Nic mnie tu dłużej nie trzyma, spełniłem swój obowiązek i schowałem zwłoki Louisa do kontenera na śmieci, może nie jest to godny pogrzeb ale lepszy taki los niż zostawienie go jako pokarmu dla zombi.
-18:44.
Tyle pytań pojawiło się w mojej głowię, kim byli ci dwaj, kto jest ich szefem, gdzie pobiegli, co się stało z tym zmutowanym zombi, co spowodowało samą mutacje... Może kiedyś się tego dowiem, o ile dożyje. Dzień dobiega końca, nieubłagalnie zapada wieczór, na szczęście nie długo wyjdę z uliczek, może i tamci chcieli nas zabić ale drogę pokazali nam właściwą, pewnie nie spodziewali się kontry... z jego ręki wiele nie zostało.
-Heh.
Zapamięta sobie mnie, to dobrze, sam będzie chciał mnie odszukać a na to właśnie liczę.
Ostatnie minuty w uliczkach spędzam w ciszy przypatrując się odpadającemu tynkowi, popękanym i wybitym szybą, zmasakrowanym zwłoką i unikając przeszkód w postaci śmieci na ziemi.
Nigdy nie był to raj ale nigdy nie wyglądało to aż tak źle, chociaż... dawno mnie tu nie było, od kiedy...
-Rafał... dlaczego ty?
Miało to miejsce trzynaście lat temu, mieliśmy wtedy... po jakieś jedenaście lat, zawsze lubiliśmy się tu bawić, to było niczym przygoda, zawsze działo się coś przez co poziom adrenaliny nagle skakał do poziomu maksimum, raz uciekaliśmy przed jakimś psem, to raz gonił nas jakiś menel któremu podwędziliśmy fajki, nie było sposób się nudzić, jednak zmieniło się to dziewiątego grudnia, było dość chłodno, na domiar złego naszą skórę oblewał zimny powiew wiatru leczącego z północy, Rafał miał już gęsią skórkę jednak zdecydowaliśmy się zostać i dokończyć to co planowaliśmy - "Ze mną wszystko okay, zróbmy to." - tak mówił... - Dobra, bierzmy się do roboty - tak odpowiadałem...
Plan był prosty, utrzeć nosa paru łobuzów z naszej szkoły, terroryzowali całą szkołę a nauczyciele i dyrekcja nic z tym nie robili więc, postanowiliśmy się odegrać sami, ułożyliśmy specjalnie kupione petardy i fajerwerki na drodze i podłączyliśmy je do urządzenia które przyniósł Rafał, mówił że to jakiś mechanizm zawodowy dzięki któremu będziemy kontrolować wybuchy, do dziś nie sprawdziłem co to było... zaczął padać śnieg, gdy jeden z płatków dotknął mojego nosa kichnąłem w rękaw, Rafałowi zmarzły już ręce jednak oboje wiedzieliśmy że zaraz będzie po wszystkim, w zawierusze jaką stworzył śnieg zobaczyliśmy jakieś sylwetki, potem usłyszeliśmy głosy, to byli oni, znaliśmy dobrze te głosy, Wojtek, Janek, Bartek i Damian, szli tu, a my byliśmy już gotowi, gdy przeszli przez wyznaczoną linię zaczęło się, na początek wystrzeliły za nimi rakiety eksplodując o ściany budynków, zaczęli biegnąć w naszą stronę, pod ich nogami zaczęły eksplodować petardy a obok nich odpaliliśmy jakiś specjalny rodzaj który strzelał iskrami, na koniec znowu rakiety a oni położyli się z rękoma na głowię i nie wstawali, gdy Rafał się zaśmiał podnieśli głowy - wiedzieliśmy że Rafał popełnił błąd śmiejąc się, zdradził nas i naszą pozycję - "Nie żyjecie!" - słowa Wojtka utkwiły mi w pamięci tak bardzo że do dziś je słyszę a jego głos brzmi tak samo jak wtedy, - Biegnij Rafał! - powiedziałem do niego, musieliśmy uciec, oni byli już w gimnazjum, byli o wiele szybsi od nas, jedyne co nas ratowało to to że oni musieli wstać ale to było za mało, skoczyli na nas i przewrócili Rafała, cofnąłem się by zrzucić z niego Janka ale wtedy poczułem jak dłonie Damiana chwytają mnie za barki i ciągną na ziemię.
Ciosy, cios za ciosem trafiał na moją twarz, na mój tors, kopnięcia padały na moją szczękę i klatkę piersiową, bili nas obu zamieniając się miejscami, syczeli przy tym na nas, zobaczyłem że Wojtek ma poparzoną twarz - udało się, skurwysyn nie pozbędzie się tego do końca życia - dostałem w nos, krew polała się na świeża warstwę śniegu, nie mogłem się odwrócić do Rafała, gdy próbowałem dostawałem w twarz a szyja bolała mnie strasznie, usłyszeliśmy syreny policyjne, jednak nasi oprawcy byli tak wściekli że nie przejęli się nimi, bili nas dalej, obezwładnili ich, jeden z policjantów podbiegł do mnie i sprawdził czy kontaktuje, dałem radę tylko mrugnąć, zamknąłem oczy i odleciałem, gdy otworzyłem je znowu, nieśli nas do ambulansu, spojrzałem w bok, zobaczyłem jak Damian i Bartek trafiają do radiowozu, odwróciłem się w drugą stronę, nieśli tam Rafała... był pod białą płachtą z pod której zwisała bezwładnie zakrwawiona sina ręka, nie wytrzymałem i krzyknąłem, podobno zbudziłem całą ulicę, dziewiąty grudnia, dzień w którym cała ulica słyszała głos skatowanego jedenastolatka brzmiący "RAFAŁ!", potem zapłakanego umieścili mnie w karetce, nie miałem siły nawet się rzucać, choć chciałem wtedy tylko wyskoczyć z karetki i pobiegnąć do zwłok Rafała z wiarą że żyje, po prostu chcieli go jakoś ogrzać, jednak tak nie było... cztery dni później byłem na jego pogrzebię, dla mnie skończyło się to kuracją i wizytami u psychologa dla niego skończyło się wszystko... straciłem przyjaciela.
CZYTASZ
Upadek [Stara wersja, przerwana bez odwołania]
HorrorNikt nie spodziewał się takich skutków... zaczęło się gdzieś w Brazylii, jednak nikt nie wiedział co się dzieje, w krótkim czasie zaraża opanowała cały świat i nikt nie mógł się czuć bezpiecznie. Ludzie z dnia na dzień coraz bardziej dziczeli i staw...