemnościach nikogo nie dostrzegł. Wcisnął dłonie do kieszeni swojej kurtki, po czym wznowił drogę powrotną do domu.

Nie minęła jednak chwila, gdy znów usłyszał ciche odgłosy za sobą. Zupełnie jakby... ktoś za nim szedł. Ignorował ten fakt do czasu, gdy czyjś chód zdawał się nieco przyspieszyć, nieprzerwanie podążając za nim, niczym jego własny cień.

Poważnie, znowu? Chyba sobie ze mnie żartujecie, pomyślał, stając pod jedną z latarni. Zatrzymał się i ponownie odwrócił za siebie, wytężając wzrok.

— Kto tu jest? — zapytał, a jego własny głos rozniósł się po pustej, cichej ulicy. — Mogę w czymś pomóc?

Najpierw usłyszał kilka powolnych kroków w swoją stronę, a po chwili dostrzegł zarys męskiej sylwetki.

— Minęły dwa lata, a ty ciągle popełniasz te same błędy, doktorze Watson — odezwał się spokojny, niski głos. John wstrzymał oddech. — Dalej chodzisz samotnie po ciemku. I dalej oferujesz pomoc nieznajomym, nie wiedząc, jakie niecne zamiary mogą mieć. Niczego się nie nauczyłeś? — Mężczyzna wyłonił się z ciemności i stanął w świetle latarni. Schował dłonie do kieszeni swojego długiego płaszcza, gdy uśmiechnął się do niego. — Jeszcze jakiś złoczyńca cię porwie i co wtedy?

Gra pozorów | Sherlock BBCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz