4. Diabły wyszły z piekła.

2.2K 138 249
                                    

Miłość w postaci komentarzy= 5 Rozdział w niedziele/poniedziałek dodałam w poprawionej wersji pewien wątek w spotkaniu Gaby i jego przyjaciela...

Twitter; #unstoppablewatt

***

    Człowiek już był tak zaprogramowany, że przywiązywał się do tego co mu bliskie i drogie, a później rozczarowywał, gdy to odchodziło. Gdy niespodziewanie tracił ukochane osoby i zdawał sobie sprawę, że nic nie trwa wiecznie, a piękne chwile były tak ulotne i kruche. W jednym momencie mieliśmy szczęście, a w drugiej ono uciekało. My staraliśmy się je gonić, ale z każdym krokiem ono się oddalało, aż wreszcie było już poza naszym zasięgiem. Czekaliśmy aż wróci, ale prawda jest taka, że człowiek niczego sam nie dostanie. Szczęście nie przyjdzie i nie zapuka ci do drzwi, ani nie wpadniesz na nie na ulicy i przypadkiem z tobą zostanie. To tak nie działało.

    I tutaj pojawiało się pytanie; gdzie tutaj jest sens ludzkiej egzystencji?

    Przez większą część życia się po prostu z nim męczyliśmy, aby na koniec umrzeć. Szczęśliwe momenty niekiedy można było policzyć na palcach rąk, a tak szybko one przemijały. Bo wszystko co dobre szybko się kończyło. Tak- życie było usłane różami, ale te przepiękne kwiaty miały kolce i na każdym kroku zadawały rany. Jeden zły ruch i polewała się krew.

    „Rodzimy się by żyć, żyjemy by umierać."

    Wróciłam do Valonlea, aby odkryć prawdę. Wymierzyć sprawiedliwość tym, którzy ranili innych, czerpiąc z tego niewyobrażalną satysfakcję. Głupcy łaknęli szczęścia, nie spodziewając się porażki. Przyjechałam, bo musiałam rozwiązać sprawy, których inni nie potrafili i które zamiatali pod dywan. Jakby nie były warte czasu, co jest absurdem, bo rozgrywało się tutaj o ludzkie życie. Czy to była taka drobnostka, że ludzie nie byli tym zaaferowani? Tak mało znaczyło czyjeś istnienie?

    Tym razem to ja przegrałam w tym pojedynku z Rafaelem, bo to on osiągnął sukces, wyprowadzając mnie z baru babci, zostawiając ją tam na pastwę losu.

    – Jak możesz ich tam z nią zostawić? – Krzyknęłam wreszcie, gdy wyciągnął mnie na zewnątrz przez tylne drzwi.

    Puścił wreszcie mój nadgarstek, więc od razu się za niego złapałam, rozmasowując obolałe miejsce. Skrzywiłam się, spoglądając na niego z pretensją. Ten jednak olał mnie, patrząc na coś ponad moim ramieniem. Wciąż nie okazywał większych emocji, po prostu był rozdrażniony. Bo ja w ogóle, cholera, nie byłam.

    – Uspokoisz się wreszcie? Ile ty masz lat, że tak panikujesz? – zapytał, pocierając swoją żuchwę i nad czymś myśląc. Wreszcie spojrzał na mnie, a jego ciemne ślepia zmierzyły moje ciało. – Z wyglądu dałbym ci dwudziestkę, ale z zachowania panikę dziesięciolatka – dodał chamsko, wreszcie krzyżując ze mną wzrok po tym, jak nieprzyjemnie pogapił się na moje ciało.

    Jego oczy przeszywały mnie do szpiku kości, przewiercały się przez moją czaszkę, zatapiając mnie w głębi swojego brązowego spojrzenia. Jego tęczówki były tak ciemne, niczym gorzka czekolada, a pod innym kątem, gdy światło nie padało na nie, źrenice się w nich gubiły, przez co wyglądało, jakby miały czarny kolor. Piekielne oczy i piekielny człowiek.

    – Zależy mi na mojej rodzinie, to panikuję – warknęłam, unosząc hardo podbródek i krzyżując ręce pod biustem, chowając się w swojej skorupie.

    Nie miałam ochoty na wchodzenie z nim w dyskusję, ale sam się o to prosił. No inaczej się po prostu nie dało. Jak mogłam nie panikować, kiedy moja rodzina została sama z jakąś bandą nieprzyjemnych facetów. Każdy by się martwił, a temu to wisiało.

DIMNESS IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz