Rozdział 7

837 48 2
                                    

- Dzień dobry Aria. - Otwieram zaspane oczy. Promienie słoneczne niecierpliwie próbują wedrzeć się przez rolety w moim pokoju. Wstaję wciąż nieobudzona, wodząc nieprzytomnym wzrokiem w tę i we wtę. Mama podaje mi kubek gorącej herbaty. Nigdy tak nie robiła.

Dziwię się lekko i biorę kubek z jej rąk.

- Dzień dobry - odpowiadam niechętnie. Nigdy nie lubię wstawać rano. Tym bardziej, jeżeli w ten dzień trzeba iść do szkoły. Mam wrażenie, że ta przerwa świąteczna trwała jakieś 3 dni.

Odwracam głowę w stronę zegarka na stoliku nocnym. Jest cały zawalony moimi rzeczami: opakowaniem chusteczek do nosa, butelkami wody, obrazkami, zdjęciami i wszystkim, co udało mi się na nim postawić. Za niedługo będę musiała go posprzątać.

Ósma rano.

- Boże, powiedz, że nie idę dziś do szkoły. - Opuszczam głowę tak, że wisi mi bezwładnie na ramieniu.

- Dasz radę. Masz dzisiaj jakieś sześć lekcji. Jak wrócisz, możemy coś upiec. - Mruga do mnie.

- Mamo.

- Tak?

- Poważnie szkodzisz mojej diecie - mruczę.

- To znaczy nie? - pyta.

- Możemy. Upieczemy coś, ale na powrót taty - wzdycham lekko, odgraniając włosy z twarzy.

Mój tata pracuje opiekując się starszymi ludźmi w Phoenix. To całkiem niedaleko stąd. Wyjeżdża na dwa tygodnie i wraca do domu na dwa kolejne. Ja i mama zdążyłyśmy się przyzwyczaić do jego nieobecności. Teraz to normalne, może z początku było trochę dziwnie. Termin przyjazdu taty przypada na jutro. Miło by mu było, gdybyśmy razem coś zrobiły na jego powrót.

- Przebierz się szybko i zejdź na śniadanie. - Mama głaszcze mnie po włosach i wychodzi cicho z pokoju.

Postanawiam ubrać się w coś ładnego. Ostatecznie wybieram czarną spódnicę, jaką dostałam na gwiazdkę i mój ulubiony, bladoniebieski sweter. Po tym, idę do łazienki, na szybki przegląd stanu mojej twarzy i robię lekki makijaż. Po uczesaniu i pozostałych rzeczach dotyczących mojego wyglądu, nie ma śladu po dziewczynie, która przed kilkoma minutami wstała z łóżka. Zadowolona schodzę szybko po schodach i siadam do stołu. Mama już zrobiła mi kanapkę. Szybko jem posiłek, żeby zdążyć na czas. Mama wychodzi z domu jako pierwsza. Żegnam się z nią i zamykam za drzwi na klucz. Gdy już jej nie ma, podchodzę do szafki z lekami i wyjmuję kolorowe opakowanie z lekami na uspokojenie. Wyczytałam wczoraj w internecie, że w tym czasie mogę być bardzo niespokojna. Miałam niedawno grypę żołądkową.

Wlewam wodę do czajnika i parzę sobie zieloną herbatę. Ubieram się odpowiednio, żeby znów nie zamarznąc na mrozie. Takiej zimy nigdy nie było. Zawsze było zielono i mokro, czegoś podobnego do tego czegoś nie pamiętam. Na zewnątrz wszystkie chodniki są oblodzone, więc niełatwo będzie się nie wywrócić. Idę więc powoli, uważając, by nie zaliczyć upadku. Znając moje szczęście i kruche kości, złamię coś. Wyciągam z torby telefon. Mam sms'a od Jul.

Jak pierwszy dzień? Nie wściekaj się na mnie za tamto. Proszę cię. Poradzimy sobie z pierwszym dniem i z pozostałymi rzeczami, prawda? Zawsze sobie radzimy, co nie?

- Jul

Przykładam rękę do czoła. Wybaczę jej. Już wybaczyłam. Nie możemy iść naprzód, cały czas rozgrzebując przeszłość.

Znowu spoglądam przed siebie. Ludzie krzątają się i spieszą do pracy. Każdy nie chce tam iść, widać to na pierwszy rzut oka. Wszyscy wyglądają na zaspanych.

Beyond WordsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz