06 ♠ Koniec

36 6 31
                                    

Kiedy czuł, że z jakiegoś powodu opadał z sił, wtedy przypominał sobie ten ogrom upokorzenia oraz rozczarowania, tę falę rozpaczy, jaka ogarnęła podczas tej felernej biesiady.

Przypominał sobie nienawiść do Odyna, jaką poczuł w swych trzewiach. Poczuł niechęć do Thora, który niczym osioł, podążał za złymi wyborami wszechojca. Przypominał sobie, jak bardzo poczuł się nikim,

I przypominał sobie obietnicę złożoną samemu sobie, że już nigdy nie dopuści do czegoś takiego, będąc zawsze w gotowości. Że zemści się po wsze czasy, tak spektakularnie, że Asgardczycy zapiszą sobie jego wyczyny w historycznych księgach.

Od tamtej nocy Loki zamknął swą wrażliwość oraz chęć odkrywania nowych rzeczy na klucz, przy okazji uwalniając swój talent do intryg, knucia, chorą ambicję i pragnienie pokazania, gdzie miejsce Thora i Odyna. Całe życie czuł się gorszy, omamiany pięknymi słowami matki, ze tylko tak mu się wydawało.

Nie wydawało mu się. Tak po prostu było.

A potem dowiedział się, że tak naprawdę mógł umrzeć i dziwił się, że mu nie pozwolono. Nie odczuwałby ciągłego odrzucenia – choć teraz znał powód. Bycie księciem Jotunheimu musiało obrzydzać Odyna, dlatego tak wielbił swojego pierworodnego.

Pierworodnego. I jedynego. Nie dość, że Laufeyson całe życie czuł się gorszy, to okazywało się, że okłamywała go jego własna matka. Matka? Czy aby na pewno?

Tyle lat wśród oszustów, tyle lat wśród łgarstw... jak śmiał nazywać się bogiem kłamstw, skoro nie wyczuł, że coś było nie tak? Przynajmniej pewne wydarzenia z życia stały się dla niego jasne, lecz oprócz chęci zemsty i ambicji, zaczął kierować się czymś jeszcze.

Pragnieniem posiadania Tesseractu. Och, co za moc! Moc, na którą Laufeyson zdecydowanie zasługiwał. Książę Asgardu, książę Jotunheimu, bóg kłamstw... Brunet nie mógł uwierzyć, że swego czasu czuł się gorszy niż półbóg, który nawet nie był jego bratem.

Teraz często się z tego śmiał.

Nie dość, że zapragnął Tesseractu, to Kamień Umysłu zdawał się tak samo fantastyczny. Prezent od Thanosa w ramach zniszczenia Midgardu okazał się doprawdy godny Lokiego...

I tylko ten jeden raz ogarnęła go wątpliwość, czy aby na pewno właśnie tego od siebie oczekiwał? Przecież pamiętał, jak w zamierzchłych czasach, które uparcie próbował wymazać z pamięci, pomógł temu małemu chłopcu. Pamiętał zachwyt spowodowany niecodziennymi umiejętnościami księcia, pamiętał te miłe słowa i czyste uwielbienie, podyktowane zwykłym gestem, jaki Loki uczynił względem niego.

Zastanowił się, co z tym chłopcem? Czy go wspominał? Czy powiedział o niezwykłym spotkaniu z nim ciotce? Czy również kiedyś komuś pomógł? Tak, myślał o chłopcu bez rodziców, bo jak się okrutnie okazywało, byli do siebie zaskakująco podobni. Dwie sieroty z innych światów.

A potem Laufeyson uznał, że to jedno życie mógł poświęcić. Chociaż nawet nie miał pewności, czy chłopakowi udało się przeżyć na Midgadzie, może nie? Przecież nie zburzy szczegółowego planu dla jakiegoś chłystka, którego widział raz w życiu?

A jednak to jedno, krótkie zwątpienie sprawiło, że potem w asgardckim więzieniu dużo nad tym dumał, dochodząc do różnorodnych, często niepasujących do niego samego wniosku. Jakby ta wrażliwa część Lokiego wymykała się ze złotej klatki, którą stworzył w swoim lodowym sercu.

Jednak Laufeyson nie znał przyszłości, więc skupiał się na teraźniejszości.

Otwierając portal na Midgard, czuł się panem i władcą, czuł się doskonale, czuł się w swoim żywiole. Obserwował ciemną dziurę, rosnącą i rosnącą, widział żołnierzy Chitauri, którzy niszczyli Ziemię. Uśmiechał się, oddychając spokojnie niczym w stu procentach spełniona istota.

the second  ||  [Loki Laufeyson]Where stories live. Discover now