Capítulo 27

1.3K 87 17
                                    

Było jeszcze ciemno, kiedy krążąc po korytarzu wpadłam na Berlina. Ostatnim czego chciałam to spotkać właśnie go. Właściwie liczyłam, że będę tutaj całkowicie sama. Musiałam zastanowić się nad tym, czego nie dowiedziałam się od swojego brata. Te wszystkie zdania, które mi powiedział były, jak części jakiejś piekielnie trudnej zagadki. Cholernego rebusu, który chciałam za wszelką cenę rozwiązać.

– Znowu uciekasz? – zapytał mnie.

– A spierdalaj – syknęłam pod nosem, wymijając go.

– Przepraszam, co powiedziałaś? – Usłyszałam, jak zawrócił i ruszył za mną.

Silnie popchnęłam drzwi damskiej toalety, niknąc za ich powłoką. Kiedy zamknęły się, naparłam na nie, wiedząc, że będzie chciał tu wejść za mną.

– Jeżeli zaraz nie otworzysz tych drzwi, strzelę w nie – zagroził.

– To mnie przedziurawisz.

– To cię przedziurawię.

– No to spróbuj.

– Ostrzegam cię, Savana. – Usłyszałam kliknięcie, odblokowującego się magazynka.

– A ja ci proponuję, żebyś to zrobił. – Zamknęłam oczy. Serce podeszło mi pod samo gardło, ale silnie się trzymałam.

Pod ciemnymi powiekami coś mi jednak zalśniło. Taka jedna niewielka myśl. Iskierka, która sprawiła, że otwarłam prędko drzwi od łazienki i jeszcze szybciej chwyciłam Berlina za kombinezon, wciągając do pomieszczenia.

Łazienka była z tych jednoosobowych. Nic prócz szafki ze zlewem i toalety się w niej nie znajdowało. Pchnęłam Berlina na zamkniętą klapę, a następnie trzymając go silnie za barki, pochyliłam się nad nim i warknęłam:

– Co wiesz o moim bracie?

Musiał coś wiedzieć. Cokolwiek. Byli przecież zespołem, prawda? Jeżeli mój brat nie chciał mi mówić, chciałam wypytać każdego, kto przez te kilka lat spędził z nim więcej czasu niż ja.

– Jeżeli chciałaś być ze mną sam na sam, nie musiałaś...

– Zamknij się – wycedziłam. – Gadaj, co o nim wiesz.

Uśmiechnął się swoim triumfalnym uśmieszkiem.

– Nie sądziłem, że kiedykolwiek spodoba mi się, kiedy to kobieta jest na górze.

– Mów, bo inaczej... – wrzasnęłam, lecz ten prędko mi przerwał:

– Bo inaczej co? – Poprawił się na toalecie, czym zbliżył swoją twarz do mojej. Przypatrzyłam się mu uważnie. Był w szczególności rozbawiony, poza tym ciągle przyglądał się moim wargą. Wiedziałam, że choćbym krzyczała i wrzeszczała, dla niego nigdy nie będę wystarczająco przerażająca. Zresztą nie chciałam, żeby moje wrzaski zwołały resztę.

Musiałam go przestraszyć w inny sposób. Kątem oka spojrzałam na pistolet ukryty w niezapiętej pochwie.

Zwilżyłam dolną wargę, lekko ją przygryzając.

– Bo inaczej... – kontynuowałam z zadziornym uśmieszkiem na ustach, schylając się do jego klatki piersiowej. Uśmiechnął się szerzej, lekko przymykając oczy.

Gwałtownym ruchem wyciągnęłam pistolet i wycelowałam nim w niego.

– Bo inaczej pogadamy – dokończyłam, już z poprzednią wściekłością. Broń również go nie przestraszyła. Oparł się luźno o ścianę za jego plecami i z szerokim uśmiechem zapatrzył we mnie. – Mów, co wiesz o moim bracie, bo w innym razie kulka w łeb.

Time for change | LA CASA DE PAPEL | BerlinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz