28🐍

7.4K 952 269
                                    

Sponsorem rozdziału jest Cessecine 💚

~

- To zawsze przyjemność pomagać monsieur Martinowi - powiedział wysoki, młody mężczyzna, wręczając Jennie klucze od mieszkania w, dla bezpieczeństwa, mugolskim Paryżu. - A zwłaszcza jego pięknym znajomym.

Jenna przewróciła oczami. Miała nadzieję, że nie będzie musiała już się użerać z Clementem Mercierem, jak według Martina nazywał się mężczyzna. Brunet był dosyć nachalny i dziewczyna zastanawiała się, czy to nie wina jej rozpuszczonych włosów i makijażu, którego normalnie nie nosiła - chciała w ten sposób choć minimalnie się zakamuflować.

- Tak, tak, wiem.

- Mam dług u monsieur Martina - kontynuował Clement - więc gdyby madame czegoś potrzebowała...

- Dobrze wiedzieć, dzięki - przerwała mu Jenna, chcąc jak najszybciej zakończyć rozmowę. Clement skinął głową, po czym zaczął się prędko wycofywać.

- Miłego pobytu w Paris - powiedział i ostatecznie wyszedł, zostawiając Jennę samą w skromnie urządzonym, ale sporym mieszkaniu. Okna wychodziły na ruchliwą pomimo późnej pory, mugolską ulicę, na którą dziewczyna zapatrzyła się przez moment, po czym oprzytomniała. Nie po to tam przyjechała, by gapić się na paryżan.

Zrzuciła swoją walizkę z rzeczami na zieloną kanapę, przebrała się w wygodniejsze ubrania, a następnie wyszła z zamiarem przejścia na magiczną stronę Paryża.

Gdy się tam znalazła, ujrzała jeszcze więcej ludzi niż w mugolskiej części. Trafiła w środek przedstawień ulicznych, pełnych cyrkowców, aktorów i niestety też tych, którzy trzymali fantastyczne zwierzęta w klatkach. Na widok tych ostatnich ścisnęła mocniej różdżkę w złości, żałując, że nie było tam Martina i jego podwładnych, którzy zrobiliby z nimi porządek. Wiedziała jednak, że nie na tym przyszło się jej skupiać - taki pokaz osobliwości mógł być doskonałą okazją na odnalezienie Credence'a i, gdyby się zgodził, zbadanie i pomoc mu.

Tłum był na tyle gęsty, że Jenna szła przed siebie dość pewnie, nie obawiając się rozpoznania. Wśród licznie zgromadzonych nie widziała żadnej znajomej twarzy, co też dodawało jej pewności... Do czasu.

Zaintrygował ją czerwony namiot, który zdawał się wzbudzać spore zainteresowanie. Kiedy weszła, zobaczyła ogromną klatkę, a w niej piękną kobietę w połyskującym stroju. Zanim zdążyła się zorientować, co się działo, tamta zamieniła się w ogromnego węża.

- Kiedyś nie będzie mogła już zamienić się z powrotem w człowieka. Zostanie uwięziona na zawsze w ciele węża - powiedział dramatycznym głosem pulchny mężczyzna, który zdawał się prowadzić całe tamto widowisko.

Wąż nagle ustawił się do ataku, co Jenna poznawała doskonale. Syknął i uderzył na prowadzącego, a zaraz po tym ktoś wypuścił całą chmarę stworzeń, które wprowadziły zamieszanie. Wszyscy obecni w namiocie zaczęli uciekać w popłochu, ale Jenna widziała go przez ułamek sekundy: Credence.

Dziewczyna wybiegła z namiotu, by nie zostać staranowaną i doznała kolejnego szoku: zobaczyła przed sobą ubraną w skórzany płaszcz Porpentynę. Wtedy Jenna zaczęła się zastanawiać, czy ktoś nie rzucił na nią jakiejś klątwy.

- Nie no, nie wierzę! - zawołała, przykuwając jej uwagę, po czym obie jednocześnie odrzuciły od siebie lecące na nie z palących się namiotów iskry.

- Ty tutaj?! - wrzasnęła zaskoczona Porpentyna.

- A ty?! - odkrzyknęła Jenna.

- Szukam Credence'a!

- No to jest nas dwie!

Obie zauważyły go tuż po tym i ruszyły za nim ramię w ramię, nie zważając na chaos wokół nich. Goniły go przez moment, jednak nie udało się im go dogonić. Porpentyna zawróciła nagle, a Jenna, sądząc, że coś ważnego zobaczyła, wbrew sobie podążyła za nią.

Plac, na którym jeszcze przed chwilą były setki ludzi opustoszał zupełnie. Porpentyna podeszła pewnie do prowadzącego, który spakował już swoje namioty i zapytała:

- Ten chłopak z Malediktusem, co o nim wiesz?

- Szuka matki - odparł mężczyzna niechętnie. - Wszystkie moje dziwolągi myślą, że znajdą dom.

W tamtym momencie Jenna miała ochotę bardziej spuścić łomot tamtemu mężczyźnie niż Porpentynie kiedykolwiek, co uznawała za progres.

Tymczasem kiedy nad klifami w Dover prawie wzeszło słońce, jednak niebo wciąż było pokryte szarościami, na ich terenie pojawili się Newt i Jacob. Zaczęli kroczyć w kierunku przepaści, gdy oba nieśmiałki wyjrzały z jego kieszeni i ziewnęły niemal jednocześnie.

- Jacob, ten, z którym spotyka się Jenna...

- Spokojnie, spotka się z tobą - przerwał mu Jacob pocieszającym tonem. - W piątkę się spotkamy. I będzie znowu jak w Nowym Jorku. Nie martw się.

- Ale co mówiła jeszcze o tym facecie?

- Że... - Jacob zastanowił się chwilę, próbując sobie przypomnieć. - Że mieszka z nim we Włoszech.

Newt przemilczał tę odpowiedź, z determinacją patrząc na trawę.

- Ale co z tego? Nie przejmuj się nim - dodaj Jacob od razu.

Chwilę szli w milczeniu, aż znowu odezwał się Newt:

- Tylko co mam jej powiedzieć, jak ją spotkam? Ona zawsze nie lubiła Lety i nie odpisywała mi na listy...

- Cóż, czegoś takiego lepiej nie planować. Wtedy się mówi to, co akurat przyjdzie do głowy - odparł Jacob, rozpoczynając kolejną chwilową ciszę.

- Ona ma oczy jak salamandra - stwierdził nagle Newt, na co Jacob spojrzał na niego jak na kogoś z innej planety.

- Tego jej nie mów - powiedział stanowczo. Jacob zastanowił się chwilę nad słowami przyjaciela i zrozumiał, że tamten desperacko potrzebował pomocy w tych sprawach.

- Słuchaj. Powiedz raczej, że tęskniłeś - zaczął Jacob. - A potem, że przyjechałeś do Paryża, żeby ją odnaleźć. Spodoba się jej to. A potem, że nie możesz w nocy spać, bo myślisz o niej. I tylko ani słowa o salamandrach, jasne?

- Dobra, dobra - odpowiedział Newt, choć jakoś nie był przekonany. Wydawało mu się raczej, że Jenna lubiła salamandry... W końcu w ogóle lubiła zwierzęta. Postanowił jednak zdać się na Jacoba, bo on miał w tym więcej doświadczenia.

- Będzie dobrze. Jesteśmy na jednym wózku - przekonywał Kowalski. - We wszystkim ci pomogę. Szukać Jenny, szukać Tiny, by znaleźć Queenie, i znów będziemy szczęśliwi jak dawniej.

Obaj mężczyźni dotarli ostatecznie do skraju klifu, gdzie czekał na nich przerażająco wyglądający starzec w obdartych ubraniach, a przed nim stało zardzewiałe wiadro.

- Co to za gość? - zapytał Jacob.

- Ktoś, kto ułatwi mi opuszczenie kraju bez dokumentów. Cierpisz na chorobę lokomocyjną?

- Wyłącznie na statkach.

Newt zastanowił się przez moment.

- To dasz radę.

- Żywiej! Rusza za minutę - zawołał przerażający jegomość. - Pięćdziesiąt galeonów - powiedział do Newta.

- Miało być trzydzieści - zauważył Scamander.

- Trzydzieści za wyjazd do Francji. Dwadzieścia za milczenie o tym, że Newt Scamander nielegalnie wyjeżdża z kraju. Sława kosztuje, stary.

Newt nie miał wyboru i, choć z wściekłością, zapłacił wymaganą kwotę. Pieniądze wtedy grały najmniejszą rolę.

- Dziesięć sekund - powiedział mężczyzna, a następnie zaczął powoli odliczać. Newt złapał Jacoba za rękę i już po chwili wszedł do wiadra, ciągnąc mugola wrzeszczącego wniebogłosy ze sobą.

Zaraz po tym znaleźli się w Paryżu.

Wytresuj sobie węża • Newt ScamanderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz