70. Utracona młodość.

89 13 3
                                    

{MIRANDA}

CZWARTEK, 12 CZERWCA

     Zapukałam do ciemnych drzwi i przełknęłam głośno ślinę. Dom Ashlandów znajdował się w eleganckiej dzielnicy w północnej części miasta i w zasadzie nie odstawał od tutejszej zabudowy. Był o wiele bardziej zadbany niż ten babci, a przed budynkiem można było zobaczyć oczko wodne z kolorowymi rybkami i krzaczki z czerwonymi różami. Było mi nieswojo i denerwowałam się spotkaniem z wujostwem, którego nie znałam i o którym przez większość mojego życia nie wiedziałam.

     Drzwi otworzył mi wysoki mężczyzna, uderzająco podobny do Thomasa. Od razu domyśliłam się, że był to jego starszy brat, Edward Ashland. Kilka dni wcześniej babcia opowiedziała mi o współczesnej rodzinie Ashlandów – o dwóch starszych braciach Thomasa, ich żonach i dzieciach. Wiedziałam więc mniej więcej, z kim miałam do czynienia.

     Musiałam wydawać się przestraszona, bo pan Ashland uśmiechnął się uspokajająco i odezwał się łagodnym tonem:

     – Dzień dobry, w czym mogę służyć?

     – Ym... Dzień dobry. – Przestąpiłam z nogi na nogę, starając się nabrać pewności siebie. Wcześniej powtarzałam przecież w głowie, co powinnam powiedzieć. – Nazywam się Miranda Davenport i jestem... wnuczką Elanie Millins.

     Uznałam, że najlepiej było przedstawić się w taki sposób, a dopiero później wyjaśnić dokładniej, z czyich genów tak konkretnie się składałam. Nie rozmawiałam o tym z Thomasem, bo od kilku dni nie pokazywał mi się na oczy, ale wydawało mi się, że sam popierałby ten pomysł. Albo próbowałby mnie odwieść od spotykania się z jego rodziną. To też było do niego podobne.

     Edward Ashland zmarszczył brwi, kiedy usłyszał o mojej babce. W jego głowie zapewne pojawiło się pradawne: „Żaden Ashland i Millins nie powinni się ze sobą wiązać – to zwiastuje tylko kłopoty".

     – Och... Tak? – Przyjrzał mi się uważniej. Widział moje oczy i miał potwierdzenie moich słów. – Jesteś może dziewczyną któregoś z moich synów? Jeżeli tak to musisz wiedzieć, że... Nie ma ich aktualnie w miasteczku.

     – Wiem. I nie, nie jestem tu ze względu na pana synów. Nie znam ich, tak szczerze.

     – Och, więc... Dlaczego...?

     – To sprawa rodzinna – powiedziałam, a w moim głosie było słychać zdenerwowanie. Byłam tego pewna. – Bardzo skomplikowana. Czy... mogłabym wejść? Nie chcę się wpraszać, ale...

     Pan Ashland przez chwilę przyglądał mi się niepewnie. Zaraz jednak uchylił szerzej drzwi i wpuścił mnie do środka z wymuszonym uśmiechem. W domostwie podobno nie było nikogo oprócz niego. Weszłam do domu z sercem w gardle. Tak bardzo się stresowałam, że aż zapragnęłam, by Thomas pojawił się przy moim boku. Po latach rozłąki pewnie nie poznawał już do końca swojej rodziny, ale przynajmniej miałabym w nim jakieś wsparcie.

     Wnętrze domu Ashlandów było równie eleganckie. Podłoga w holu wyłożona została jasnymi płytkami, obrazy martwej natury zdobiły ściany, a schody przypominały wodospad opadający do ziemi – przylegały do ściany i okryte były czerwoną wykładziną. Pan Ashland poprowadził mnie w stronę salonu, który również wydawał się wytworny. Wszystko przez ozdobne meble i odpowiednią ilość bibelotów, dzięki której dom nie przypominał antykwariatu. Wrażenie to potęgował też fortepian, który znajdował się w centralnej części pomieszczenia. Ciemny i lśniący zapierał dech w piersiach. Kiedyś grywałam na takim, ale nie należałam do grona utalentowanych muzyków.

The Witching HourOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz