Rozdział V. Przedszkole może jednak nie jest najpoważniejszym problemem

35 6 51
                                    

Witam was raz jeszcze, towarzysze!

Liczyłam na to, że uda mi się opublikować ten rozdział przed osiemnastą, ale jako że i tak nic nie jemy, to może być.

~~~~

Mikstura rzeczywiście wybuchła w nieodpowiednim momencie.

– Arthur, czytajże instrukcję! – wymownie wskazałam na leżący między nami podręcznik do eliksirów. – Dwa powolne obroty w lewo miały być! W lewo, nie w prawo!

– No przepraszam! – odkrzyknął, podejmując próby oczyszczenia naszego stanowiska pracy z resztek cieczy, która jeszcze chwilę temu bulgotała spokojnie w kociołku. Magia to jest jednak niepojęta rzecz. Jakim cudem coś, co miało być eliksirem na uspokojenie, eksploduje, gdy zamieszasz łyżką w złą stronę?

– To co teraz, robimy od nowa? – chłopak odwrócił się do mnie i omal nie parsknęłam śmiechem, widząc, że wybuchający wywar przypalił mu brwi. W innym wypadku nie byłoby to pewnie tak komiczne, ale ze wszystkich ludzi, których znam, Arthur ma zdecydowanie najgrubsze brwi (dodatkowo są one czarne, mimo że włosy ma blond. Podejrzane zjawisko). A przypalone rzucały się w oczy jeszcze bardziej niż zwykle. Powstrzymałam się jednak od śmiechu, bo już i tak miał ciężki poranek i bez moich przytyków na temat jego brwi. Od kiedy wsypał Huberta, a już zwłaszcza od tamtej nieszczęsnej imprezy, był obecnie bezkonkurencyjnie głównym wrogiem publicznym swojego własnego domu. A dzisiaj po, jak się okazało, zwycięskim powrocie Huberta z Zakazanego Lasu (nie tylko przeżył, ale nawet nie nabawił się żadnych obrażeń większych niż zadrapania na rękach) jego wyznawcy (zwłaszcza siostry Kamebridge) zupełnie nie mieli litości. Dwie z nich wraz z samym Hubertem usiadły w ławce za nami i od początku lekcji rzucały w Arthura złośliwymi komentarzami i kłakami zebranymi z podłogi. Pani Mow określiłaby to trafnie słowami ,,no przedszkole"!. Po tej ilości spędzonego z nią czasu (wszystkie lekcje obrony przed czarną magią, jakie miałam w tej szkole) i słuchania tej oceny zachowania uczniów średnio raz na tydzień w sumie określiłabym to tak samo. No przedszkole!

Hubert zaś w tym czasie usilnie starał się ignorować obie siostry, chociaż widać było, że ich zachowanie denerwuje go prawie tak bardzo jak nas. W końcu poświęcały prawie całą swoją energię na zbieranie podłogowego kurzu i w związku z tym przygotowanie eliksiru spadało w całości na niego. A to nie był częsty przypadek: prawie zawsze Hubert ustawiał się tak, żeby to ktoś pracował za niego, a nigdy on za kogoś i w czasie poświęconym na wykonanie zadania wygłaszał różnorakie przemowy lub dopracowywał swoje teorie spiskowe.

– Moglibyście mi podać olejek różany? – zapytał Simon, który miał tego pecha przyrządzać eliksir razem ze mną i Arthurem i przystąpił już do próby ponownego stworzenia go, w trakcie gdy ja myślałam o brwiach Arthura, pani Mow i gotującym w skupieniu wywar Hubercie, a Arthur kończył sprzątać stanowisko, jednocześnie uchylając się przed nową porcją kłaków. Czy serio nikt nigdy nie sprząta tej podłogi? Doprawdy, sanepid by się załamał, widząc tę szkołę: podłoga nigdy nawet nie zamiatana, tysiącletni nieprany kapelusz wsadzany co roku uczniom na głowę (kto wie, może zawszony), a o tym, co znajduje się z tyłu schowków na miotły, nawet wspominać nie będę. Brrr. I jeszcze ten ciągły brak papieru w toaletach! Skandal po prostu.

Gdy tylko Simon skończył odmierzać olejek różany (robił to szklaną pipetą zakupioną w jakimś mugolskim sklepie chemicznym z przedziałką o dokładności drugiej części mililitra. Tylko taka precyzja go satysfakcjonowała), przystąpił do skrupulatnego siekania much siatkoskrzydłych. Uznaliśmy z Arthurem, że również nie możemy się obijać, gdyż trzeba nam uwarzyć eliksir w trakcie pozostałego do końca lekcji czasu (wybuch nastąpił, gdy zdążyliśmy wykonać mniej więcej połowę roboty), nawet jeżeli Simon zawsze zachowywał się w imię zasady ,,jeżeli to ja tego nie zrobię, to nie będzie dobrze" i wszystko po nas poprawiał, utyskując zwłaszcza na Arthura ważącego czasem rzeczy sposobem zwanym ,,na oko". W każdym razie, ja przystąpiłam do odważania oczu żuka i czułków szczuroszczeta, a w tym czasie Arthur kroił korzeń imbiru (niewystarczająco drobno moim zdaniem i Simona zapewne również, ale niech już będzie).

Ułańska FantazjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz