Biegł przez las, jakby od tego zależało jego życie, strach ucinał oddech, mimo że było już po wszystkim. Po całej akcji, kolejna baza Hydry została obrócona w gruzy, bolesne wspomnienia wróciły, kiedy przeprowadzili atak, wszystko wydawało się takie znajome, niebezpieczne, lecz nie pozwolił się temu opanować, wiedząc, że życie kolegów i ukochanego zależy od jego celności i skupienia. Zachował wyuczony spokój. Teraz, po misji, kiedy mógł pozwolić sobie na oddech... nie potrafił go zaczerpnąć. Zniknęło żołnierskie opanowanie, przygniótł je lęk o Steve'a. Rozdzielili się podczas wykonywania zadania i dopóki go nie zobaczy, nie odetchnie.
Musiał wiedzieć, że nic mu nie jest, że go nie zranili... potrzebował na niego spojrzeć, uspokoić się jego obecnością... Boże... tak się bał, tak bardzo się o niego bał... Nie miało znaczenia, że przyjaciel jest wyszkolonym, umięśnionym żołnierzem. Postrzegał go przez pryzmat miłości, dla niego był delikatny, piękny... wciąż pozostawał jego małym Stevie'm, można go skrzywdzić, mógł zostać ranny. Mgliście pamiętał o jego sile fizycznej, zręczności... wiedział o tym... wiedział... ale nic nie mógł poradzić na to, że miłość kazała mu się o niego bać.
Narzucał sobie tak szybkie tempo, jakie tylko mógł znieść jego organizm, mijał kolejne drzewa, oddychał ciężko, wytężał wzrok, pozostając czujnym na najmniejsze poruszenie. Musiał do niego dotrzeć... wiedzieć, że nic mu się nie stało... Steve, kochanie... tak bardzo potrzebował go zobaczyć, dotknąć, upewnić się, że jest cały i zdrowy, nietknięty przez wroga. Dopiero wtedy będzie mógł odczuć ulgę, lecz teraz... tak bardzo... się bał...
Wreszcie go dostrzegł, idącego powoli z naprzeciwka i natychmiast się zatrzymał, wpatrując się w niego i oddychając szybko, opanowało go poczucie wymęczonego spokoju. Teraz gdy już go odnalazł, ulga wręcz pozbawiła go sił, miał wrażenie, że jeśli się poruszy, od razu się przewróci. I wtedy to Steve zaczął biec, pokonał dzielącą ich odległość i wreszcie mógł przy nim być. Jedną dłoń wplótł w jasne włosy i lekko na nich zacisnął, drugą ułożył na ramieniu, chcąc się w niego wczuć... kochanie... Steve, kochanie... a przyjaciel objął go za plecy i zaczął lekko gładzić. Trochę brakowało mu tchu, lecz bliskość koiła, pozwalała się wyciszyć, wczuć w ukochanego człowieka. Oparł delikatnie własne czoło o czoło ukochanego, delektując się wrażeniem bezpieczeństwa, zaufania i miłości, które dzielili. Tak blisko... tak blisko... Wsłuchiwał się w lekko niespokojny, lecz wolniejszy niż własny, oddech Steve'a... wczuwał się i dzięki temu mógł wyrównać kolejne wdechy i wydechy, synchronizując je z tymi przyjaciela.
Przechylił głowę, łącząc ich usta w ulotnym, subtelnym pocałunku... Boże... i uczuł jak Rogers się odwzajemnia, a jego wargi... takie delikatne, takie miękkie... Boże, cudownie zniewalający smak sprawiał, że zapominał się w bliskości. Pragnął być tylko tutaj, w tym lesie, z jedynym człowiekiem, który dawał mu poczucie szczęścia. Trzymał go lekko za włosy, czuł jego dłonie błądzące po plecach... jego dotyk, tak bardzo to kochał... tak kochał każdą możliwość zaznawania bliskości ze swoim Steve'm... istnieli tylko we dwóch, zatracali się w poczuciu zjednoczenia poprzez miłość. Uspokajał się, delektował ulotnymi muśnięciami jego warg... Boże... Boże, skarbie... pocałunek był powolny, składający się z powierzchownych zetknięć ust, a jednak wynikał z całej głębi ich więzi, wzajemnego oddania, miłości.
Tak blisko, tak delikatnie... i naraz subtelne przeżywanie przeobraziło się w nagłe, gwałtowne pożądanie, nie spodziewał się tego, po prostu... w jednej chwili... musiał poczuć mocniej. Pogłębił raptownie pocałunek, wsunął niecierpliwie język w usta Steve'a... Boże, chciał się z nim kochać... teraz... a to, że partner odpowiedział porywczością swoich równie spragnionych warg jedynie jeszcze bardziej go nakręciło. Ocierał aktywnie językiem o jego podniebienie, a w gardle czuł jak on głęboko penetruje je swoim... Boże... Steve, o Boże... zacisnął palce silniej na jego włosach, bardzo mocno... tak gorąco, tak gorąco... a ukochany jęknął mu w usta. Całowali się żarliwie, nieopanowanie... impulsywnie... przestali myśleć, zatracali się w sobie wzajemnie.
CZYTASZ
Stucky: Piękno w sercu
FanficMiał szesnaście lat, kiedy zaczął rozumieć, że patrzy na swojego najlepszego przyjaciela bardziej uczuciowo niż miał odwagę sobie na to pozwolić. Od zawsze go kochał i wiedział, że również jest kochany. Byli dla siebie najbliżsi i nikt nie znaczył d...