Klub

7 0 0
                                    

Jedyne co mu pozostało to klub. Siedział na krześle, zaraz przed barmanem ubranym w gustowny garniak i owiniętą od pasa w dół szmatę na biało żywcem wyrwany z jakiegoś kolejnej amerykańskiej korporacji prokonsumenckiej. Go to nie interesowało. Głowę opartą miał o blat, czoło stawało się z każdą chwilą zimniejsze, bardziej drętwiała mu szyja i szczęka, a ręka zaciskała się na kieliszku. Podniósł głowę na której miał przetłuszczone rude włosy i pobite okulary. Ogólnie miał wątłą budowę, ale wiele umiał, lata w wojsku dodać mu do tego pół roku robienia za najemnika. Zajrzał do kieliszka, zmrużył oczy jęcząc cicho szukając w nim czegoś co nazywa swoim Opus Magnum Boga, czyli szkocka.                                                                                                Barman obleciał go wzrokiem i dokładnie zmierzył i zbadał a na koniec jak lekarz wydał diagnozę:                                                                                                                                                                                   - Może panu już wystarczy? Wypił pan całą butelkę a i tak kierownik mnie zabije za samą wieść, że pana tu wpuściłem - rzekł nie odrywają wzroku od kieliszka który był przecierany przez niego ściereczką. Wzniósł ją do góry i kończąc swoje oględziny nad kawałkiem szkła schował kieliszek pod ladę biorąc kolejny, błyszczący identycznie, ale pod odpowiednim kątem resztka alkoholu w środku nadawała mu ciemnobrązowej barwy.                                                                                                   - Skończ już kurwa - rudowłosy starał się podnieść ale opierając się ramieniem na jakiejś desce wystrzelił parę nieumytych kieliszków w stronę stolika przy którym siedzieli ubrani w białe garnitury i pod tym niebieskie bluzki mężczyźni. Kieliszki jakby w spowolnionym tempie rozbiły się na ścianie z neonowym obrazem który pod wpływem uderzenia spadł na jeden gwóźdź.           - Co do ku..  - powiedział jeden z nich wyraźnie oburzony przerwaniem kawałkami szkła i kroplami alkoholu jego gorącej rozmowy ze znajomymi.                                                                                   Czterech tak samo ubranych mężczyzn wstało od stołu i spojrzało na rudowłosego.                              - Co ty sobie myślisz? My tu rozmawiamy a ty będziesz tak w nas rzucał? Wypierdalaj stąd! - powiedział drugi z nich, druga strona przerwanej rozmowy.                                                                            - Proszę panowie wybaczą za Kane'a - krzyczał barman podnosząc ręce w celu ukazania przyjaznych stosunków i chęci zażegnania nowo co powstałego problemu. - Kane, serio radzę ci wyjść, ci ludzie są niebezpieczni, jeszcze mnie ugruntują jak poprzedniego, naprawdę proszę wyjdź jak najszybciej! - dodał szeptem barman.                                                                                                      - No już bo ci ten łeb rozgniotę, że będzie wyglądał jak rozbity arbuz! - krzyczał dalej jeden z "białych" mężczyzn.                                                                                                                                                            - Dobrze... Już dobrze panowie... Bez nerwów... Jeszcze jeden kieliszek i spada..                                Wypowiedź rudowłosego przerwał oszołamiający cios jednego z nich.                                                        - Wypierdalaj! Ale to już - krzyknął.                                                                                                                              Kane wstał z podłogi i przy dopiero trzeciej udanej próbie doszedł do drzwi. Zapiął kurtkę i rozejrzał się dookoła. Skupił swój wzrok przez pobite okulary na asfalcie. Klub ten był parę kilometrów od miasta w którym mieszkał, dojechał tu autobusem, ponieważ prawo jazdy stracił przy potrąceniu na raz dwóch osób. Uciekł, to prawda, dla żołnierza nie przystoi, ale miał gdzieś czy go złapią czy nie, nic dla niego się nie liczy. Byle tylko pieniądze na kolejne shoty były. Właśnie, strzały... Usiadł pod ścianą przechodząc parę kroków na zaplecze klubu. Dokładniej to się stoczył i zwinął w kłębek, i coś zaczęło go boleć w brzuchu jakby dostał kulkę a kałasznikowa. Kałasznikowa. Słyszy strzały i się boi, nigdy w życiu się tak nie bał. Raz może, jak był mały oglądając po kryjomu kasety swojego ojca pijaczyny który pracował przez chwilę jako reżyser ale wytwórnia upadła i się załamał, obrazu dopełniła tylko puszczająca się matka która znikła pewnej feralnej nocy w jakimś białym Cadilacu a nazajutrz znaleziona martwa. Bał się tego co nastąpi bardziej od tych filmów, ale to sytuacje z nich najbardziej mu przypominały właśnie następujące. Pamiętał każdy cios ojca, ale to nie to samo co bronić się przed bagnetem jakiegoś azjaty. Że też musieli kurwa się wycofać. Jest mu potwornie wstyd. Czuje jak oblegają go żołnierze wroga i śmieją się głośniej od cmentarnych hien. Sam nią kiedyś był, po wojnie, z PTSD na koncie nie łatwo znaleźć robotę, a nie mógł wrócić, bo już go ktoś zastąpił a odział się rozbił po utracie większości członków. Nienawidził siebie, palił się od środka, przygryzał wargi raz dolna raz górna aż do krwi i coraz bardziej wściekły kołysał się na boki chlipiąc i warcząc aż biała jak morska piana biła mu z ust. Morfina, potrzebuje morfiny. Odejdzie na chwilkę, to tylko chwilunia. Zaciskał swoje ręce którymi trzymał nogi coraz mocniej aby schronić się jakoś i odciąć od brutalności wypowiadanych przez jebanych azjatów słów. "SPIERDALAJCIE", "DAJCIE MI JUŻ ŚWIĘTY SPOKÓÓÓJ" jęczał cicho, ale w jego głowie darł się w do Nieba, o ile jeszcze ma szansę tam trafić po tylu okropnościach jakie zrobił. Czy dobry żołnierz idzie do Nieba? Jak małe dziecko pytał siebie i innych, a odpowiedź nigdy nie taka sama, tylko spuszczała temat na psy lub psuła atmosfery. Wyzywana myśl nie mogła już od niego odejść. "Czy kiedyś jeszcze pójdę do Nieba?", "Boże, czy jest dla mnie jeszcze szansa?".  Nagle poczuł jak ktoś go podnosi, obrócił się a to żołnierz wrogi, staje naprzeciwko niego i z groźnie wyglądającą miną przybiera pozycję bojową. Kane zacisnął zęby, złożył pięść i z całej siły przywalił dla wroga w twarz. Banda azjatów się rozpierzchła jak kurki do kurnika uciekają, a on patrzył na oszołomionego żołnierza. Sięgnął w bok i znalazł nóż. Wzniósł go rytualnie do góry i zatopił z całej siły w twarz. Powtórzył kilka razy wściekle tocząc pianę i łamiąc prawie zęby przez ich zaciskanie. Gdy po dziesięciu wcięciach osunął się na bok, zauważył, że piecze go ręka. Trzymał w niej duży kawał szkła a krew spływała mu po całej dłoni. Obok zaś miał trupa jakiegoś bezdomnego, śmierdziało od niego gorzej niż odchody słonia. Wstał i się otrząsnął. Rozejrzał się nerwowo dookoła. Zacisnął obie dłonie, jedną kalecząc jeszcze bardziej zielonym szkłem. "Tym razem jak dyktuję sobie warunki" krzyczał w myślach coraz głośniej oddychając.                                                                                                                              - Tym razem ja sobie dyktuję warunki... - syczał do siebie.                                                                                  Pewnym krokiem szedł do wejścia z kawałkiem szkła w dłoni i wściekle uderzył w drzwi drugą ręką stają w rozkroku przed wyjściem i oglądają wściekle spod łba klub.                                                    - Ej Dmitrij, on tu znowu jest.. - mruknęła jedna niebieska koszulka do drugiego.                                   - Mówiłem już żebyś spierdalał - wstał ten sam człowiek co za pierwszym razem starał się pozbyć delikwenta. - Mam ci rozkwasić łeb baseballem żebyś kurwa zrozumiał?                                                     - Żaden... Ruski... Ani... Jakiś pierdolony... Azjata... Nie będzie mi... dyktował warunków... JAK MAM CHODZIĆ SOBIE W BARZE! - wykrzyknął wściekle Kane delikatnie skręcając głowę w stronę oponentów.                                                                                                                                                                             - A mi jakiś amerykańczyk nie będzie truł dupy i rozpierdalał baru bo jest PIJANY - odkrzyknął ten sam "biały". - Ostatnia szansa żebyś wyszedł stąd w jednym kawałku... - powiedział już trochę spokojniej.                                                                                                                                                                Całą czwórka wstała od stołu, ten który wstał uprzednio teraz zaciskał rękę na rękojeści opartego o stół baseballa.                                                                                                                                                                     - Raz... - zaczął liczyć. - Dwa...                                                                                                                                           Kane stał cały czas w tej samej pozycji czekając na jego ruch.                                                                           - Ostatnie moje słowo! - zagroził mając już rękę na rękojeści. - TRZY!                                                            "Biały" wystrzelił w jego kierunku. Wzniósł do góry swój kij zanim jednak zdążył wyłożyć swój cios, Kane zrobił szybki krok do przodu i trzy razy wściekle wbijał mu trzymany w zakrwawionej ręce kawałek szkła w szyję. Biały garniak zalał się szkarłatem a koledzy właśnie zarżniętego człowieka oniemieli. Kane kiedy zobaczył, że wbił szkło tak głęboko, że nie opłaca się go wyjmować, chwycił kij i stanął w podobnej pozycji tylko z baseballem skierowanym w dół.             - Ktoś jeszcze chce mi dyktować warunki?! - wykrzyknął.                                                                                    - Kurwa mać na niego! - wywrzeszczał wściekle tak samo ubrany koleś i cała trójka rzuciła się po kolei na Kane'a.                                                                                                                                                                    Okularowy pchnął kijem w brzuch pierwszego przeciwnika i wykończył go uderzeniem w głowę z całej prędkości jaką mógł nabrać kij ze wzniesionych rąk. Krew poplamiła jego niechlujne ubranie, ale właśnie nacierał kolejny nieprzyjaciel. Zablokował jego cios gazrurką w połowie jego jego wyprowadzania, pchnął trzymając baseballa w dwóch rękach na następnego i rzucając kijem w leżącego chwycił gazrurkę i skasował kolana następnego. Na koniec doprawił to soczystym zmiażdżeniem jego twarzy nogą paroma kopniakami. Ostatni wypuścił broń z rąk i odsunął się na dwa kroki. Dla Kane'a nie był to problem. Rzucił w niego gazrurkę, a gdy ten odruchowo ją złapał soczyście wbił pięść w jego żuchwę łamiąc kości policzkowe i szczękę. W przypadkach trzech na czterech - śmierć. Kane chwycił z powrotem swój ostatni oręż i wlazł na ladę barmana. Barman leżał skulony zasłaniając głowę rękami i trzęsąc się jak dziecko. Rudowłosy tylko burknął:                                                                                                                                                 - Chodź, wychodzisz stąd.                                                                                                                                                 Barman z ogromnym niedowierzaniem zaczął ściskać dłoń Kane'a i przechodząc przez ladę uśmiechał się do niego. Kane robił to samo jednak gdy barman się obrócił położył broń na ladzie, wziął za włosy i energicznie z całych sił uderzał jego głową o blat cedząc po kolei:                   - Ty! Chuju! Jebany! Chciałeś! Mnie! Wyruchać! Zostawić! Na! Pastwę! Tych! Ruskich! Suk! Je! Bań! CU! - skończył gdy zobaczył, że z głowy została już tylko połowa a na twarzy miał kawałki jego mózgu. Otarł twarz z krwi, potu i innych ludzkich resztek i ponownie chwycił za oręż idąc do pokoi prywatnych. Pierwszy Obfitował w trzy panie i jednego podobnie do reszty "białych" ubranego czarnoskórego. Jednak ten miał już różową koszulkę. Kane odsłonił czerwone zasłony, rzucił gazrurką w murzyna, chwycił dwie kobiety za gardła i robił ich głowy o same siebie. Ostatnia starała się uciec jednak została żywą tarczą chroniącą rudowłosego przed wracającą gazrurką rzuconą przez czarnego. Ten przeskoczył dystans pomiędzy nimi i próbował uderzyć z całym impetem w twarz bohatera, jednak Kane złapał go w porę za gardło i podniósł do góry, wyjął wytłumiony pistolet zza jego pasa i rzucił na ziemię kończąc jego żywot strzałem w głowę. I tak po kolei do kolejnych pokoi, strzelał, kończył ręcznie i zabierał amunicję. Gdy pokoje się skończyły a w tym i osoby do zabicia, postanowił odwiedzić kierownika.                                                  Otworzywszy drzwi z nogą zaskoczył nagiego otyłego właściciela i kierownika jednocześnie podczas oglądania pornografii. Kane tylko krzywo spojrzał celując pistoletem w jego stronę. Z telewizora słychać było tylko jęki kobiety i mężczyzny świadczące o niezwykle przyjemnej dla męskiej strony kopulacji. Dźwięki ucichły gdy okularowy przestrzelił TV na wylot.                                Nagi właściciel podniósł ręce do góry i ukrył się tak, aby dolna część ciała była za telewizorem. Kane tylko wycelował pistolet w niego i powiedział:                                                                                            - Dlaczego nie mogłem spokojnie się tu napruć i zasnąć w łazience? Przecież tak robi dobry kurwa każdy dobry klient.                                                                                                                                                 - J-ja nie nie mam nic z tytym wspólnegooo... - jąkał się. - Tttto jest rororosyjska mamafia... Nnnie zabijaj mnie... mam żonę i dzieci na utrzymaniu... - Kulił się oczekując na strzał.                      - To przekażę im wiadomość, że ich bardzo kochasz, podoba ci się otyły zboczeńcu? - pretensjonalnie zapytał Kane.                                                                                                                                         - Ttttak... - wyjąkał właściciel. - Zzzaraz... Jak to przekażesz, aaaa ja?                                                          - Ty kurwa odpowiesz za nędzną jakość obsługi twojego lokalu - to mówiąc Kane strzelił kierownikowi w szyję dwa razy po czym odwrócił się i zamknął drzwi do biura.                                        Sięgnął jeszcze ręką za ladę przy wyjściu wydobywując stamtąd kolejną butelkę szkockiej. Na wyjściu jednak spotkały go dwa radiowozy i czterech funkcjonariuszy policji celujących w niego z broni palnej i krzyczących:                                                                                                                                                - ODŁÓŻ BROŃ I POŁÓŻ SIĘ NA ZIEMI!                                                                                                                          Jednak dla Kane'a była już tylko jedna opcja wydostania się z tej sytuacji...

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 01, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Opowieści z miejskich treściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz