I

1.2K 107 21
                                    

Tak naprawdę, Draco nie wie, kiedy to wszystko się zaczęło.

Kiedy zaczął gnić, psuć się jak wadliwy owoc i błądzić na dobrze znanych ścieżkach.

Podejrzewa, że już we wczesnym dzieciństwie — chociaż starszemu Draconowi ciężko to przyznać. Trudno mu odrzucić ten pojedynczy skrawek Idylli, a raczej jej namiastki. Nie chce zrywać przetykanych srebrnymi nici lekkich tkanin, którymi okrył dziecięce lata. Nie chce pozbywać się pozorów, muru, zbudowanego przez lata tylko po to, by mieć punkt zaczepienia w najgorszych momentach.

Wie, że powinien to zrobić. I tak minęło już zbyt wiele lat. Zbyt wiele widział, zbyt wiele doświadczył i przeżył. Jest za stary na oszukiwanie.

Może początek zawdzięcza swojemu ojcu. Raczej nie matce — pamięta jej troskliwe spojrzenia i stęsknione dłonie, owijające jego zziębnięte ciało w koc. Jej zmarszczone brwi i opadłe kąciki ust. Ból wypisany w drżących nadgarstkach i wypukłych kościach policzkowych.

Wspomnienia z ojcem są niezwykle wyraźne. Lucjusz, zabierający go pewnego mroźnego dnia na polowanie. Każący mu zabijać ptactwo, jakby strzelał do zwykłych puszek. Stanowczy, surowy, oślepiony ideami i zgubnymi wartościami. Fioletowe dłonie. Plamy krwi na spodniach. Strach. Ogromny strach, a potem żałość.

Pamięta, jak uciekał wzrokiem, by tylko nie patrzeć na przebite ciała ptaków. Tkwiła w nich ta bezduszna, obca śmierć, której wcześniej nie widział. Gdy umierał dziadek, został odesłany do swojego pokoju, zamknięty na klucz, a na pogrzebie guwernantka pokazywała mu pod ławką obrazki z kolorowej książeczki, by nie zwracał uwagi na to, co się działo.

Tkwiła w nich pustka. Pustka, której nigdy nie doświadczył.

Lucjusz zmuszał go do patrzenia. Kazał złapać ptactwo za karki i wrzucić do worków, a potem wyjmować kule.

Draco to zrobił. Matka prosiła, by był posłuszny ojcu, a on był przede wszystkim posłuszny matce. Trzęsły mu się nogi, ręce, broda. Ale stał tam i w milczeniu przepatrywał ciała niewinnych istot.

Dopiero po kolacji się rozpłakał. Wciskał twarz w poduszkę, by tylko nikt go nie usłyszał i łkał, nie mogąc wyzbyć się z pamięci widoku martwych ptaków. Zakrwawionych piersi. Zwieszonych dziobów.

Płakał po każdym polowaniu, a przy śniadaniu przybierał chłodną maskę i posłusznie wysłuchiwał ojca, który zdawał się mówić jedynie o tym.

Nawet matka nie wiedziała, jak Draco w środku się rozpadał. Jak wydawało mu się, że ma krew na rękach i nigdy już jej nie zmyje. Jak nocą siedział przyklejony do szyby, nie potrafiąc zasnąć przez kłębiące się koszmary. Jak zaczynał wzdrygać się na dźwięk głosu Lucjusza.

Bał się własnego cienia.

A Malfoyowie udawali, że nigdy się nie lękają.

Więc on też udawał.


a/n całkiem niespodziewana publikacja — zresztą tak jak pomysł. stwierdziłam jednak, że forma jest tak przyjemna w pisaniu, że pomoże mi odpocząć od spaceru i trochę pobawić się słowem. rozdziały będą miały podobną długość. co do regularności, to wiecie, jak to czasem bywa, ale postaram się publikować tak często, jak tylko będę mogła.

do następnego!

Dusza grzeszna ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz