63. Żądza mordu.

82 16 0
                                    

{RUBY}

SOBOTA, 7 CZERWCA

     Śledziłam wzrokiem, co się wokół działo, utrzymując ciągle młodą Anomalię w bólu. W tamtym momencie Michael akurat zasłaniał mnie swoim ciałem przed walczącymi wiedźmami, które nie zwracały już uwagi na innych. Juliette i Lissa na zmianę atakowały Gregory'ego, rzucając w jego kierunku ognistymi kulami lub manipulując wyrastającymi spomiędzy kostek brukowych pnączami. Cała akcja rozgrywała się między nimi bardzo szybko – w jednej chwili czarownik znajdował się w jednym miejscu, w drugiej znikał nam z oczu, by zaraz pokazać się po drugiej stronie alejki. Staraliśmy się więc być czujni i unikać ich ataków.

     Hinduska leżała na ziemi i jęczała z bólu, trzymając się za głowę. Odgradzał nas od niej ogień Adriana, ale mimo to nie czułam się bezpiecznie. Nasz przyjaciel nieopodal tarzał się po ziemi i okładał na pięści z jakimś niezidentyfikowanym dla mnie chłopakiem, chyba zwykłym Izolowanym. Obok bliźniaczki walczyły ramię w ramię z dwoma facetami – jeden z nich z pewnością był czarownikiem. Emmeline atakowała swoim śmiercionośnym ogniem, a Susannah zręcznie odpierała wszelkie ataki. Yvonne pobiegła gdzieś między groby i zniknęła w ciemnościach, a Samantha zajęła się dwoma facetami, braćmi, którzy z niewiadomych dla mnie przyczyn mieli rękawiczki. Matka bliźniaczek uniosła ich siłą woli, zderzyła ze sobą i rzuciła w dwie przeciwne strony. Patrzyłam na to urzeczona... i przerażona niedbałością, z jaką uczyniła to wiedźma. Po tym Samantha dołączyła do Gregory'ego, który chwilami również rozdwajał się i roztrajał jak wcześniej Lissa.

     Płomienie sprawiały, że było mi duszno, ale nie miałam odwagi się od nich odsunąć. Dawały mi nikłe poczucie bezpieczeństwa, podobnie jak Michael chroniący moich tyłów. Wszystkie kości w moim ciele mrowiły od nadmiaru mocy, który przelewałam na Hinduskę. Z nosa ciekła mi krew i czułam, że podobnie zaczęło się dziać z moimi oczami. Słabłam z każdą chwilą, ale nie mogłam przestać.

     Czarownik walczący z Emmeline prawie wpadł w płomienie Adriana, ale w ostatniej chwili udało mu się je ugasić. Padł na ziemię otoczony parą, bardzo blisko mnie. Odskoczyłam od niego z krzykiem, lekko się dekoncentrując. Hinduska na chwilę poczuła ulgę, ale zaraz znów zesłałam na nią ból. Michael przytrzymywał mnie i zaczął się cofać, ciągnąc mnie za sobą. Chciał jak najbardziej nas odseparować od walczących. Poddawałam się jego woli, widząc, że Emmeline rzuciła się z powrotem na czarownika i zacisnęła dłonie na jego szyi. W ostatniej chwili została od niego odepchnięta mocą. Susannah na szczęście zamortyzowała jej upadek, odrzuciwszy chwilę wcześniej drugiego wroga na groby Bogu ducha winnych ludzi.

     Adrian został znokautowany przez swojego przeciwnika, który kilkoma ciosami powalił go na ziemię i złamał mu chyba nos. Mój przyjaciel zaczął zwijać się na zimnym bruku, całkowicie bezbronny. Izolowany przez chwilę jeszcze stał nad nim zdezorientowany, jakby wcale nie znajdował się w oku cyklonu, po czym rzucił się biegiem w stronę krypty Wrightów. Michael i ja na ten widok przystanęliśmy.

     W stronę Adriana czołgał się jeden z braci odrzuconych przez Samanthę. Z wściekłością, która odbijała się na jego twarzy w świetle ognia i latarni cmentarnych, pełzł w kierunku trzymającego się za nos chłopaka. Po drodze zdjął jedną z rękawiczek, a kiedy Michael to zauważył, aż wciągnął głośno powietrze ustami.

     – Przecież to Ashland!

     Zajęło mi chwilę, by zrozumieć, co miał na myśli. Ashland. Ashland.

     Ashland.

     Przypomniały mi się wieczory, kiedy z chłopakami siedzieliśmy i czytaliśmy oficjalny spis rodzin Izolowanych w Mabsfield. Wśród nich, o ile dobrze pamiętałam, byli Ashlandowie. Izolowani, którzy potrafili... wstrzymać czyjeś funkcje życiowe. Czyli... zabić.

The Witching HourOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz