ANGLIA
23 LIPCA 1847
– To ty – odezwał się wysoki, szczupły mężczyzna, obserwując uważnie postać, która przed nim stała. Na jego twarzy malował się szok i rozpoznanie. – To naprawdę ty.
Wiatr się wzmógł. Mimo że był środek lata ostatnimi czasy wieczory bywały dużo chłodniejsze. Mężczyźni stali w odległości kilku metrów od siebie na dużym tarasie. Tuż za ich plecami znajdowały się drzwi prowadzące do sali balowej. Obaj zdawali się uciec tutaj od tego hałaśliwego tłumu, który bawił się w najlepsze na przyjęciu, teraz nieświadomy spotkania, które właśnie się odbyło pod gwieździstym niebem.
Dżentelmeni przyglądali się sobie uważnie. Jeden z nich był blondynem o intrygująco zielonych oczach, które z niewiadomych przyczyn sprawiały, że nikt nie miał ochoty odwrócić od nich wzroku. Drugi wyglądał na speszonego, był wysoki, ale jego przygarbiona i skulona postawa wskazywała, że nie czuł się zbyt pewnie. To właśnie on wymówił bezwiednie „To ty" i nadal się zastanawiał, co go do tego popchnęło. Nigdy wcześniej nie zachował się tak grubiańsko w stosunku do innego dżentelmena. Nie tak został wychowany – był w końcu synem hrabiego i doskonale zdawał sobie sprawę, w jaki sposób poruszać się w towarzystwie. Tej nocy jednak widok tego mężczyzny uderzył w czułą strunę.
– Tak, to ja. W końcu się widzimy – odpowiedział z uśmiechem nieznajomy. Jego oczy jednak zdradzały dziwne zdenerwowanie. – Długo cię szukałem.
Syn hrabiego drgnął, usłyszawszy te słowa. Z niewiadomych przyczyn wzbudziły w nim niepokój. Zresztą nie tylko to napełniało go dziwną histerią – także fakt, że miał wrażenie, iż w swoim życiu odbywał już wiele takich rozmów. Dokładnie takich samych. Jego dwudziestojednoletnia pamięć nie była jednak w stanie przywołać mu do głowy odpowiednich obrazów, które mógłby uznać za dowody.
– Pan mnie szukał? A z jakiej przyczyny?
– Odrzućmy wszelkie konwenanse – rzucił dżentelmen, podchodząc do niego. – W obecnej sytuacji nie mają one zbytniego sensu.
Młodzieniec nie rozumiał, co ten dziwny człowiek miał na myśli.
– Słucham? Cóż pan opowiada...?
– Nie miej mi tego za złe – odparł cicho, a z jego twarzy nie schodził ten słodko-gorzki uśmiech. Stanął tuż przed przyszłym hrabią i złapał go za ramię. Młodzieniec jakby skamieniał – nie miał nawet odwagi, by się poruszyć choćby o milimetr. To także było dla niego nowe uczucie, ale jednak... znajome. – Ale właśnie taka jest wola tego nieba. Na pewno w innym życiu sobie o tym przypomnisz.
Nim młody mężczyzna zdołał zareagować, nieznajomy wbił palce prawej ręki w jego klatkę piersiową. Młodzieniec z zaskoczenia aż wciągnął powietrze, ale zaraz je wypuścił razem z niemym okrzykiem. Blondyn zakrył mu usta drugą ręką, by nikt nie usłyszał jego krzyku, ale było to działanie czysto prewencyjne. Chłopak w dosłownie kilkanaście sekund przestał oddychać, a jego funkcje życiowe się zatrzymały. Chwilę później tajemniczy nieznajomy ostrożnie położył ciało syna hrabiego na ziemię, tuż pod kamienną barierką tarasu, i niespiesznie obrócił się, by sprawdzić, czy ktoś go widział. Kiedy nie zauważył żadnego zainteresowania jego osobą, uśmiechnął się z ulgą i wstał, otrzepując ręce z niewidzialnego pyłu. Był wyjątkowo z siebie zadowolony.
Zwinnym ruchem przeskoczył barierkę i wylądował z gracją kilka metrów niżej, na kamiennej ścieżce. Mimo bólu, który promieniował od stóp wyżej, nie wydawał się przejęty tym, że właśnie zabił człowieka. Wręcz przeciwnie – zaczął iść dziwnie tanecznym krokiem w rytm muzyki, która dobiegała go z sali balowej, i wesoło pogwizdywać.
– No, mam więc spokój na najbliższe dwadzieścia lat – rzucił zadowolony w noc i zniknął w mroku.
CZYTASZ
The Witching Hour
ParanormalDRUGI TOM SERII O IZOLOWANYCH Mabsfield ciężko jest się podnieść po tragedii, która nawiedziła miasto rok temu. Mieszkańcy patrzą na siebie z rosnącą nieufnością, a w rodzinie Maxwellów dochodzi do rozłamu, który może wpłynąć na całe miasteczko. Na...